Logo Przewdonik Katolicki

Wpadka czy ustawka?

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Nie wiem, czego Donald Tusk najbardziej nie lubi w siedzeniu na sejmowej sali. Wiem, że dziś pasuje znakomicie do polskiej partyjnej polityki.

Od kilku tygodni media związane z obecną władzą grzeją temat wpadki Donalda Tuska. W nieoficjalnej, ale nagranej części rozmowy z dziennikarką TVN24 lider Koalicji Obywatelskiej wyraził niechęć do powrotu do polskiego parlamentu. „To jest tak upiorna myśl, że ja będę tam z powrotem siedział... na tej Wiejskiej” – rzucił.
Jak to się wydostało na zewnątrz? Nie wiem. Zważywszy na związki TVN24 z opozycją, można nawet domniemywać, że to kontrolowany wyciek, ustawka. Po co zrobiona? Żeby pokazać, że polityk, który wrócił z Brukseli, nie jest typowy? Że ma dosyć piekła typowej partyjnej polityki, która zdążyła wszystkich zmęczyć tyle razy.
Jeśli tak, cel chyba nie został osiągnięty. Sondaż zamówiony przez „Super Express” z tej okazji przyniósł ciekawy wynik. Aż 52 proc. uważa, że skoro Tusk nie chce, to nie musi kandydować. Chce go w Sejmie tylko 37 proc. Pewnie nie jest to zasadniczy argument. Partia Tuska nie ma nawet 37-procentowego poparcia. Ale sygnał to zniechęcający, a niepotrzebnie wywołany nieostrożnym słowem.
Opozycja wali jak zwykle z najgrubszych rur. Profesor Antoni Dudek mówi o „kulturze przesady” w Polsce. I ma rację: to jedna z wielu ilustracji. W ujęciu bliskiej władzy TVP Tusk po prostu gardzi Polską. Bo jest przybyszem przysłanym przez Niemców, aby administrować Polską. Ale nie ma do tego serca.
Czy to ustawka, czy wyznanie szczere i z serca, nie trzeba tego tak bardzo ideologizować. Mnie jednak przychodzi inne skojarzenie. I pozwolę tu sobie na akcent osobisty, skoro to felieton. Znam Donalda Tuska od 1992 r., przeprowadziłem z nim mnóstwo wywiadów. Poznawałem go jako wyluzowanego, otwartego, sympatycznego faceta, który istotnie w latach 90. stawiał sobie pytanie: czy ja chcę to robić? Czy ja chcę zajmować się serio profesjonalną polityką? Nie była to wcale kwestia niechęci do systematycznej pracy. W każdym razie nie tylko. Zwłaszcza kiedy przypomnimy sobie, na czym w polityce ta harówka polega – na niezliczonej liczbie nonsensownych nasiadówek, na dyscyplinowaniu, a czasem karaniu ludzi, na agitacji, która siłą rzeczy bywa uproszczonym pustosłowiem.
Te tęsknoty i ta osobowość Tuska nie mogły się utrzymać, kiedy z lidera niemal kanapowej, rozrywkowej partii liberałów stał się jednym z szefów, a potem jedynym szefem poważnego projektu: Platformy Obywatelskiej. Zwłaszcza wybory 2005 r., kiedy stał się przedmiotem hakowej operacji, zrobiły z niego drapieżnika. Zmiana jest zrozumiała, ale trudno się oprzeć wrażeniu, że zaszła bardzo daleko. Za daleko. Dzisiejszy Tusk to zombie polityki. Innego typu zombie jest też jego śmiertelny rywal Jarosław Kaczyński. On z kolei, choć od początku traktował politykę poważniej, też się zmienił.
Nie wiem, czego Tusk najbardziej nie lubi w siedzeniu na sejmowej sali. Wiem, że dziś pasuje znakomicie do polskiej partyjnej polityki. Jest tak samo toksyczny, napastliwy, skłonny do najgorszych przerysowań i największej demagogii, na jaką stać polityka. Co więcej, wyziera zza tego niewiele więcej. To go z kolei różni jednak od Kaczyńskiego.
Owszem, Tusk ma pewną wizję Polski, związanej ściśle z Unią Europejską, „nowoczesnej”, poprawnej politycznie, ale to są hasła niewymagające wysiłku intelektualnego, pasji czy odkrywczości. Wiele elementów tego „programu” jest ruchomych, do natychmiastowej wymiany. Pasją pozostaje czysta władza. Jeśli Tusk zasiądzie, a pewnie zasiądzie, na Wiejskiej, zasiądzie pośród tłumu podobnych jemu, choć nienadążających pewnie za nim porównywalną ambicją. I to jest najsmutniejsza konstatacja płynąca z tej historii.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki