Logo Przewdonik Katolicki

Restauracje nie dla dzieci

Agnieszka Pioch-Sławomirska
fot. Andrzej Lange/East News

Jedna z poznańskich restauracji mówi: dzieciom poniżej szóstego roku życia wstęp wzbroniony. Nie jest jedyną tego typu w Polsce, a tym bardziej na świecie, gdzie „stref wolnych od” podobnie jak „stref dla” w miejscach użyteczności publicznej przybywa.

Jak grzyby po deszczu mnożą się lokale, hotele, wycieczki bez dzieci, kluby fitness osobno dla pań i dla panów, ale i kawiarnie dla psów, dla kotów, kawiarnie bez cukru, bez glutenu, białej mąki, tylko z muzyką z winyli... Wśród najdziwniejszych na świecie jest i taka dla miłośników płatków śniadaniowych (120 rodzajów w menu), i dla pasjonatów fotografii, której budynek wygląda jak wielki aparat fotograficzny. Jednak miejsca skupiające pasjonatów albo tych, którzy ze względów zdrowotnych nie mogą czegoś jeść, to trochę coś innego niż te, które pewnym grupom osób wstępu zakazują. Kto z Państwa usłyszał kiedyś: Pan/Pani nie jest tu mile widziany, ten wie, o czym mowa.
 
Pielucha na stole, makaron na podłodze
Restauracja Casa Mia w Zakopanem była przyjazna dzieciom: kolorowanki, kredki, specjalne krzesełka przymocowywane do stolików. Niestety, lokal jest mały, więc proszono rodziców, by nie wjeżdżali do niego z wózkami. I pewnie sporo tu racji, skoro miejsce na to nie pozwala, jednak „wózkowi” rodzice mogli się poczuć wykluczeni, a może zwyczajnie niezrozumiani w swoich potrzebach – bo co zrobić, gdy maluch śpi, a rodzice chcieliby w tym czasie coś zjeść? Opcja zostawienia wózka na zewnątrz podpowiadana przez właścicieli z oczywistych względów nie wchodzi w grę. W restauracji nie było też przewijaków, a toaleta mieściła się na zewnątrz, o czym klienci byli poinformowani.
Dziś na drzwiach wisi naklejka z informacją o tym, że nie ma możliwości wejścia do restauracji z dziećmi poniżej 6. roku życia, z wózkami i z psami. Decyzja motywowana była coraz większymi problemami z rodzicami, którzy skarżyli się na warunki (lokal nie miał możliwości przebudowy). Miarka się przebrała, gdy jedna z klientek przewinęła dziecko na sali, w obecności innych klientów.
W poznańskiej Parmie i Rukoli poszło ostatecznie o makaron na podłodze i sos na krzesłach – zdjęcia uwalanych stołów, krzeseł i podłogi pokazano na Facebooku wraz z komentarzem. „Już pomijamy fakt wjeżdżających wózków, na które zwyczajnie nie ma miejsca, ale jak można przyjść do miejsca publicznego i niszczyć czyjeś mienie? Dzieci. Tak dzieci to tylko dzieci, ale nie przychodzą tu samowolnie, przychodzą dzięki swoim rodzicom lub opiekunom, którzy są odpowiedzialni za nich. Drodzy Państwo, post pisany bez emocji, bardzo przemyślany. Zapraszamy dzieci do naszego lokalu ale w granicach wiekowych +6. Możecie się na nas obrazić, możecie nas hejtować, trudno. Nie pozwalamy na takie zachowania – tak, nie wszystkie dzieci są takie same, ale nie będziemy robić selekcji”.
 
