Ks. Henryk Seweryniak: Parę dni temu pierwszy raz od wielu lat poszedłem do kina. Ktoś mnie namówił na Boże Ciało, pomyślałem – zobaczę. I chciałbym o tym filmie pogadać, ale chyba nie będziemy tu pisali recenzji?
Monika Białkowska: Recenzji nie. Ale mnie uderzyło zdanie, które o tym filmie przeczytałam i które może być do rozmowy fajnym przyczynkiem: „Gdyby wszyscy księża byli tacy, chodziłbym do kościoła”. A pomarudzić możemy na konsultanta filmu. Pewnie nie wszyscy, ale ja patrzeć nie mogłam na niby-psalm śpiewany zaraz po przydługim wstępie i na modlitwę nad darami, odmawianą przy pustym ołtarzu. Przesadzam?
HS: Niby nie, ale zastanawiam się, czy to nie było świadome. W jednej z recenzji czytałem, że to właśnie atut tego filmu, że nie jest kolejną przebieranką – mimo że cała historia dotyczy w gruncie rzeczy przebierańca. Ale może o to chodziło, żeby to nie było zbyt dosłowne, żeby to była metafora?
MB: Metafora czego?
HS: Świata, który tak naprawdę nie istnieje. Katolicyzmu polskiego, który wcale tak nie wygląda. Polski, która naprawdę też jest inna.
MB: To nie była Polska? Oczywiście, że była! Dla mnie ten obraz katolicyzmu w Polsce był właśnie najmocniejszy! Mówiliśmy parę rozmów temu o „Kościele pogan, nazywających się jeszcze chrześcijanami” – to właśnie taki Kościół było widać w filmie. Ludzie pielęgnujący w sobie gniew i nienawiść, żyjący prawem zemsty, w zmowie milczenia, celebrujący własną krzywdę i wcale niepragnący z tego wychodzić.
HS: Naprawdę taka jest Polska???
MB: Naprawdę to też w nas jest.
HS: Ale przecież spotkasz też ludzi miłosiernych, wybaczających, wielkodusznych… Tak źle nas wszystkich widzisz? Taka jest nasza diagnoza?
MB: Nie widzę źle. Jako dziecko sporo czasu spędzałam z mamą w pracy, a mama pracowała w diagnostyce, robiła zdjęcia RTG. Może to diagnozowanie weszło mi w krew i rozumiem, że to jest pierwszym krokiem leczenia. I nic nie daje, jeśli ktoś ma gnijącą nogę, ale pociesza się, że przecież obie ręce i żołądek zdrowy. Oczywiście, że są zdrowe i super. Ale to jedno chore, choćby było małe i zupełnie nie najważniejsze, może doprowadzić do śmierci. Więc tym małym trzeba się pilnie zająć, zanim bezpowrotnie zniszczy całą zdrową resztę. A w tym filmie widać naszą chorobę. Nawet jeśli dotyczy tylko małej części całego ciała Kościoła, nie można jej zignorować. Tyle że mnie naprawdę gryzie to pytanie, które stawiałam na początku. Naprawdę takiego księdza chcemy? Bo wcale nie jestem tego pewna… Daniel owszem, siadał obok ludzi, słuchał ich, starał się rozumieć, wchodzić w ich życie i to było super. Na dodatek nie robił tego z góry, nie pouczał z wysokości ambony, ale budził sumienia, żeby sami wiedzieli, co należy zrobić. I szedł pierwszy tam, gdzie oni iść powinni. Mam jednak wątpliwość, czy ludzie mówiący: „takiego księdza chcę” mówią właśnie o tym – a nie o tym, że z nimi imprezuje, pije, klnie, że jest absolutnie ludzki we wszystkim i dotrzymuje im kroku we wszystkich grzechach?
