W 2004 r. rozpoczął się wielki exodus Polaków na Zachód. Choć nikt ich z ojczyzny nie wyrzucał (co przy wcześniejszych falach emigracji się zdarzało), to jednak masowo decydowali się oni na opuszczenie kraju, przynajmniej na jakiś czas – raczej dłuższy niż krótszy.
Emigracja zarobkowa z XXI w. przybrała tak duże rozmiary, że dziś jest ona ważnym elementem tożsamości pokolenia obecnych 30- i 40-latków. Z jednej strony dawała im szansę na awans materialny i większą stabilność ekonomiczną, z drugiej wiązała się z rozłąkami z rodziną i przyjaciółmi, a także często ze spadkiem na drabinie społecznej. W końcu w każdym kraju większość imigrantów zasila dolne warstwy społeczeństwa, wykonując zwykle prace proste, którymi nie zamierzają już się zajmować gospodarze.
Mimo tych uciążliwości liczba Polaków przebywających za granicą systematycznie rośnie, a chętnych na saksy wciąż nie brakuje. Poprawiająca się sytuacja gospodarcza Polski zahamowała ten proces, jednak go nie zatrzymała. W oddali tli się jednak zapowiedź coraz częstszych powrotów. Być może już od tego roku liczba polskich emigrantów zacznie wreszcie powoli spadać.
Krótka historia emigracyjnego boomu
Jeszcze w 2004 r., w którym weszliśmy do Unii Europejskiej, za granicą przebywał milion obywateli naszego kraju. Z tego 385 tys. mieszkało w Niemczech, a 150 tys. w Wielkiej Brytanii, zaś jedna czwarta zamieszkiwała kraje spoza UE. W momencie przystąpienia Polski do Unii kilka krajów członkowskich otwarło szeroko swoje granice dla pracowników znad Wisły – wśród nich były trzy bardzo zamożne, czyli Wielka Brytania, Irlandia i Szwecja. Kolejne kraje otwierały swoje granice w kolejnych latach – m.in. Hiszpania w 2006 r. i Francja dwa lata później. Ostatnie swoje rynki pracy udostępniły Polakom Niemcy i Austria – dopiero w 2011 r.
Nic więc dziwnego, że to Irlandia i Wielka Brytania stały się najpopularniejszym kierunkiem polskiej emigracji zarobkowej. W okresie 2004–2010 liczba Polaków mieszkających w Irlandii wzrosła 9-krotnie, osiągając poziom 133 tys. Liczba Polaków w Zjednoczonym Królestwie wzrosła w tym czasie „jedynie” 4-krotnie, ale oznaczało to, że pod koniec pierwszej dekady XXI w. mieszkało tam prawie 600 tys. naszych rodaków. Tym samym Wielka Brytania przebiła Niemcy pod względem liczby polskich imigrantów. Skala emigracji do Szwecji również wzrosła, jednak tylko dwukrotnie. Choć Szwecja otworzyła się na Polaków równocześnie z Wyspami, a dodatkowo leży bardzo blisko Polski, nigdy nie stała się równie popularna. Najprawdopodobniej z powodu bariery językowej.
Okres 2004–2010 był prawdziwym boomem emigracyjnym. W sumie liczba obywateli Polski przebywających za granicą wzrosła dwukrotnie – z miliona do dwóch. W kolejnych latach ten wzrostowy trend się utrzymał, jednak był już zdecydowanie wolniejszy. W kolejnych latach liczba emigrantów rosła zwykle o kilkadziesiąt tysięcy rocznie. Na koniec 2017 r. za granicą przebywało 2,54 miliona polskich emigrantów. W 2017 r. ich liczba wzrosła jedynie o 35 tys., co było najmniejszym wzrostem od początku emigracyjnego boomu. Mowa tu tylko o emigrantach, którzy przebywali za granicą czasowo. Emigranci posiadający zezwolenie na pobyt stały stanowią jednak tylko niewielki ułamek wszystkich emigrantów.
Prawie 800 tys. Polaków mieszka w Wielkiej Brytanii, a 700 tys. w Niemczech. W niewielkiej Irlandii jest ich 112 tys., co oznacza, że stanowią ponad 2 proc. tamtejszego społeczeństwa. W Holandii przebywa 120 tys. Polaków, a w żadnym z pozostałych krajów ich liczba nie przewyższa 100 tys. Obecnie już jedynie 12 proc. przebywających za granicą obywateli Polski zamieszkuje kraje spoza UE – przypomnę, że w 2004 r. było to 25 proc.
Portret polskiego emigranta
Przytoczone wyżej dane GUS pokazują skalę polskiej emigracji zarobkowej, jednak nie tłumaczą dobrze ani sytuacji emigrantów, ani dokładnych przyczyn ich wyjazdów. Oczywiście przyczyny były przede wszystkim ekonomiczne, ale one też mogą być różne.
Tu z pomocą przychodzi opublikowany właśnie raport Narodowego Banku Polskiego „Polacy pracujący za granicą w 2018 r.”. Jak się można było domyślić, to poziom wynagrodzeń jest kluczowym czynnikiem wpływającym na decyzję o emigracji – tak odpowiadało między 40 a 50 proc. emigrantów, zależnie od kraju zamieszkiwania. Prawie co piąty twierdził, że jego emigracja została spowodowana trudnością ze znalezieniem dobrej pracy. Co dziesiąty miał pracę, był jednak niezadowolony ze standardów zatrudnienia. Również co dziesiąty emigrant wyjechał z Polski, by złączyć się z rodziną, która wyjechała wcześniej. Wśród emigrantów w Wielkiej Brytanii kilkuprocentowa grupa zadeklarowała, że głównym powodem wyjazdu była chęć nauki języka.
Wśród obywateli mieszkających za granicą minimalnie więcej jest mężczyzn, jednak nie są to różnice drastyczne. Przykładowo, wśród emigrantów w Holandii mężczyźni stanowią 51 proc., a w Wielkiej Brytanii 53 proc. Na Wyspach największą grupę wiekową stanowią ludzie w wieku 25–34 lata. Podobnie w Holandii, jednak w Niderlandach grupa najmłodsza, czyli osoby w wieku 18–25 lat, stanowi prawie połowę tak zwanych nowych emigrantów. Wśród najmłodszych pełnoletnich obywateli Polski Holandia stała się więc modnym kierunkiem wyjazdów. Co ciekawe, w Niemczech największą grupę wiekową stanowią osoby powyżej 45. roku życia. Najprawdopodobniej to efekt tego, że boom na wyjazdy do Niemiec nastąpił w latach 90. XX w.
Potwierdza to struktura społeczna według poziomu wykształcenia. Polscy emigranci w Niemczech najczęściej (tzn. co trzeci) posiadają wykształcenie średnie zawodowe, za to wyższe ma jedynie 18 proc. z nich. Do lat 90. włącznie to właśnie uzyskanie tytułu technika było najpopularniejszym celem edukacyjnym. Wśród emigrantów na Wyspach dominują już osoby z wykształceniem wyższym lub średnim ogólnokształcącym – po jednej trzeciej – co jest typowe dla Polski XXI-wiecznej.
Oczywiście większość polskich emigrantów to pracownicy najemni – stanowią oni około 60 proc. całej populacji. Między 5 a 10 proc. emigrantów, zależnie od kraju, działa jako jednoosobowe firmy. Co ciekawe, kolejne 3 proc. to przedsiębiorcy zatrudniający pracowników – zwykle zresztą innych emigrantów. Zastanawiająca jest jednak stopa bezrobocia wśród emigrantów – dochodzi ona do 10 proc. Tymczasem w Polsce bezrobocie wynosi zaledwie 3,6 proc. (według Eurostatu). Część polskich emigrantów pozostaje więc na obczyźnie, choć nie ma pracy, a w kraju zdobyliby ją obecnie zapewne bez większych problemów. Najprawdopodobniej liczą na to, że stan bezrobocia jest w ich przypadku przejściowy.
Poniżej kwalifikacji
Choć zdecydowana większość Polaków za granicą ma pracę lub jest aktywna zawodowo w inny sposób, to niestety rodzaj zatrudnienia pozostawia zwykle sporo do życzenia. Aż 60 proc. emigrantów pracuje jako robotnicy w produkcji lub wykonuje prace proste. Tylko co dziesiąty pracuje jako specjalista. Zaledwie 3–4 proc. Polaków należy do kadry kierowniczej w swoich firmach. Tu wyróżnia się Wielka Brytania – na Wyspach jako menedżerowie pracuje 13 proc. imigrantów z Polski. To najprawdopodobniej efekt bariery językowej, na którą Polacy natykają w Niemczech, Holandii czy Norwegii.
Oczywiście wykonywanie prac prostych czy zatrudnienie w produkcji nie jest absolutnie niczym złym. Trzeba jednak pamiętać, że mówimy o osobach nieźle wykształconych, które w Polsce mogłyby wykonywać zadania bardziej wymagające. Nic więc dziwnego, że prawie co trzeci polski emigrant przyznaje, że pracuje poniżej swoich kwalifikacji.
Czy ta praca im się opłaca? W przeliczeniu na złote po kursie rynkowym wynagrodzenia, które oferują zachodnie rynki pracy, wciąż robią wrażenie. W Wielkiej Brytanii mediana zarobków imigrantów z Polski to 6 tys. złotych miesięcznie na rękę. Podobnie jest w Holandii i Norwegii, a w Niemczech nieco mniej – około 5,5 tys. zł. Najwięcej można zarobić w kraju fiordów – tam płace najlepiej wynagradzanych emigrantów dochodzą do 14 tys. miesięcznie.
