To zaś powinno – w teorii – chronić przed misjami samobójczymi. Nic nie wskazuje na to, aby akurat on, bez zaplecza i pieniędzy, miał szansę na odwrócenie polityki w innym kierunku. Przez ostatnie lata partie obiecują obywatelom dawanie dużych, jak największych sum. Nawet elity liberalne wstydliwie przyznają się do takich cnót jak przedsiębiorczość, zaradność czy oszczędność, wiedząc, że to niemodne idee. Sam jestem przykładem tego zwrotu. Dość łatwo przyznaję państwu decydującą rolę w rozwiązaniu wielu problemów. Może za łatwo? Ale być może się mylę i sprawiający wrażenie besserwissera prawnik ma dobre intencje. W wywiadzie dla Roberta Mazurka powiedział, że tylko jako polityk ma szansę wprowadzać w publiczny krwiobieg pewne idee. Może więc nie liczy na łatwe zwycięstwo, a na długi marsz? Może nawet jest idealistą, a nie człowiekiem błędnie rozpoznającym rzeczywistość? Nie wiem, może. Mówi różne rzeczy i czasem przekonuje mnie, że jednak dobrze wybrałem, odwracając się od starego, ale niespecjalnie poczciwego neoliberalizmu, nawet jeśli w niektórych krajach jest on naturalny, bo wynika z narodowej natury. Oto pan Gwiazdowski ogłosił, że skoro amerykańskie uniwersytety dzielą się na lepsze i gorsze, a płace na tych lepszych są zdecydowanie wyższe, należy taki mechanizm zastosować w Polsce. I to nie tylko wobec wyższych uczelni, a szkolnictwa w ogóle. Uczysz w „gorszej” szkole, zarabiasz mniej. Jakie to naturalne.
Zaraz zwrócono mu uwagę, że pojęcie gorszej szkoły jest relatywne. Uczniowie z gorszymi wynikami też zasługują na solidną edukację, a przyczyn, dla których te wyniki nie mogą stać się lepsze, może być wiele. Część ludzi wierzy, że każdego można wszystkiego nauczyć. Nie biorą pod uwagę obciążeń kulturowych, a czasem i różnic osobniczych. Szkoły nie będą jednakowe, bo ludzie nie są jednakowi. Wszelako zasługują na równe traktowanie. Możliwe, że nauczyciele w szkołach, gdzie uczenie przypomina tłuczenie kamieni, powinny płacić nauczycielom dodatki. Zdaniem Gwiazdowskiego powinny płacić mniej, co jest zresztą okazją do oszczędności.
Kryje się za tym tak naprawdę filozofia społeczna. Płacenie im mniej, to tak naprawdę petryfikowanie, a nawet powiększanie nierówności. Lepsi nauczyciele będą odchodzić, wszyscy nie będą się starać. Wtedy mówimy już wprost: stawiamy na elity. Nie jestem zwolennikiem bezwzględnej równości. Nie chcę utrudniać bogatym rodzicom dopłacania do edukacji ich dzieci. Ale równość szans jest wartością, do której doszliśmy, i nie zamierzam z niej rezygnować.
To są ciekawe debaty, o czymś, lepsze niż obrzucanie się obelgami w oparciu o stare plemienne etykietki. Zarazem, powtórzę, z podobnym myśleniem Gwiazdowski ma niewielkie szanse na rząd dusz w Polsce. Czasem się martwię, że wahadło przesunęło się w Polsce nadmiernie. Najłatwiej obiecać Polakom nowy wielomiliardowy pakiet udogodnień. Ale nie w tym przypadku. Tu mam wrażenie wyjątkowo otwartego wykładania klasowego egoizmu. Jest dziś skazany na przegraną ten egoizm? Cóż, nie będę płakać. Podjąłbym raczej debatę o tym, co zrobić, aby wszyscy nauczyciele lepiej zarabiali. Tak, z 18-godzinnym pensum, bo tylko tak mają szansę przygotować się na każdą lekcję. To, niestety, jedna z ostatnich spraw, jaką polskie państwo polskie będzie umiało załatwić. Ale receptą nie jest edukacyjny apartheid. Z najszczytniejszymi uzasadnieniami.