HS: A może podoba im się to, że on przeszedł to, przez co oni sami przechodzą? Ludziom się czasem wydaje że my, księża, jesteśmy wzięci z jakiegoś świętego czy arcypobożnego świata. Tymczasem mamy w seminariach chłopaków z naprawdę różnymi trudnymi doświadczeniami… Ciekawe jest również to, że Daniel z filmu próbował stosować różne terapie, które przecież nie były kościelne… Kazał ludziom w żałobie przynieść i zostawić pamiątki po ich dzieciach, które zginęły w wypadku. To sposób na radzenie sobie z żalem. Co my robimy w tej sytuacji? Odprawimy Mszę? Świetnie, to jest potrzebne. Ale trzeba też rozmawiać. Kiedy pracowałem w Niemczech, niezależnie od tego, jak trudno mi było radzić sobie z językiem, musiałem iść do ludzi, którzy przeżywali utratę kogoś bliskiego, bo w tej parafii ksiądz szedł do takiej rodziny, składał kondolencje, rozmawiał, był z nimi. Razem wybieraliśmy czytania na Mszę pogrzebową, wspominaliśmy, jak i czym zaznaczył się w ich życiu, żebym mógł włączyć to do homilii. Czy my naprawdę jesteśmy w tych sytuacjach przy ludziach? Poza tym mnie pociąga raczej postać księdza Tomasza, którego Daniel spotkał jeszcze w poprawczaku. Mówił ciekawe kazania. Kiedy Daniel ma powiedzieć swoje pierwsze, praktycznie powtarza po nim słowo w słowo. To Tomasz był tam dla mnie autentycznym księdzem, takim, z jakim mógłbym się jakoś utożsamiać.
MB: A mnie zawiódł. Kiedy Daniel w końcu wywalczył we wsi godny pogrzeb dla sprawcy wypadku, kiedy ludzie w kościele czekali na Mszę pogrzebową po długich miesiącach trzymania prochów w pokoju u wdowy…
HS: On wtedy nie pozwolił odprawić bałwochwalczej Mszy! Czego się spodziewałaś? Że pozwoli?
MB: Nie. Ale Tomasza nie obchodzi, co się dzieje w kościele. Chce jak najszybciej wywieźć Daniela z parafii. Reakcja prawdziwego księdza będzie inna: „Zdejmuj sutannę, siadaj, ja odprawię. Zaraz potem wyjeżdżamy”. Nie wyobrażam sobie, żeby ksiądz powiedział ludziom, że Mszy nie będzie, pogrzeb odwołany, mają iść do domu. Poczucie odpowiedzialności za wspólnotę i chyba też za liturgię jest w księżach większe, niż pokazali twórcy filmu. Najpierw Msza, bo ludzie czekają – potem załatwimy resztę.
HS: No i tak się w końcu stało. Ciekawe jednak, czy świat to rozumie… Byłem niedawno na niedzieli powołaniowej, jechaliśmy do filialnego kościoła, po drodze zatrzymała się policja. Okazało się, że gmina organizowała marsz seniorów, droga zamknięta. Ale tak naprawdę nikogo na niej nie było, próbowaliśmy więc tłumaczyć, że przecież też pełnimy funkcję społeczną, że tam czeka na nas setka, dwie setki ludzi. Na nic. Policjant upierał się, że żadnej funkcji społecznej nie mamy. Może to dlatego, że sama Eucharystia jest dla ludzi coraz mniejszą wartością?
MB: Czytał ksiądz dane o liczbie kleryków? Jest ich coraz mniej, powtarzamy wygodne wytłumaczenia: że demografia, brak wsparcia w rodzinach i media źle Kościół pokazują. A tu widzimy, co się dzieje z chłopakiem, który w swoim życiu spotka takiego księdza jak Tomasz. I jestem przekonana, że gdyby chłopacy w liceum mieli „swojego” księdza, który by ich słuchał, rozmawiał z nimi, miał coś mądrego do powiedzenia i zwyczajnie im imponował, był autorytetem – to oni by chcieli być tacy jak on. Niezależnie od tego, co o Kościele powiedzą media. Jeśli ksiądz, jeden z drugim, by zachwycał swoim życiem, to inaczej wyglądałaby też kwestia powołań.
HS: Oczywiście! Ale zobacz, ten chłopak nie skończył żadnego seminarium… Nie ma wiedzy, nie ma formacji.
MB: Jego funkcja jest ograniczona do wyłącznie społecznej. Niespecjalnie widać tam jakieś życie duchowe. W zasadzie nie widać, żeby się modlił. Zamiast brewiarza wieczorem ma kumpla do wódki albo dziewczynę.
HS: Ksiądz bez podkładu duchowego, kulturowego, bez intelektualnego podkładu. Na tym chyba polega jego dziwność. I to moje wrażenie, że ten film jakoś nie przystaje do rzeczywistości.
MB: Wystarczy, że będę dobry dla ludzi i już będę superksiędzem. To tak nie działa. Będziesz superczłowiekiem, ale to jeszcze nie jest kapłaństwo. Pewnie by trzeba uzupełnić nasz ideał rozmodlonego intelektualisty o jakąś zwyczajność, proste wychodzenie do ludzi, żeby rzeczywiście uzyskać ideał księdza, jakiego ludzie potrzebują…