Dzieciaci kontra bezdzietni
„Przede wszystkim wpływ na taką decyzję mieli goście naszej restauracji – piszą restauratorzy w drugim wpisie, bo pierwszy wywołał ogromną dyskusję. – Coraz częściej zgłaszali nam, że chętnie zjedliby posiłek w kameralnej atmosferze czy wybrali się na romantyczny obiad bądź kolację. Co ciekawe, to opinia także rodziców, którzy co oczywiste kochają swoje pociechy najmocniej na świecie, ale czasem po prostu chcieliby odpocząć”.
To fakt, miejsc bez dzieci poszukuje coraz więcej osób, pomagają im w tym rozmaite aplikacje i portale, za pomocą których można wybrać dogodną ofertę. Doskonale rozumiem tych, którzy chcą odpoczywać bez dzieci – bez hałasu, chaosu nieustannego przemieszczania się, brudzenia wszystkiego dookoła. Dzieci mam troje – już poza magiczną granicą lat sześciu, ale to wcale nie zmienia perspektywy. I wiem, że czas bez nich jest potrzebny jak tlen – podobnie jak czas z nimi dla tych, którzy są rodzicami. I podobnie jak wielu rodziców komentujących decyzję poznańskiej restauracji, gdy nie mam akurat swoich dzieci przy sobie, często denerwuje mnie obecność cudzych. A jednak...
 
Dyskryminacja i wolnoć Tomku w swoim knajpku
A jednak odbijając się od drzwi restauracji, czułabym, że coś jest nie tak. Czy można w tym przypadku mówić o dyskryminacji pewnej grupy osób? Z jednej strony decyzja właścicieli mogłaby być traktowana jako ograniczenie dostępu do usług. Kilkanaście lat temu głośno było o klubokawiarni Babie Lato w Częstochowie. Utworzona przez grupę kilkudziesięciu kobiet, powstała nie z niechęci do mężczyzn, ale z zamiłowania do rozmów, i to głównie na „babskie tematy”, prowadzonych w swobodnej atmosferze. Mężczyzna chcący przebywać w lokalu musiał włożyć kolorową perukę. Jeden z panów pozwał kawiarnię do sądu, gdy nie chciała obsłużyć go kelnerka. Przegrał, gdyż sąd uznał, że lokal tylko dla kobiet nie dyskryminuje mężczyzn.
Z drugiej strony, przedsiębiorca ma prawo do tworzenia wewnętrznych regulaminów, według których prowadzi firmę. Dla przykładu Miau Cafe – warszawska restauracja z kotami – w regulaminie ma m.in. takie zapisy: „Zabronione jest budzenie kotów, przeganianie, branie na ręce, przeszkadzanie im i pieszczenie, kiedy tego nie chcą; W kociej sali mogą przebywać tylko dzieci, które ukończyły14 lat, po wcześniejszym okazaniu legitymacji; Należy zamykać za sobą WSZYSTKIE drzwi”.
Zatem może też istnieć w regulaminie zapis o nieprzebywaniu w lokalu dzieci poniżej 6. roku życia. Ale czy nie lepiej umieścić zapisy o ponoszeniu konsekwencji przez rodziców – finansowych, związanych ze sprzątaniem, włącznie z nieobsługiwaniem w przyszłości tych, którzy niszczą mienie?
 
Rodzic dobrze wychowany
Dyskusja, jaka rozgorzała wokół tematu, pokazuje, że wielu popiera decyzję restauratorów. Czy dlatego, że coraz bardziej oswajamy się z rzeczywistością mało- lub bezdzietną? A może mimo deklaracji mamy jednak problem z wyjściem ku tym, którzy mają inne poglądy? I nie mam na myśli tylko potyczek dzieciatych z bezdzietnymi.
Różnimy się. Mamy coraz większą świadomość własnych potrzeb, komunikujemy je coraz wyraźniej. Dbamy o przestrzenie, które są dla nas ważne – i mamy ku temu coraz większe możliwości. I bardzo dobrze. Ale czy nie okopujemy się w ten sposób coraz bardziej na swoich pozycjach? Dzieciom wstęp wzbroniony – OK, ale w ten sposób pozbawiamy je jednego ze sposobów praktycznego doświadczania i uczenia się zasad współistnienia z innymi.
I jeszcze jedno – oczywiste do bólu, ale powyższe historie pokazują, że niestety powtarzać trzeba: wszystko zaczyna się od wychowania. Naszych dzieci – a przede wszystkim najpierw nas, rodziców. Bo skąd te coraz bardziej nieznośne dzieci, no skąd?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki