Logo Przewdonik Katolicki

Pstryczek od Pana Boga

Jarosław Jurkiewicz
fot. Patryk Bierski

Rozmowa z ks. Marcinem Gajowniczkiem, duszpasterzem Zakładu Karnego w Czarnem, o porażkach powrotów do więzienia, świętym mordercy i Bogu, który nie jest księgowym

Nie miał Ksiądz lęków, kiedy wchodził w to miejsce?
– Miałem, w ciągu trzech dni musiałem dowiedzieć się wszystkiego o zasadach pracy w więzieniu. Bałem się, jak to spamiętam. Zastanawiałem się też, co im powiem na początku. Przytoczyłem słowa abp. Fultona Sheena wypowiedziane podczas wizyty w więzieniu w Alcatraz: „Między wami a mną jest ta różnica, że wy tu zostajecie, a ja mogę wyjść”. Chciałem im uświadomić, że wszyscy jesteśmy grzeszni. Kiedy stałem przy ołtarzu, nogi miałem jak z waty, ale nie mogłem tego pokazać, bobym przegrał. Pierwsza, druga, trzecia Msza. Padło parę ostrych słów. Musiałem im pokazać, kto tu rządzi. Że to teren sakralny, że tu jest miejsce spotkań z Chrystusem.
Chyba dwa razy musiałem Mszę przerwać, żeby ochłonąć. Rzuciłem słowami, które są niecenzuralne, bo inaczej by nie zrozumieli. Pomogło. Jeden z osadzonych miał jakieś pretensje do funkcjonariusza, który go pilnował. Zareagowałem, kiedy sytuacja stała się już niebezpieczna.
Bo bądźmy szczerzy, nie wszyscy przychodzą, żeby się pomodlić. Przychodzą także w wymiernych interesach.
 
W jakich?
– Choćby dla wymiany informacji. W czasie Mszy św. spotykają się ci, którzy w tygodniu nie mają kontaktu. Kilku musiałem zabronić przychodzenia. Umawiali się, kogo pobiją, próbowali handlować narkotykami, dopalaczami.
 
Księdza wcześniejsze doświadczenie życia w subkulturze ułatwia tę pracę?
– Myślę, że tak. Swoich źródeł nie zapominam. To, co było złe, odcinam. Mam na myśli całą imprezowo-ulicową otoczkę życia muzycznego. Ale dzięki temu na wiele rzeczy jestem odporny. Mam ślady przeszłości – jestem atramentowy [ksiądz pokazuje tatuaże na dłoniach – dop. JJ]. I to w ich oczach działa na plus. „O, ksiądz jest taki jak my” – mówią. Oczywiście, nie obnoszę się z tym, bo nie mogę. Ale oni wszystko wyczają.
 
Kiedy Ksiądz rozmawia z osadzonym, widzi paragraf, na podstawie którego on został skazany?
– Nie, staram się dostrzec przede wszystkim człowieka i nie patrzeć przez pryzmat tego, co zrobił. Choć kiedy rozejrzę się po kaplicy, to wiem: ten siedzi 25 lat, bo zabił, ten ma dożywocie. I zawsze kiedy z nimi rozmawiam, mam z tyłu głowy ich uczynki. Kiedy się radzą, dzielę ich słowa przez dwa. Szczere rozmowy są w konfesjonale. Bywają niesamowite spowiedzi. Pamiętam więźnia, który rozryczał się w konfesjonale. „Proszę księdza, 22 lata chodziłem z tym ciężarem. Nie sądziłem, że usłyszę: masz to wybaczone”. A dlaczego nie?! Jeśli żałujesz, wina jest odpuszczona. Taki jest Chrystus.
 
Ale jak wyspowiadać człowieka, z którym nie można rozmawiać w cztery oczy?
– Spowiadam przed Mszą św. – w konfesjonale albo zakrystii. W tygodniu, jeśli ktoś ma życzenie, idę do pawilonu, zamykamy się w jakimś pomieszczeniu. Kiedyś spowiadałem niebezpiecznego osadzonego, którego konwojowała grupa interwencyjna. Doprowadzili go do sali widzeń i wyszli. To była pierwsza moja spowiedź przez telefon. Byliśmy przedzieleni ścianą z pleksi. Więzień był ubrany na czerwono. To taka oznaka szczególnie niebezpiecznych.
Mam kilkunastu, którzy regularnie się spowiadają. Często słyszę w konfesjonale: ostatni raz spowiadałem się przed Pierwszą Komunią Świętą. Teraz czeka mnie spowiedź więźnia, który regularnie jest na Mszy, nigdy jednak nie przystępował do Komunii. Zagadnąłem go o to. „Ale ja 30 lat nie byłem u spowiedzi” – odparł. „Co za kłopot, dostaniesz książeczkę do nabożeństwa, przygotujesz się”. „Tak normalnie?” – pytał z niedowierzaniem. Normalnie.
Często mam kłopot z pokutą dla więźnia. Przecież on już pokutuje, a pokuty się nie dubluje. Więc czasem po spowiedzi niczego nie zadaję. Rozgrzeszałem zabójcę, rozgrzeszałem mafiosa, oni już siedzą, nie widzę sensu wyznaczania pokuty jeszcze raz.
 
Połowa osadzonych wraca jednak do więzienia. To nie jest porażka i resocjalizacji, i pracy duszpasterskiej?
– Każdy osadzony, który wraca, to porażka. Czasem powrót do więzienia to jest sposób na życie. Nie wszyscy potrafią odnaleźć się na wolności.
Jeden z osadzonych w przyszłym roku po 27 latach wychodzi z więzienia. Ma do kogo pójść, ale mówi: „proszę księdza, boję się”. Świat zupełnie się zmienił. Niedawno drugi raz był na zewnątrz. „Strumyk płynął, a ile samochodów widziałem” – opowiadał ucieszony. To, co dla nas jest codziennością, ich zachwyca. Ja też mam się od nich czego uczyć.
 
Wielka samotność mimo ciasnoty i tęsknota – tak wspominają więzienia ci, którzy przez nie przeszli.
– W październiku byłem w USA. Mam doświadczenie więzienia San Quentin w Kalifornii. Tam dopiero panuje ciasnota! Ksiądz, który nas oprowadzał, mówił, że w Kalifornii bardziej dba się o kojce dla psów niż cele dla więźniów.
Ale poczucie samotności i tęsknoty jest z pewnością wielkie. Co roku chodzę po kolędzie do cel. Jestem zamykany z więźniami. Po takim doświadczeniu wcale się nie dziwię, że oni za wszelką cenę chcą wyjść – do szkoły, do pracy, a nawet żeby pozamiatać.
 
Modlitwa w więziennym systemie wartości to chyba oznaka słabości. Czy ci, co się modlą, nie narażają się na szyderstwa?
– Przyznają, że spotykają się z drwiną: po co ci ten różaniec, po co „klepiesz” pacierze. Niektórzy wprost mówią, że modlą się dopiero kiedy inni śpią. Ale bywają szczególne świadectwa. Półtora miesiąca temu wydarzyła się sytuacja, dzięki której na nowo pojąłem słowa Chrystusa: „Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego”. Na Mszy św. byli sami grypsujący. Dwudziestu chłopa, prawie wszyscy nowi. Tylko trzech starych, wśród nich więzień, który zawsze przystępował do Komunii św. Łamię Hostię i czuję ciarki na plecach: „czy teraz, kiedy są same nowe twarze, będzie miał odwagę, żeby przyjąć Chrystusa?”. Jest czas Komunii, on podnosi się i idzie w kierunku ołtarza. Przyjął Najświętszy Sakrament z moich rąk! Wielka wiara i wielka odwaga. Bo przecież ja też jestem dla nich kimś złym, mam klucze do pomieszczeń, czyli też ograniczam ich wolność.
 
Jak mówi Ksiądz o Bogu ludziom, którzy mogą wydawać się całkiem zdemoralizowani?
– Mówię o tym, co czerpię z Ewangelii. O Bogu, który nie jest księgowym, który ich nie ocenia, a chce im wybaczyć. Bóg jest miłością. Zesłał swojego Syna na śmierć, aby każdy z nas mógł żyć. Mówię tak, jak sam wierzę.
Wciąż uświadamiam im, że za nich też umarł Chrystus. Ciągle mówię im o Francuzie Jacques’u Feschu, który zabił policjanta, w więzieniu się nawrócił, został stracony na gilotynie i teraz jest kandydatem na ołtarze. Morderca, który może być świętym! Bóg nie patrzy na waszą przeszłość, Jemu zależy na waszym zbawieniu.
 
A jeżeli w człowieku nie czuje się żadnej przemiany?
– Cierpliwości. Obserwowałem jednego z osadzonych: regularnie chodził do kaplicy, ale nie angażował się, nie wykonywał znaku krzyża, a kiedy należy przyklęknąć, on siadał. I tak przez dwa lata. Któregoś dnia jednak przychodzi do zakrystii. „Tata mi zmarł. Może ksiądz odprawić za niego Mszę?” – pyta nieśmiało. „Oczywiście, cieszę się, że pan do mnie z tym przyszedł”. Te dwa lata nie poszły na marne.
 
Jeśli zdarza się natomiast, że ktoś wychodzi po 27 latach i się nie otworzy, nie ma Ksiądz poczucia bezsensu?
– Zdaję sobie sprawę, że jestem na etapie siania. Kto inny będzie zbierał. Choć czasem, kiedy nie widzę efektów, kłócę się z Chrystusem. Któregoś dnia miałem w sobie taki bunt. I mówię Mu: „Słuchaj, po coś tutaj jestem, gadam, rzucam hasła i nic”. I po trzech czy czterech dniach odbieram telefon z więzienia, że umiera Jurek, trzeba go namaścić.
Jurek siedział 18 lat za morderstwo, był moim pomocnikiem w kaplicy. Choroba postępowała, w ciągu trzech miesięcy rak go zjadł. Powiedział, że chce z księdzem odmówić Koronkę do Bożego Miłosierdzia. To był taki pstryczek od Pana Boga po tym moim buncie. Jurek już słabo kontaktował, był na morfinie. Ale wyspowiadał się, namaściłem go, odmówiliśmy Koronkę. Posiedziałem z nim. Mówi: „boję się”. „Spokojnie”. „Ale czy Bóg mi wybaczy?”. „Naprawdę, wybaczy. Chłopie, jesteś rozgrzeszony!”.
Pomachał mi na odchodne i trzy godziny później już nie żył. Został pochowany w swojej parafii. I co ludzie mogli powiedzieć na pogrzebie? Że ksiądz chowa zwykłego mordercę. A on odszedł namaszczony i rozgrzeszony. Bóg jest miłosierny!
 
 
KS. MARCIN GAJOWNICZEK
Ma 44 lata, jest kapłanem diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Wyświęcony w 2003 r., był wikariuszem w Koszalinie, Szczecinku, Polanowie, Koczale, Jastrowiu i Świdwinie. Od 2017 r. jest duszpasterzem w Zakładzie Karnym w Czarnem k. Szczecinka, jednym z największych w Polsce. Inicjator akcji „Różaniec pod celą”, w której apelował o przekazywanie różańców więźniom, oraz „Kartka w kratę”, w ramach której osadzeni otrzymywali życzenia świąteczne wraz z modlitwą.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki