Przypatrz mu się pan… – rzekł doktor, wskazując na zwłoki [Rzeckiego]. – Ostatni to romantyk!… Jak oni się wynoszą… Jak oni się wynoszą…”. Te słowa dr. Szumana z Lalki Bolesława Prusa przypomniały mi się, gdy usłyszałem o śmierci bp. Bronisława Dembowskiego. Nie dlatego, że był romantykiem, ale że z jego osobą opuszcza nas jeden z ostatnich już ludzi Kościoła, którzy byli niegdyś symbolem jego otwarcia na środowiska laickie, złotej epoki, gdy Kościół stał się azylem i wsparciem dla ludzi solidarnych w dążeniu do wolności.
Fundamenty
Jego osobowość ukształtował czas wojny. Gdy miał 15 lat, został sam. Matka i siostra, aresztowane przez Niemców, trafiły do Ravensbrück i tam poniosły śmierć w 1942 r. Ta tragedia znalazła nieoczekiwane dopełnienie przed ledwie kilkoma tygodniami: 24 października 2019 r. na terenie obozu odnaleziono tabliczki z urn m.in. matki i siostry bp. Dembowskiego. On sam pod koniec wojny zaangażował się w działalność Polski Podziemnej i spędził kilka miesięcy w oddziale partyzanckim 72 pp. AK Ziemi Radomskiej.
Jak wielu wybitnych duchownych, mimo iż dość wcześnie poczuł powołanie do kapłaństwa, podjął studia na świeckiej uczelni. Studiował filozofię na Uniwersytecie Warszawskim i był uczniem znakomitych profesorów, Tadeusza Kotarbińskiego i Władysława Tatarkiewicza, zaś jego kolegami byli: Leszek Kołakowski, Henryk Holland i Bronisław Baczko. Ukształtował się zatem intelektualnie w środowisku ideowo bardzo zróżnicowanym, na co dzień słuchał racji ateistów, agnostyków i ludzi wierzących. Za jednego ze swych mistrzów zawsze uznawał prof. Kotarbińskiego, który pragnął stworzyć etykę autonomiczną, niezależną od podstaw religijnych. Właśnie na takim fundamencie zbudował swoje kapłaństwo i to uczyniło go człowiekiem o szerokich horyzontach, wielkiej tolerancji i łagodności w ocenianiu bliźnich.
Kolejnym źródłem formacji młodego ks. Dembowskiego stały się podwarszawskie Laski, ośrodek dla niewidomych, a zarazem tętniące centrum życia katolickiego, skupiające wybitnych duchownych i świeckich. Tam poznał ks. Tadeusza Fedorowicza i wiele innych osób uosabiających swoistego „ducha Lasek”: tolerancji, wierności ewangelicznemu przesłaniu miłości i służby bliźnim. Później przyszły lata rektorowania w warszawskim kościele
św. Marcina, zaangażowanie ekumeniczne, wsparcie dla rodzącej się opozycji, praca charytatywna w czasie stanu wojennego, udział w rozmowach Okrągłego Stołu, wreszcie, od 1992 r. posługa biskupia we Włocławku. Samo wymienienie epizodów z długiego życia bp. Dembowskiego niewiele jednak o nim mówi.
Odwaga
Był odważny, chyba najbardziej właśnie w kapłańskim wymiarze. Potrafił spokojnie, bez prowokowania i promowania własnej osoby, inicjować i wspierać sprawy, które nie zawsze budziły entuzjazm jego przełożonych i współbraci. Tak było choćby w przypadku zaangażowania ekumenicznego. Już w styczniu 1962 r., zanim jeszcze zaczął się Sobór, rozpoczął u św. Marcina, wraz z ks. Stanisławem Mystkowskim i s. Joanną Lossow, nabożeństwa ekumeniczne z udziałem duchownych różnych wyznań chrześcijańskich. To była na tamte czasy, gorsząca wielu, rewolucja. Przypomnijmy, że wówczas wciąż uznawano, że dla katolika uczestnictwo w innowierczym nabożeństwie było grzechem ciężkim. „Bałem się tego nabożeństwa” – wspominał później. Rzeczywiście stał się obiektem krytyki wielu współbraci, którzy nie czuli jeszcze powiewu aggiornamento. Stałą praktyką świętomarcińskich nabożeństw stało się głoszenie homilii przez przedstawicieli innego wyznania chrześcijańskiego. Sprawą zainteresowała się watykańska Kongregacja Nauki Wiary, szczęśliwie ks. Dembowski znalazł obronę w osobie prymasa Józefa Glempa i inicjatywa przetrwała.
Ks. Bronisław Dembowski był również jedną z najważniejszych postaci rodzącego się w latach 70. dialogu środowisk katolickich i laicko-liberalnych. Ten fenomen zbudował szczególną atmosferę lat 80., gdy Kościół był „przestrzenią wolności” dla ludzi o różnym światopoglądzie. Ks. Dembowski tę przestrzeń tworzył, choćby przez oddanie kościoła św. Marcina na użytek protestacyjnej głodówki zorganizowanej w maju 1977 r. przez środowiska opozycyjne związane z KOR. Wzięli w niej udział m.in. Barbara Toruńczyk, Ozjasz Szechter (ojciec Adama Michnika), Stanisław Barańczak, Bohdan Cywiński, Henryk Wujec oraz dominikanin o. Aleksander Hauke-Ligowski, a rzecznikiem głodujących był ówczesny redaktor naczelny „Więzi” Tadeusz Mazowiecki. Już samo wyliczenie nazwisk pokazuje, jak różni byli uczestnicy głodówki: od dawnego komunisty i Żyda Ozjasza Szechtera do zakonnika Hauke-Ligowskiego. Sam prymas Wyszyński nie był szczególnym entuzjastą tego przedsięwzięcia Ks. Dembowski musiał zatem wykazać się odwagą także wobec własnego środowiska.
Pozostał wierny poczuciu solidarności z ludźmi, którzy zawsze byli, jak mawia papież Franciszek, na peryferiach Kościoła. Laicka inteligencja, niegdyś wroga Kościołowi, po latach często zmieniała swe stanowisko, nawet jeśli trudno mówić o jej nawróceniu, to zbliżała się ku chrześcijaństwu. Przykładem jest kolega bp. Dembowskiego z czasów studiów na UW – prof. Leszek Kołakowski, niegdyś wojujący ateista, później autor przejmującego eseju Jezus ośmieszony. To nie był przypadek, że właśnie bp Dembowski głosił homilię nad jego trumną („Od gorliwego marksisty do człowieka, który zauważył, że chrześcijaństwo jest czymś ważnym” – tak ocenił intelektualną i duchową drogę Kołakowskiego). Żegnał wielu przyjaciół, nie dociekając ich ortodoksyjności. Ważny był dla niego człowiek w całym swym zagubieniu, niejednoznaczności i poszukiwaniu. To fascynowało, nawet tych, którzy byli dalecy od Kościoła.
Przełom
Jakże się zatem dziwić, że ks. Dembowski był wiarygodny dla różnych stron ówczesnego konfliktu. Konsekwencją tego był fakt, że pod koniec lat 80., z upoważnienia prymasa brał udział w pracach przygotowujących Okrągły Stół, a później w jego obradach. „Wyznaczono mnie na obserwatora rozmów przy okrągłym stole, prymas dał mi jedno polecenie: rób, co możesz, żeby pierwsza rozmowa opozycji ze stroną rządową nie była ostatnią” – wspominał. Nigdy nie uległ późniejszej modzie dezawuowania okrągłostołowego kontraktu. „Rządowi chodziło o to, żeby stworzyć pozory demokracji, wynik rozmów był taki, że generał Czesław Kiszczak wyszedł z sali załamany. Dla mnie to dowód, że podczas rozmów nie zawarto żadnego «układu»” – mówił. „Usiedliśmy po środku historycznego stołu – wspominał po latach – z prawej strony mając koalicję rządową z gen. Kiszczakiem, a z lewej strony, przedstawicieli obozu Solidarności z Lechem Wałęsą. Obok niego siedział Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki. Gdy na nich patrzyłem, zacząłem wyobrażać sobie szeroką płaszczyznę porozumienia politycznego: Wałęsa z Matką Boską w klapie marynarki – przedstawiciel ludowego, masowego katolicyzmu w najlepszym tego słowa znaczeniu, Mazowiecki – przedstawiciel inteligencji, Geremek – liberał, może agnostyk, na pewno szukający prawdy i szanujący chrześcijaństwo. Uzgodnione było tylko, kto ma mówić, a nie co. Słuchałem odważnych, a jednak prostych słów Jerzego Turowicza. Te negocjacje stanowiły i stanowią pokojowy model dla reszty świata. Ich sztuka to największa wartość kultury demokratycznej. Polski Okrągły Stół znakomicie to ilustruje”.
Misja
Odszedł człowiek, kapłan, biskup, jakże daleki od radykalnych i niemiłosiernych opinii wygłaszanych dziś w Kościele i poza nim. Na koniec kilka cytatów z jego wypowiedzi. Może dadzą nam szansę powrotu do czasów, gdy Kościół tworzył przestrzeń wolności.
„Przymiotniki «chrześcijański» i «katolicki» są właściwe dla stowarzyszeń typu formacyjnego, które chcą inspirować się Ewangelią i nauką Kościoła, a nie chcą korzystać ze społecznej siły chrześcijaństwa w Polsce do celów, które nie wynikają z Ewangelii i nauki Kościoła”.
„Wszelkie zło społeczne ma swe źródło w złym stosunku człowieka do człowieka, a nie w jego formie. Dlatego zadaniem Kościoła jest naprawa stosunku człowieka do człowieka, a nie naprawa ustroju społecznego”.
„Często powtarzam duszpasterzom, że tak powinni mówić o trudnych sprawach, żeby ktoś, kto ma ciężki grzech na sumieniu, nie bał się przyjść do spowiedzi. Jeśli mówisz o prawie do życia dzieci nienarodzonych, to pamiętaj, że wśród twoich słuchaczy może stać zrozpaczona kobieta, która może nie zdawała sobie sprawy z tego, co zrobiła, może była pod presją ludzi czy okoliczności. Mów tak, żeby ona nie bała się do ciebie przyjść”.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ludzie myślący tak otwarcie, tolerancyjni, dalecy od nienawistnych potępień, przyjaźni światu i ludziom, „wynoszą się”, odchodzą, niewielu zostawiając następców.