Trzeba jednak pamiętać, że wszystkie wymienione kraje są zdecydowanie droższe od Polski – szczególnie Holandia i Norwegia. Realnie te kwoty znaczą w tamtych krajach zdecydowanie mniej, niż znaczyłyby w Polsce, gdyby je w całości przywieźć. Tak więc realna mediana zarobków polskich emigrantów w Niemczech, Wielkiej Brytanii i Holandii to około 3,5 tys. zł na rękę, co już nie jest takie spektakularne. Mediana zarobków w Polsce to około 2,5 tys. zł netto. W Norwegii realna mediana zarobków emigrantów wynosi tylko niecałe 3 tys. zł.
Zarobki to jednak nie wszystko. W wymienionych krajach funkcjonuje również bogaty system transferów socjalnych. Prawie co piąty Polak żyjący w Wielkiej Brytanii i Norwegii pobiera jakąś formę świadczeń, a w Niemczech i Holandii nawet co czwarty.
Gotowi na powrót
Widać więc wyraźnie, że o ile czasowy wyjazd do pracy do zamożnych krajów Europy Zachodniej wciąż się opłaca, bo można po pół roku przywieźć do Polski tyle, ile by się zarobiło w rok, to już pozostawanie tam na stałe – zdecydowanie mniej. Osiąść na stałe w obcym kraju, żeby realnie zarabiać około tysiąca złotych netto więcej? To raczej mało atrakcyjna perspektywa. Zdecydowanie spada więc odsetek emigrantów, którzy chcieliby zostać za granicą. O ile jeszcze w 2016 r. taką chęć deklarowała prawie połowa pytanych, to w 2018 r. już tylko co trzeci (w Wielkiej Brytanii i Holandii) lub co czwarty (w Niemczech i Norwegii). Wśród tych, którzy deklarują powrót do Polski w przyszłości, aż co trzeci twierdzi, że wróci nad Wisłę bez względu na okoliczności. Jednym z czynników, który może wpłynąć na większą liczbę powrotów, jest zbliżający się brexit. Co dziesiąty emigrant na Wyspach deklaruje, że z tego powodu skróci swój pobyt.
W związku z tym pojawiają się pomysły, w jaki sposób można by te powroty przyspieszyć. Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” zaproponował wprowadzenie specjalnych ulg podatkowych dla emigrantów, którzy zdecydują się wrócić. Miałyby one działać na podobnej zasadzie, na której przydzielamy ulgi podatkowe dla inwestorów z zagranicy. Skoro ulgami przyciągamy nad Wisłę kapitał inwestycyjny, to dlaczego nie mielibyśmy przyciągać w ten sposób tzw. kapitału ludzkiego? Według Kubisiaka, dzięki takim rozwiązaniom do Polski mogłoby wrócić nawet 300 tys. emigrantów.
Kubisiak nie jest w swojej opinii osamotniony. Co jakiś czas pojawiają się postulaty wprowadzenia różnego rodzaju preferencji dla emigrantów skłonnych do powrotu. Są to jednak pomysły nietrafione. Dlaczego emigranci mieliby być traktowani bardziej preferencyjnie niż Polacy stale mieszkający, pracujący i płacący podatki w Polsce? Przecież to byłoby zwyczajnie niesprawiedliwe. Nie mówiąc już o tym, że to mogłoby przy okazji napędzić... emigrację. Zgodnie z tokiem myślenia, skoro emigranci są w Polsce traktowani preferencyjnie, to wyjadę na rok trochę sobie dorobić, a jak wrócę, to jeszcze dostanę ulgi podatkowe.
Powracający emigranci bez wątpienia powinni mieć takie same prawa i zwolnienia jak obywatele, którzy z możliwości wyjazdu nie skorzystali. Ani mniejsze, ani większe. Rząd mógłby ewentualnie wprowadzić jakąś platformę internetową, która umożliwiałaby emigrantom szybkie i sprawne znalezienie w Polsce pracy oraz mieszkania. Włącznie ze zdalnym podpisaniem niezbędnych umów i innych dokumentów. Umożliwiałaby ona na przykład umówienie się na rozmowę kwalifikacyjną na Skypie. Takie miękkie środki może będą nieco mniej skuteczne niż ulgi podatkowe, ale przynajmniej nie będą niesprawiedliwe. A resztę zrobi… czas. Polska się rozwija szybciej niż zachód kontynentu, więc i różnice w płacach będą powoli spadać. Pod względem możliwości znalezienia pracy już teraz jest nad Wisłą lepiej niż w wielu krajach zamożniejszych. To, co Polska miała stracić na boomie emigracyjnym, to już straciła. Nie ma więc powodu, żeby specjalnie przyspieszać powroty emigrantów do ojczyzny, bo to i tak prędzej czy później nastąpi.
LICZBY
2,5 mln
Polaków przebywało za granicą w 2017 r. 800 tys. mieszka w Wielkiej Brytanii, a 700 tys. w Niemczech
35 tys.
o tyle w 2017 r. wzrosła liczba emigrantów, co było najmniejszym wzrostem od początku emigracyjnego boomu