Logo Przewdonik Katolicki

Nie będzie tak, jak było

Michał Szułdrzyński
FOT. MAGDALENA BARTKIEWICZ . Michał Szułdrzyński zastępca redaktora naczelnego „Rzeczypospolitej”.

Obserwując wydarzenia polityczne w Polsce, coraz częściej można odnieść wrażenie, że to, co nas tak niezwykle na co dzień emocjonuje, nasze spory o konstytucję, o sądownictwo, nawet o kształt rynku medialnego, są jedynie akordem wielkiej kanonady w bitwie, która przetacza się przez cały świat, przez wszystkie kontynenty.

Wystarczy poczytać, jak często w Stanach Zjednoczonych tamtejsza prawica sędziów nazywa wrogami ludu, jak atakowane są mainstreamowe media w USA, we Francji czy Wielkiej Brytanii rzekomo za zatajanie prawdy o tym, co naprawdę dzieje się na świecie, gdy słyszymy, jak kolejne narody domagają się suwerenności, protestując przeciwko organizacjom międzynarodowym, umowom handlowym czy Unii Europejskiej, nagle odkrywamy dobrze znane nam dziś z Polski dyskusje.
Przez świat przechodzi oto druga potężna rewolucja, której mało kto dostrzega: pierwszą był wielki kryzys, który zaczął się w 2008 r. Doprowadził on nie tylko do zubożenia klasy średniej ale jeszcze bardziej pogłębił zjawisko polegające na zamykaniu w krajach Zachodu wielkich zakładów przemysłowych. Te zmiany społeczne były paliwem, stworzyły wielki potencjał dla wybuchu. Ale być może nie doszłoby do niego, gdyby nie druga rewolucja, którą właśnie dziś obserwujemy: rewolucję technologiczną, a właściwie jej wpływ na politykę. Coraz większą rolę w naszym życiu odgrywa sieć, coraz więcej dziedzin naszego życia ulega procesowi cyfryzacji, coraz większy wpływ na naszą debatę mają media społecznościowe. To właśnie internet niezwykle wzmacnia zjawisko zapoczątkowane przez kryzys, czyli kurczenie się umiarkowanego centrum i wzrost radykalizmów. Na naszych oczach widzimy, jak dochodzi do konfliktu pomiędzy sferami życia, które pochodzą z zupełnie innych porządków. Wszak nasza demokratyczna polityka jest stosunkowo młoda, ale jej mechanizmy kształtowały się mniej więcej od końca XVIII do końca XX w. Demokracja potrzebuje pewnych założeń, choćby pierwsze z brzegu: zaufania obywateli do instytucji państwa. To dzięki temu elementarnemu zaufaniu zwolennicy partii X gotowi są pogodzić się z przegraną swego ulubionego ugrupowania, wierząc np. w uczciwość procesu wyborczego. Demokracja zakłada również pewien sceptycyzm – owszem, partie, które wygrywają wybory, mają prawo rządzić, ale nie mają prawa do wszystkiego – po to istnieją ograniczenia władzy, sądy, konstytucje, umowy międzynarodowe.
Internet pochodzi z zupełnie innej rzeczywistości. I tak jak demokracja zakłada istnienie demokratycznego dyskursu opartego na racjonalnych argumentach, internet pochodzi z zupełnie innej rzeczywistości, w której liczy się wyrazistość, emocjonalność, impulsywności itd. W internecie wszelkie spory są totalne, dyskusje kończą się od razu wielkimi kwantyfikatorami. Nie ma oponentów, są śmiertelni wrogowie. W sieci nie ma społeczeństwa obywatelskiego, są jedynie totalnie zwaśnione plemiona.
Mariaż demokracji z internetem znacznie bardziej zmienia tę pierwszą. Pytanie, czy doprowadzi do jej śmierci? Z pewnością jednak jest to koniec demokracji w kształcie, jaki znaliśmy dotychczas. Nasze polskie problemy to konsekwencja tego wielkiego procesu. Dlatego też ignorowanie tej rewolucji i wiara w to, że wystarczy pokonać obecnie rządzących, a świat wróci do starych dobrze znanych kolein, wydaje się kompletnym niezrozumieniem otaczającego nas świata.
Michał Szułdrzyński

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki