To była inauguracja roku akademickiego na naszym wrocławskim uniwersytecie. Wszedłem z ówczesnym kardynałem do Auli Leopoldina. On usadowił się w czwartym rzędzie od końca. Próbowałem tłumaczyć, że tam z przodu są miejsca, na których leżą karteczki z naszymi nazwiskami. „Głupiś – usłyszałem – siadaj, patrz i ucz się!”. Rozpoczęła się uroczystość.
Rektor witał gości. Każdy wstawał z pierwszego rzędu i kłaniał się. Gdy doszło do Jego Eminencji, ten odczekał chwilkę, a gdy ludzie zaczęli szemrać, wstał w czwartym rzędzie od końca, wyłonił się z ludu i z rozbrajającym uśmiechem się ukłonił. Zebrał owację. Siadł i szepnął mi do ucha: „A teraz mogę wyjść i nikt tego nie zauważy”. A ja już myślałem, że oto Ewangelia w czystej postaci, a tu uroczy dodatek sprytu. Ale na szczęście raz po raz udaje się nam z mądrości tej Ewangelii zaczerpnąć i wyrazić w taktownym zachowaniu. Przekaz jest jasny, prosty i oczywisty. Znacznie większe problemy mamy z przekuciem w czyn drugiego wezwania w dzisiejszym fragmencie. Przyznam, że jakoś trudno mi sobie przypomnieć, aby ktoś ze znajomych wyprawił ucztę i zaprosił na nią w miejsce swych dobrych przyjaciół – ubogich i kalekich, kierując się tylko tym, że ci ostatni nie będą mieli jak się odwdzięczyć. Z ręką na sercu muszę wyznać, że sam jeszcze nigdy, a żyję już ponad pięćdziesiąt lat, takiej imprezy nie urządziłem i co gorsza nie mam tego w planach. Dlaczego tego fragmentu Ewangelii nie przyjmuję z należną gorliwością? Czy jestem pazerny na wdzięczność i bez szans na nią ruszyć mi się nie chce? Mam nadzieję, że nie. Myślę, że powód jest inny. Wokół mnie po prostu nie ma pod ręką biednych i kalekich. Czy żyję w getcie szczęśliwych? Nie wiem. Sądzę, że to raczej sprawa oczu. Ja tych biedaków, którzy nie mają jak się odpłacić, po prostu nie widzę. I tak się tylko zastanawiam, czy naprawdę na chorobę pyszałka nie ma lekarstwa? No jednak coś tam we mnie ta Ewangelia ruszyła.
Chwila refleksji
Kiedy ostatnio udało mi się wypić kawę, zjeść obiad z kimś biednym lub kalekim? Czym się kierowałem?