Logo Przewdonik Katolicki

Czy Bóg chciał różnych religii?

Monika Białkowska i ks. prof. dr hab. Henryk Seweryniak
fot. Freepik. Wikipedia, AS, RW, AR

Dopiero kiedy pojawia się świadomość, że Bóg do mnie przemówił, że wchodzę z Nim w relację – dopiero wtedy rodzi się religia

Monika Białkowska: Do tego, że papież Franciszek zaskakuje, zdążyliśmy się przyzwyczaić. To nie znaczy, że zawsze za nim nadążamy. Znów wybuchł skandal – kiedy w deklaracji z Abu Zabi podpisał się pod stwierdzeniem, że „pluralizm i różnorodność religii, koloru skóry, płci, rasy i języka są wyrazem mądrej woli Bożej, z jaką Bóg stworzył istoty ludzkie. Ta boska Mądrość jest źródłem, z którego wywodzi się prawo do wolności wiary i wolności do bycia różnymi”. To brzmi trochę tak, jakby papież powiedział, że nie ma to znaczenia, czy jesteśmy chrześcijanami, czy muzułmanami, bo Bóg chciał, żebyśmy różnie wierzyli…
 
Ks. Henryk Seweryniak: Tak brzmi – ale też krótko po podpisaniu deklaracji papież się z niej może nie tyle wycofał, ile tłumaczył, w jaki sposób interpretuje to stwierdzenie. Rozmawiając długo i szczerze z biskupami Kazachstanu, odpowiadając na nurtujące ich pytania, mówił także o tej deklaracji. Ci biskupi pracują przecież również w środowisku muzułmańskim. Papież wyjaśniał, że owszem, wątpliwości może budzić zestawienie w jednym zdaniu różnorodności płci z różnorodnością religii: bo różności płci Bóg chciał w sposób pozytywny, była ona Jego zamierzeniem – a na różnorodność religii Bóg przyzwala. I zobowiązał biskupów z Kazachstanu, żeby przekazywali tę interpretację dalej.
 
MB: To trochę takie nasze typowo teologiczne wybrnięcie z problemu. Można uznać temat za zamknięty, ale w sumie cały ten temat jest ciekawy. Zwłaszcza jeśli spojrzeć na to szerzej, niż tylko tu i teraz, ale na przestrzeni wieków albo jeszcze szerzej…
 
HS: Ta kwestia była stawiana już w czasach oświecenia. To wtedy ludzie zadawali sobie pytanie, czy istniała kiedyś jakaś wspólna dla ludzkości religia, która się potem rozpadła na rozmaite odłamy. Marzeniem myślicieli stał się wtedy powrót do wydumanej przez nich pierwotnej religii, którą nazywano religią naturalną. Konstruowano nawet jej zasady, na przykład, że Bóg istnieje; że jeśli tak, to należy oddawać Mu cześć; że powinno się to dokonywać przez pobożność i praktykowanie cnót, a także przez żal za grzechy; że trzeba bowiem uznawać wieczną karę lub nagrodę za uczynki. To wtedy Rousseau przesądził, że religia jest „prywatną sprawą obywatela”, bo żeby realizować wspomniane zasady, niepotrzebny jest papież, kapłan, zbiorowy kult. Wystarczy Boga czcić wewnętrznie, w sercu. Nie znamy tego także dzisiaj?

MB: Brzmi trochę tak, jakby człowiek próbował sobie wymyślać religię. A to przecież nie o to chodzi. I oni w końcu też się w tym połapali.
 
HS: My również. XIX, XX wiek zaczął coraz lepiej rozumieć, zwłaszcza przez swoich świętych: Teresę z Lisieux, Faustynę czy ojca Pio, że prawdziwa religia może być tylko odpowiedzią miłości na Miłość. Że nie jest tylko szukaniem, ale właśnie odpowiedzią. To wtedy właśnie, po tym, jak się nasłuchaliśmy Rousseau, Woltera, Renana, w naszej teologii fundamentalnej i apologetyce pojawiła się refleksja nad Objawieniem: że istotą religii jest to, że Bóg nam się daje i chodzi o to, żeby umieć Go przyjąć; że religia jest światłem, w którym trzeba widzieć całą resztę; że jest dialogiem, więzią, relacją, którą oferuje mi sam Bóg.
 
