Logo Przewdonik Katolicki

„Swiataja Olga”

Natalia Budzyńska

Różne oblicza Olgi Boznańskiej przedstawia jej nowa biografia. Zabrakło tylko jednego, pomijanego zresztą we wszystkich dotychczasowych biografiach: wątku religijnego.

Olga Boznańska – pierwsze skojarzenie: zasuszona pani pod sześćdziesiątkę w dziwnej fryzurze – kok i jakieś takie pejsy, cała zakurzona, rysy twarzy ostre, nie wzbudza sympatii. Zupełnie nie miałabym ochoty się z nią zapoznać, mam wrażenie, że pachnie naftaliną i ubiera się ciągle w tę samą suknię sprzed lat. Być może jest zgryźliwa. Ponieważ jej fotografie w pracowni są znane, więc nietrudno też mi sobie wyobrazić wnętrza: są zatęchłe, duszne, zagracone i ciemne.
Olga Boznańska – drugie skojarzenie: Dziewczynka z chryzantemami. Niepokojący portret dziecka przepełnionego smutkiem i melancholią. Tak jakby już przyzwyczajonego do cierpienia. Patrzy wprost, a oczy ma jak studnia: ciemne i głębokie, bez dna.
A przecież jest jeszcze Boznańska w jaskrawoczerwonej sukni, siedząca na parapecie otwartego okna, wokół jasność i świeżość. I jeszcze taka młoda, w jasnej bluzce, uśmiechnięta, pogodna.
Jaka więc była Olga Boznańska, co się stało z tą młodą, pełną marzeń dziewczyną? Przecież chyba te marzenia się spełniły? Robiła to, co kochała: malowała, a jej dzieła nagradzano, wystawiano, kupowano. W najnowszej biografii Angelika Kuźniak próbuje odpowiedzieć na wiele pytań dotyczących jej życia, czyta listy, rekonstruuje jej codzienność. To nie jest biografia analizująca jej sztukę, ale życie. A jednak czegoś mi tu zabrakło.
 
Zdolne dziecko
Od początku: miała matkę Francuzkę, w domu rozmawiało się więc głównie po francusku, ojca, z którym była bardzo związana, i młodszą siostrę, która towarzyszyła jej do końca swego życia. Dzieciństwo zwyczajne, tyle że spędzone w atmosferze smutku melancholijnie usposobionej matki. Ten smutek się jej udzieli i właściwie nigdy jej nie opuści. Każdy zachowany list będzie smutkiem spowity niczym żałobnym welonem. Kto wie, za czym tęskniła matka Olgi? Może w Krakowie nie czuła się szczęśliwa, do tego jeszcze cierpiała na suchoty, na które w końcu zmarła. Ale przede wszystkim matka kochała sztukę i sama rysowała, więc pod tym względem żadnych nieporozumień w domu nie było, talent Olgi został rozpoznany szybko i mogła go swobodnie rozwijać. Swobodnie jak na tamte czasy, bo pod koniec XIX w. na akademię w Krakowie dziewcząt nie przyjmowano. W Monachium, dokąd pojechała jak wielu polskich młodych malarzy, również. Rodzice mieli kontakty, ojciec znał mieszkającego w Monachium Brandta, Olga mogła więc brać lekcje prywatne. Jest tam nareszcie szczęśliwa, podoba jej się świat, życie, towarzystwo, ma dwadzieścia kilka lat, zbiera pochwały, nie ma najmniejszej ochoty wracać do „zapyziałego” Krakowa, gdzie „należy być zawsze smutnym i zatroskanym”. Tam odnosi sukcesy, a w Krakowie się z niej śmieją, Jacek Malczewski mówi o jej obrazach, że są „zakopcone” (wiele lat później przyznał, że nigdy nie rozumiał jej malarstwa), „wypłowiałe”, „skandynawskie” (tak mówi z kolei Kazimierz Przerwa-Tetmajer). A to przecież tak zwany monachijski stimmung, maniera znana już w Polsce, nikt się do tych szarości jednak nie może przyzwyczaić, w Krakowie wolą czysty kolor. Szybko Olga zakłada swoją pracownię w Monachium, a potem wyjeżdża do Paryża, gdzie z krótkimi przerwami na wizyty w Krakowie zostanie na zawsze.
 
Myszy w pracowni
Pracownię ma przy Boulvard Montparnasse 49. To ta, którą znamy z wielu fotografii i obrazów Boznańskiej. Okna duże, nigdy nie są otwierane, bo po mieszkaniu latają kanarki i papuga – mogą się przeziębić. Należy patrzeć pod nogi, aby nie nadepnąć przypadkiem na mysz. Myszy są białe i wytresowane. Przybiegają na zawołanie, wspinają się po sukni Olgi i spodniach gości, zajadają najdroższy makaron, obgryzają dywany i zasłony oraz niestety także obrazy. Jest jeszcze pies. Kiedy zdechnie, Olga każe go wypchać i odtąd będzie stał na stole. Gości przychodzi mnóstwo, pracownia kipi życiem, bo nie dość, że wielu jest chętnych, żeby poznać taką ekscentryczkę, to jeszcze Olga wcale nie jest zgryźliwa, wręcz przeciwnie, wszyscy ją uwielbiają. Z ich wspomnień wynika, że Boznańska jest bardzo ciepłą i miłą osobą. Maluje mnóstwo i długo, a przede wszystkim portrety. Zamówień ma ciągle sporo, bo w tych portretach udaje się jej odmalować duszę. Piszą o nich tak: „Malarka posiada cudowny dar wydobywania duchowości wyrażającej się w ludzkiej dłoni, wszędzie potrafi wytropić pełną niepokoju duszę, która się ukrywa, czując, że jest obserwowana”. Maluje wolno: model przychodzi do pracowni dwa razy w tygodniu, a ona zaczyna zawsze od oczu, „od tego w oczach, co stanowi ich wyraz”. I pisze jeszcze o tym procesie tak: „Dusza? Dusza, tak. Co ja się namęczę, co ja się namęczę! To trzeba przede wszystkim utrwalić, a dopiero potem, od oczu dookoła, dookoła mgławica, chaos, i z tego chaosu powstaje człowiek (…)”. Za portrety dostaje kolejne medale i nagrody na wystawach w Wiedniu, Londynie, Paryżu. Jest znana. Można by powiedzieć, że niczego jej nie brakuje, za pracownię płaci ojciec, załatwia jej kolejne wystawy i szuka kupców w Krakowie. Potem, kiedy zachoruje, Olga weźmie go do siebie i będzie pielęgnować do śmierci. Kiedy jej sława trochę przygasła, dochody czerpała głównie z wynajmu kamienicy w Krakowie.
 
Ulżyć biedakom
Kuźniak szuka u Boznańskiej jakichś traum z dzieciństwa, ale to tylko podejrzenia, nie ma na to żadnych dowodów. Podejrzane wydają się jej wystraszone oczy dzieci na obrazach i fakt, że ani Olga, ani jej siostra Iza nie potrafiły zbudować żadnego związku i rodziny. Olga miała adoratorów, jednego bardzo poważnie w niej zakochanego. Nic z tego nie wyszło, można się domyślić z listów, jakie przetrwały, że to z jej wyboru. Mieszkały więc obie siostry w Paryżu, na utrzymaniu ojca, skazane na siebie, przejawiające do siebie coraz większą niechęć. Iza piła coraz więcej, wpadała w alkoholowe ciągi, nieustannie narzekała na Olgę. O to, że rozdaje pieniądze, przez co żyje w biedzie, a ludzie ją wykorzystują. Rzeczywiście do pracowni przychodzili ubodzy z okolic, a ona nigdy nie odmawiała pomocy. „Swiataja Olga” – mówili o niej emigranci rosyjscy. A rzeźbiarz Xawery Dunikowski dodawał: „Miała w sobie coś z ducha św. Franciszka z Asyżu”. Olga pisała w liście do przyjaciółki: „Pragnienie moje największe, poza sztuką, jest ulżyć biedakom”. Niestety, wątku religijnego Kuźniak nie pociągnęła. W całej książce jest tylko kilka informacji o tym, że była na Mszy i to wszystko, zresztą dotąd ten temat nie był poruszany, więc tym bardziej można było oczekiwać, że nowa biografia go podejmie. Boznańska bowiem wychowana była przez matkę w pobożnej atmosferze, wszak była ona nauczycielką francuskiego w klasztorze norbertanek w Krakowie, a nawet sama, zanim poznała Boznańskiego, chciała wstąpić do zakonu. Podobno Olga miała swojego stałego spowiednika w Paryżu, nawet go portretowała. Podobno jej narzeczony w liście do niej napisał, że zazdrości jej „komunii i spowiedzi”. Wspomina o tym w kilku zdaniach historyk sztuki Piotr Kopszak w artykule poświęconym Boznańskiej. A tu na ponad trzystu stronach ani słowa o tym, choć przecież chrześcijańska gorliwość zmienia perspektywę jej podejścia do dóbr materialnych. Dla jej siostry była naiwną i bezrozumną kobietą z demencją, która dawała się naciągać oszustom. A przecież mogła być głęboko wierzącą katoliczką, która dzieliła się tym, co miała, nie przejmując się ubóstwem, w jakim żyła. Taki był jej wybór. Po wybuchu wojny zdruzgotana pisze w liście: „Wokół słyszę zbrodnicze słowa, serca ludzi pełne są nienawiści, katolicy zapominają, że przede wszystkim powinni być chrześcijanami”. Pod koniec życia żyje w biedzie, trochę zapomniana, Jerzy Waldorff grzmi na rząd, że jej nie wspiera. Czuje się samotna – jej siostra popełniła samobójstwo, już nie pocieszają jej sukcesy (a przecież dostaje Grand Prix podczas wystawy światowej w Paryżu, odnosi też sukces w Wenecji na biennale), jest wyczerpana nerwowo, śni jej się siostra, a wtedy zaczyna się gorliwie modlić.
Umarła samotnie 25 października 1940 r. w szpitalu Sióstr Miłosierdzia w Paryżu, gdzie otrzymała ostatnie namaszczenie.
 
Korzystałam z książki Angeliki Kuźniak Boznańska. Non finito, Wydawnictwo Literackie 2019
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki