Kończymy zaś na mrożących krew w żyłach słowach Chrystusa, że przynosi rozłam i to wśród najbliższych, przynosi ogień i na dodatek jeszcze nie może się doczekać, kiedy ten zapłonie. Gdy słowa te bierze się poważnie, można się wystraszyć. Wolałbym czegoś takiego w Ewangelii nie odnajdywać, bo jednak trochę się gubię i nie wiem, jak słowa te odnoszą się do innego wyznania Chrystusa: „Pokój mój daję wam, pokój zostawiam wam... Nie tak jak daje świat, Ja wam daję” (J 14, 27).
Otóż zestawienie to ma taki sens, jak określenie: pusta cysterna. Żeby móc zgromadzić wodę do codziennego użytku potrzebne są cysterny. Wypełnione po brzegi spełniają swoją rolę. Puste, pełne błota to zupełny bezsens, to paradoks. I właśnie w takim miejscu znalazł się gorliwy prorok, który obezwładniał ręce żołnierzy, gdy głosił im słowo Boże. Nagle znalazł się bezsilny w przestrzeni zupełnie paradoksalnej – w pustej cysternie.
Każdy, kto na serio przyjmuje słowo Boże i próbuje nim żyć, prędzej czy później spotka się z paradoksami typu: światło i ciemność, życie i śmierć, grzeszność i świętość, posłuszeństwo i wolność, ubóstwo i bogactwo. A dzisiejsza Ewangelia nasuwa jeszcze jeden – z jednej strony pokój, a z drugiej ogień i rozłam. Integrowanie tych paradoksów to nie jest prosta sprawa. Czasami przypomina siedzenie w pustej cysternie, co wydaje się zupełnie bez sensu, a jednak bez tego doświadczenia trudno prowadzić głębsze życie duchowe. Chrystus mówi nam wprost, że daje pokój, ale też ogień miłości przynosi rozłam i to wśród najbliższych. On ufa nam, że będziemy w stanie te paradoksy zintegrować. Te dwa światy nie wykluczają się wzajemnie, ale się sumują. Możemy przeżywać jednocześnie rozdarcie i konflikt, zachowując przy tym pokój, który jest Jego darem. Wszystko wskazuje na to, że chrześcijaństwo polega między innymi na integrowaniu paradoksów.