Zacznijmy więc od tego, co jest dla nas ryzykiem. Fakt, że Niemcy wysłali do Polski wiceministra spraw zagranicznych, a Francuzi dyrektora jednego z departamentów w ich MSZ to dla nas niepokojący sygnał. Oznacza on, że zachodnia Europa nie uwierzyła w intencje Amerykanów i uznała, że szczyt ma na celu rozbicie jedności Unii Europejskiej, która dotąd prowadziła wspólna politykę wobec Iranu. Niestety Polakom nie udało się przekonać Zachodu, że tak nie jest. Po zakończeniu konferencji Niemcy i Francuzi mogli być zadowoleni z tego, jak niską nadali rangę własnym delegacjom. I to jest dla Polski realny problem. Na obronę strony polskiej trzeba stwierdzić, że nam, gospodarzom, udało się to, co obiecaliśmy Irańczykom – konferencja nie miała być w założeniu antyirańska i w końcowym dokumencie nie wymieniono nazwy tego kraju.
Równocześnie jednak politycy amerykańscy, jak i izraelski premier Benjamin Netanjahu przyjęli ostrą antyirańską retorykę. Dla Amerykanów było to potrzebne, by uzasadnić decyzje prezydenta Donalda Trumpa, który zdecydował się na politykę konfrontacyjną wobec Teheranu. Z kolei izraelski premier ma za miesiąc wybory, więc wojenna retoryka wobec największego na Bliskim Wschodzie wroga jego kraju była mu bardzo na rękę. To zaś z kolei stawiało Polskę w niezręcznej sytuacji.
Równocześnie jednak Polska kilka celów osiągnęła. Jeśli opieramy całe nasze bezpieczeństwo na sojuszu z Amerykanami, wyświadczyliśmy im sporą przysługę. Jeśli na Bliskim Wschodzie zapanuje pokój, Polacy będą się mogli po części czuć autorami tego sukcesu (ale też przeciwnie – jeśli wkrótce wybuchnie wojna, będzie można nasz kraj oskarżać o współudział). W dodatku, jeśli polski rząd powtarza, że traktujemy serio swoje członkostwo w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, podejmowanie inicjatyw, które wykraczają poza nasze podwórko, wpisuje się w działania, które mają prowadzić do podniesienia rangi Polski na arenie międzynarodowej. Z pewnością sukcesem konferencji było to, że przy jednym stole zasiedli pierwszy raz od dawna izraelski premier i szefowie dyplomacji państw arabskich. Mało tego, te zwaśnione na co dzień strony wskazały na wspólnego wroga – Iran, jako zagrożenie dla stabilności w regionie.
Mimo wszystko więc można by uznać, że bilans konferencji jest dla Polski korzystny. Ale jest jedno i to istotne „ale”. Konferencja doprowadziła bowiem do eskalacji napięć w relacjach polsko-żydowskich. Choć w lipcu wydawało się, że wycofanie się przez Sejm z części nowelizacji ustawy o IPN dotyczącej ścigania osób mówiących o odpowiedzialności Polski za Holokaust sprawę zamknęło, widać wyraźnie, że jest to punkt zapalny w relacjach nie tylko z Izraelem. I choć dziś nie wiemy, co będzie dalej, to właśnie ta sprawa kładzie się największym chyba cieniem na bilansie tej konferencji.