MB: Każda religia może powiedzieć, że ma jakieś objawienie. Do Mahometa po okresie odosobnienia na górze w pobliżu Mekki miał przyjść archanioł Gabriel, potem objawienia powtarzały się przez całe jego życie…
 
HS: I to już będzie kolejne pytanie o prawdziwość takich przekonań, o kryteria. Mam nadzieję, że kiedyś je podejmiemy. Ale wróćmy do kwestii początkowej: bo jeśli uznany, że pluralizm i różnorodność religii są wyrazem mądrości i woli Bożej, to może wyjść na to, że wszystkie religie są równe. Na co Joseph Ratzinger, rozmawiając z Peterem Seewaldem, odpowiada zdecydowanie, że nie, bo przecież są i takie religie, choćby niektóre religie plemienne, które zamykają człowieka w świecie czarów i duchów, w jakimś irracjonalnym lęku, który determinuje cały stosunek do życia. Czy można mówić, że taka religia jest równa chrześcijaństwu? Albo religia, która głosi kult przemocy? No i jest jeszcze pytanie, które zadaje nasz przyjaciel, ks. Łukasz Kamykowski: czy samemu Bogu naprawdę jest obojętne, jaką religię wyznaję?
 
MB: Coś mi się wydaje, że będziemy dziś stawiać więcej pytań, niż dawać odpowiedzi. Bo jeśli uznać, że Bóg może dopuszczać, pozwalać czy chcieć innych religii, to ja bym tę dyskusję chciała poszerzać do perspektyw, które są nam dziś obce. Bo jeśliby się okazało, że gdzieś we Wszechświecie jest rozumne życie, czy jest możliwe, że ono też czci Boga? Przecież jeśli Jezus mówi, że przyszedł zbawić „całe stworzenie” – to naprawdę całe, również to, o którym być może nie mamy zielonego pojęcia. Tym bardziej więc to, które znamy! Jeśli ksiądz pyta, czy Bóg chce innych religii, to kołacze mi się w głowie takie poczucie, że to nie On wymyślił tę różność: że On dał nam coś wspólnego, wszczepił to w naturę, a my to różnie odczytaliśmy i potem już poszło…
 
HS: I co? Znowu Ty zakładasz, że byliśmy w tej wierze razem, jednakowi, a potem coś się rozeszło?
 
MB: Nie. Nigdy ludzkość nie wierzyła jednakowo, to byśmy wiedzieli ze śladów archeologicznych. Ale wydaje się, że niezależnie od czasów i kultury wspólne było dla człowieka to przeczucie, że życie się nie kończy na ziemi. Może to jakaś niezgoda na to, że miałoby się skończyć? To już w archeologii widać, widać w obrzędach pogrzebowych – już w tym, że one są i że jest coś „na potem”, choć przecież trupom niczego nie potrzeba. Teologicznie bym powiedziała o jakimś pierwotnym przeczuciu transcendencji, wychodzenia poza ten świat.
 
HS: To jest cecha człowieczeństwa, nasze „homo capax Dei” – zdolny do otwarcia się na Boga. Tylko to jeszcze nie jest religia.
 
MB: Nie jest. Mówiłam – to jest ten wspólny korzeń różnych religii, ten wspólny pień wszczepiony w człowieka przy stworzeniu, z którego wyrasta każda religijność. Bez tego żadna religia nie mogłaby istnieć, byłaby najwyżej filozofią.
 
HS: Wciąż upieram się przy jednym – dopiero kiedy pojawia się świadomość, że Bóg – ten, którego nie widać, a mam przeczucie, że jest – że On do mnie przemówił, że mogę Go spotkać, że wchodzę z nim w relację i buduję więź, że nie tylko do Niego mówię, ale że On mi odpowiada – dopiero wtedy rodzi się religia.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki