Logo Przewdonik Katolicki

Symboliczny gest zamiast odszkodowań

Tomasz Budnikowski
fot. NAC

Co piąty Niemiec uważa, że w sprawie rekompensaty dla Polski za II wojnę światową jest o czym rozmawiać. Politycy są jednak dużo bardziej powściągliwi i jeśli coś mówią, to jedynie o gestach w stylu odbudowy Pałacu Saskiego czy stypendiów dla polskiej młodzieży.

Chylę czoła przed ofiarami ataku na Wieluń. Chylę czoła przed polskimi ofiarami niemieckiej tyranii. I proszę o przebaczenie” – słowa te wypowiedział, i to po polsku, prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier, uczestniczący 1 września w uroczystościach upamiętniających rozpoczęcie przez hitlerowskie Niemcy II wojny światowej. Zwrócił także uwagę na fakt, iż niewielu Niemców wie dzisiaj o tym miejscu i nadszedł czas, aby się to zmieniło. Stwierdził, że także w jego ojczyźnie potrzebne są nowe i godne sposoby upamiętnienia tej i innych niemieckich zbrodni. „Wieluń musi być obecny w naszych umysłach i w naszych sercach, tu w Wieluniu, sąsiedztwo polsko-niemieckie zostało unicestwione z tak radykalną wolną niszczenia, z taką siłą, że pamięć o tym boli jeszcze dzisiaj” – mówił. Prezydent Niemiec wyraźnie podkreślił, że Niemcy biorą na siebie „odpowiedzialność, którą nakłada na nas nasza historia”.
Parę dni wcześniej będący z oficjalną wizytą w Polsce niemiecki minister spraw zagranicznych Heiko Maas przyznał, iż celem niemieckiego okupanta było wymazanie polskiej tożsamości.
 
Pośrednikiem Polski był ZSRR
Oświadczenia czołowych niemieckich polityków nasycone przekonaniem o odpowiedzialności hitlerowskich Niemiec za zniszczenia naszego kraju są u nas bardzo uważnie słuchane. Wszystko wskazuje jednak na to, że strona niemiecka nie jest gotowa na podjęcie jakichkolwiek kroków, które wychodziłyby naprzeciw polskim oczekiwaniom wielomiliardowych odszkodowań.
Przekonuje o tym stanowisko rządu federalnego. Ulrike Demmer, pełniąca funkcję zastępcy rzecznika gabinetu Angeli Merkel, podkreśliła polityczną, moralną i finansową odpowiedzialność Niemiec, ale zaznaczyła też, że sprawa odszkodowań tak w aspekcie prawnym, jak i politycznym została definitywnie zakończona. Identyczne stanowisko zajęli analitycy zasiadający w służbach naukowych niemieckiego parlamentu. Badając prawne podstawy roszczeń, podkreślają, że zgodnie z ustaleniami traktatu poczdamskiego z 2 sierpnia 1945 r. pośrednikiem przy realizacji przysługujących Polsce odszkodowań uczyniono Związek Radziecki. ZSRR zaś realizował reparacje, opierając się na wojennych zdobyczach ulokowanych w sowieckiej strefie okupacyjnej, a więc w późniejszej Niemieckiej Republice Demokratycznej. Osiem lat po zakończeniu wojny Moskwa podjęła decyzję o zakończeniu procesu realizacji odszkodowań. Jak zauważają niemieccy historycy, nie był to bynajmniej akt dobrej woli. Sowieci ukradli już po prostu wszystko, co było możliwe, wywożąc z dawnych terenów Rzeszy m.in. całe fabryki, a nawet linie kolejowe.
Faktem jest jednak, że w ślad za decyzją Moskwy także Polska z dniem 1 stycznia 1954 r. oficjalnie zrezygnowała z dalszych roszczeń wobec Niemiec. Stosowny dokument opublikowany został 23 sierpnia, a więc, mniej lub bardziej przypadkowo, dokładnie w rocznicę zwiastującego czwarty rozbiór Polski paktu Ribbentrop-Mołotow.
 
