Ale być może nie tylko. Pojawiły się spekulacje, po co Putinowi ta wojna na słowa. Są komentatorzy, którzy uważają, że opancerzony Kreml coś szykuje. Atak słowny ma osłabić, rozbroić Polskę przed tym domniemanym zdarzeniem.
Niestety, obok tego jest i inny nurt rozważań. Już tradycyjnie politycy opozycji korzystają z okazji, aby obwiniać rządzących. Trudno się temu dziwić. Dopiero co przetoczyła się wojna o dyscyplinowanie polskich sędziów. Relacje rząd–opozycja są bardzo złe i lepsze się nie staną. Zwłaszcza w obliczu kampanii prezydenckiej. Można się jednak zastanowić, czy każdy argument, każdy pocisk wystrzeliwany w rządową stronę, jest uprawniony. Oto Radosław Sikorski snuje nagle wspomnienia z 2009 r., kiedy tuż przed katastrofą smoleńską Putin przyjechał do Polski świętować rocznicę wybuchu wojny. Wtedy relacje były dobre, teraz są złe – sens tej wypowiedzi byłego szefa MSZ z PO jest jasny: winny jest PiS.
Poza wręcz rutynowymi krytykami „zbyt słabej reakcji”, ze strony polityków opozycji pojawiła się teza powtarzana m.in. przez Pawła Zalewskiego i Marka Migalskiego. Oto Polska może być atakowana, bo jest skłócona z Zachodem. Gdyby polityka zagraniczna była inna, Zachód by nas bronił. W jaki sposób miałby zapobiec słowom prezydenta Rosji, żaden z panów nie tłumaczy. Wystarczy zbudowanie efektownej gry skojarzeń. Ale przecież fakty temu przeczą. Putin w kontekście 1939 r. atakuje również państwa zachodnie z Anglią i Francją na czele. Co więcej, skłócił się właśnie z Czechami, które nie prowadzą polityki „wstawania z kolan” wobec Zachodu, a i z samą Rosją starały się mieć dobre stosunki. Pragę spotkał jednak atak Moskwy za pomysł upamiętnienia zdarzeń z sierpnia 1968 r., kiedy to wojska Układu Warszawskiego pod wodzą sowieckiej Moskwy najechały Czechosłowację.
Przyzwyczajmy się do myśli, że Rosja może robić, co chce. Niezależnie, co zrobimy my. I niezależnie, co zrobi Zachód. Bo Putinowi jest to potrzebne – do karmienia własnych obywateli propagandą. I do rozgrywek dyplomatycznych bijących w innych. Może coś szykuje, może nie, ale np. temat polskiego antysemityzmu około roku 1939 osłabia nasze pozycje wobec Izraela, może nawet wobec USA. Jeśli coś powstrzyma Putina, to granice własnej siły, a nie fakt, że ktoś go przejedna albo pogrozi mu palcem.
Opozycja powinna choć w tym jednym pakiecie spraw przemyśleć swoje podejście. Czy naprawdę z wszystkiego można korzystać do gry wewnętrznej? Czy nawet najbardziej nielubiany rząd nie powinien być bezwarunkowo wsparty? W 2009 r. Putin przyjechał na Hel z rewizjonistyczną tezą: winny wybuchowi tamtej wojny był system wersalski. Teraz proponuje inną rewizję: to Polska w pierwszej kolejności podważała tamten system. Mamy się na to godzić? Politykę robi się także słowami.
W teorii do bezwarunkowej jedności wobec Putina wezwał Donald Tusk. Ale też nie zrobił nic, aby tłumaczyć swoim polskim zwolennikom niestosowność niektórych wypowiedzi i zachowań. W efekcie prezydent Rosji osiąga jeszcze jeden cel: rozgrywa nas od wewnątrz. Pomagamy mu w podgrzaniu kotła, w którym mamy się gotować.