Księży z Bełchatowa obwołano bezdusznymi zamordystami, bo zamiast podjąć z chłopcem rozmowę, odwołali się do policji. Zarazem wciąż nie znamy szczegółów tej historii. Nie wiemy, czy duchowni mieli szansę na taką rozmowę. Do kościoła wejść może każdy. Także ktoś, kto takiej rozmowy nie chce. Ktoś, kogo nie było okazji katechizować. Ta sytuacja mogła wyglądać tak lub inaczej. W zależności od szczegółów można ją osądzać. Zwracam jednak uwagę, że księża niekoniecznie wezwali policję po to, aby doprowadzić do ukarania nastolatka. Możliwe, że chodziło im tylko o ratowanie hostii przed domniemanym zbezczeszczeniem. Nawet jeśli wybrali drogę mało fortunną, od ich krytyków – także katolików – nie słyszę pomysłów. Co powinni zrobić? Czy sami mają receptę na lepsze rozwiązanie sprawy? Czy ratowanie hostii nie miało znaczenia?
Z drugiej strony barykady nie znajduję nawet próby zrozumienia logiki księży. Organizacja o nazwie Centrum Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych oskarża ich o złamanie prawa, pozbawienie chłopca wolności (zamknęli go do przyjazdu policjantów). Ta sama organizacja napisała o hostii „opłatek o symbolicznym znaczeniu”. Internet zaroił się od memów nazywających hostię „wafelkiem”. To już nie jest antyklerykalizm. To kompletna obcość wobec podstawowych zasad religii, których nawet nie próbuje się pojąć.
Nawet jeśli księża się pogubili, to przecież sprzyja temu atmosfera. Kościoły stają się coraz częściej celami akcji bezpośrednich, happeningów, aktów naruszania sacrum. Tydzień po historii z Bełchatowa byłem na chrzcie w warszawsko-praskiej katedrze św. Floriana. Ksiądz przestrzegał wiernych przed prowokacją, bo niedawno dziennikarz „Nie” wystawił przed kościołem spektakl. Przebrany za księdza wabił dzieci. Czy Msze św. będziemy odbywać w atmosferze oblężonej twierdzy?
Kiedy coś takiego napisałem, ktoś mnie upomniał: jak można pisać o Kościele katolickim jako oblężonej twierdzy? Przecież to instytucja obdarzona wyjątkowymi przywilejami, zwłaszcza przez obecną władzę. To też jest jakaś prawda, nad którą warto się zastanowić. Czy kościelna hierarchia nie ponosi jakiejś współodpowiedzialności za tę nagonkę? Czy nie prowokuje? Dotyczy to zapewne tych kapłanów, którzy stają się przyczyną publicznego zgorszenia.
Tak się jednak składa, że ofiarą są z reguły ci, których dopaść najłatwiej. Szeregowi księża i parafianie. Ich można upokorzyć, zawstydzić, postawić wobec konfliktu sumienia, bez większego ryzyka. Najbardziej krzyczące nadużycia czy kontrowersje społeczno-polityczne nie zwalniają z obrony sacrum. W teorii nie powinny też zwalniać niewierzących z obowiązku szacunku wobec religii. W teorii…
Jeszcze niedawno w sacrum nie uderzano. Teraz to najbardziej elementarna pokusa. Mamy nową sytuację i warto się zastanowić, co z tym zrobić.