Co piąty Niemiec dostrzega problem
Stanowisko niemieckich analityków zdaje się napotykać na consensus wśród niemieckiej klasy politycznej. Negatywne stanowisko wobec polskich roszczeń znajduje poparcie w szerokich kręgach niemieckiego społeczeństwa. Podziela je niemalże 70 proc. ankietowanych. Badania przeprowadzone niedawno na zlecenie niemieckiej agencji prasowej DPA pokazały, że 7 proc. obywateli RFN uważa, że sprawa winna być przedmiotem polsko-niemieckiej debaty, według zaś 11 proc. winien się nią zająć trybunał międzynarodowy.
Ze stanowiskiem większości niemieckiej opinii publicznej zdają się także identyfikować członkowie niemiecko-polskiej grupy parlamentarnej, i to zarówno chadecy, socjaldemokraci jak i przedstawiciele partii opozycyjnych. I tak reprezentujący niemiecką lewicę Thomas Nord żądania Polski w tym zakresie uznał jako kontrproduktywne, reprezentujący zaś współrządzącą SPD Dietmar Nietan określił je jako błędny krok, zważywszy na fakt, że obydwa państwa są członkami Unii Europejskiej i NATO.
Z drugiej jednak strony członkowie polsko-niemieckiej grupy parlamentarnej wyszli z inicjatywą, aby dla upamiętnienia historycznej odpowiedzialności Niemiec i w trosce o wspólną przyszłość pokusić się chociażby o jakiś symboliczny, pojednawczy gest. W tym kontekście niemieccy posłowie rozważają możliwość odbudowania Pałacu Saskiego na warszawskim placu noszącym dziś imię Józefa Piłsudskiego.
Budowla ta nazwę swą zawdzięcza Augustowi II, który przebudował go po objęciu władzy w Polsce. W efekcie jej zniszczenia po powstaniu warszawskim pozostał jedynie niewielki fragment kolumnady, pod którą to, już po I wojnie światowej, powstał pierwszy na ziemiach polskich grób nieznanego żołnierza. Według niektórych przekazów do jego ocalenia podczas II wojny światowej przyczynił się członek Wehrmachtu, który motywowany szacunkiem dla pochowanego w tym miejscu innego żołnierza, zrezygnował z umieszczenia w tym miejscu ładunku wybuchowego.
Tak czy inaczej, z Berlina płyną także inne propozycje, których realizacja miałaby na celu choćby symboliczne upamiętnienie niemieckiego barbarzyństwa. Posłowie Bundestagu proponują uruchomienie programu stypendialnego dla młodych Polaków. Gest ten miałby przypominać prowadzoną przez III Rzeszę eksterminację polskiej inteligencji. Mówi się także o zintensyfikowaniu wymiany młodzieży czy poprawie infrastruktury po obydwu stronach Odry i Nysy Łużyckiej, co miałoby służyć lepszemu nawiązywaniu relacji między Niemcami i Polakami.
 
Czy ziemie zachodnie to nie odszkodowanie?
Obok tych poważnych propozycji nakierowanych na pokojowe współistnienie naszych narodów nie sposób jednak nie zauważyć zgoła innych, bynajmniej nie koncyliacyjnych, reakcji. Sprowadzają się one do konieczności rozważenia rewizji powojennych zmian terytorialnych. I tak np. dziennikarz hamburskiego „Spiegla”, tygodnika o milionowym nakładzie, zauważa, że domagający się odszkodowań polski rząd winien wziąć pod uwagę, że znakomitą rekompensatą za straty materiale było przejęcie przez Polskę terytoriów należących wcześniej do Niemiec. To zwycięskie mocarstwa, czytamy w artykule, zadecydowały o przyznaniu Polsce części Prus Wschodnich, Śląska, Pomorza i wschodniej Brandenburgii. Wypędzeni Niemcy pozostawili zarówno prywatną własność, domy i fabryki. Autor przypomina sumę ponad 200 mln euro wypłaconych Polsce do 1991 r., 1 mld euro przeznaczony dla Polaków zmuszanych do niewolniczej pracy dla III Rzeszy, a także środki dla ofiar pseudomedycznych badań i zabiegów.
Tego typu podejście jest bardzo bliskie związkom wypędzonych (tym mianem określają się dawni mieszkańcy Olsztyna czy Wrocławia, a dziś właściwie ich dzieci czy wnuki). Przewodniczący Związku Wypędzonych Bernd Fabritius (urodzony zresztą w Rumunii) stwierdza wręcz, że „najnowsza wspólna historia to nie tylko cierpienie i holocaust będące następstwem rozpętanej przez Niemcy wojny, ale także bezprawie ucieczki i wypędzenia”, bo „po zerwaniu żelaznej kurtyny obydwa narody zbudowały dobre i stabilne relacje”.
Kwestię polskich ziem zachodnich podnosi też zdecydowana większość niemieckich internautów. Jeden z nich pisze np., że sama tylko wartość utraconych przez Niemców ziem wielokrotnie przekracza wartość odszkodowań, o której piszą Polacy.
 
Adresatem powinna być też Moskwa
Wśród analizujących kwestię wojennych reparacji nie brak i takich, którzy zwracają uwagę, że wyrażane przez polski rząd żądania adresowane są w głównej mierze do własnego elektoratu. „Właściwie nie chodzi wcale o niezaprzeczalne zbrodnie Wehrmachtu i SS w Polsce, znacznie ważniejsze jest podsycanie antyniemieckich emocji, stąd te gigantyczne liczby” – pisze w „Die Welt” Sven Kellerhoff. Jego kolega Michael Thumann w tygodniku „Die Zeit” z kolei wyraża przekonanie, że ma to związek z krytykowaną przez Berlin „autorytarną”, jak pisze, przebudową państwa polskiego.
Niemała zaś część niemieckiej opinii publicznej za dziwny uznaje fakt, że polski rząd kieruje roszczenia jedynie w kierunku Berlina, zapominając o Moskwie. To Związek Radziecki, jak podkreślają, przywłaszczył sobie dawne polskie kresy. Nie zastosował się także do postanowień traktatu poczdamskiego, zobowiązującego go do podzielenia się z Polską „wojennym łupem”. Co bardziej zaś obeznani z historią naszego kraju Niemcy przypominają takie incydenty jak metodyczne zniszczenie przez Armię Czerwoną Gdańska, spalenie katedry w Gnieźnie czy świadomą dewastację miast i miasteczek Dolnego Śląska. Skąd więc – pytają – ta dziwna powściągliwość w odniesieniu do wschodniego sąsiada?
 
LICZBA
69% Polaków chce działań zmierzających do uzyskania od Niemiec odszkodowań za straty wojenne. To o 15 pkt. procentowych więcej niż w październiku 2017 r.
Źródło: CBOS, wrzesień 2019 r.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki