Tak, politycy reprezentujący polskie państwo nie powinni być zawstydzeni, gdy lecą gdzieś z oficjalną wizytą. Dlatego uważam, że zakup dwóch nowoczesnych odrzutowców Gulfstream za niemal pół miliarda złotych był słuszny. Przepisy w dodatku mówią o tym, że do lotów takim samolotem prawo ma prezydent, premier oraz marszałkowie Sejmu i Senatu.
Nie można jednak mylić roli premiera czy prezydenta z rolą marszałka. Choć w myśl konstytucji marszałek Sejmu to osoba numer dwa w państwie, realnie znacznie ważniejszy jest premier. Premier ma pełną ochronę, cały czas chodzi za nim minimum sześciu funkcjonariuszy, porusza się w kolumnie samochodów, nim wejdzie do jakiegoś pomieszczenia sprawdzane jest ono pod kątem pirotechnicznym przez funkcjonariuszy z psami. Dlaczego? Bo ma wielką władzę. Rola marszałka jest głównie reprezentacyjna. Ma władzę tylko w jednym przypadku – gdy umrze prezydent, przejmuje jego obowiązki. Dlatego nie można go porównywać do premiera. Marszałek ma jednego oficera ochrony, którego może wziąć do pociągu czy na pokład rejsowego samolotu. Marek Kuchciński o tej różnicy zapomniał i zachowywał się jakby był premierem.
Ale przyznam, że to nie jego loty mnie najbardziej oburzają, ale spirala kłamstw, w które wpadł. Najpierw zaprzeczał, że latała z nim rodzina, potem zapewniał, że nie było takiej sytuacji, że samolotem poleciał ktoś z jego bliskich, gdy jego nie było na pokładzie. Dziś wiemy, że to nie była prawda.
Kilka miesięcy temu, gdy PiS postanowił rozbroić poprzednią wizerunkową bombę, jaką było przyznawanie ministrom gigantycznych nagród przez premier Beatę Szydło, Jarosław Kaczyński zdecydował się obniżyć pensje posłom (również marszałkom). Ostrzegałem wtedy, że to psucie państwa. Jeśli polityk na ważnym stanowisku za mało zarabia, pojawiają się pokusy, by wykorzystywać pozycję do tego, by sobie trochę poszaleć, np. wziąć do luksusowego samolotu żonę i synów. Troska o rodzinę, piękna rzecz, ale czy rzeczywiście kosztem pieniędzy podatników?
Ktoś nazwie mnie symetrystą, ale nie sposób zapomnieć, że PiS wygrał wybory, obiecując, że będzie lepszy niż PO. Tę ostatnią dobiło to, że wszyscy zobaczyli, że ministrowie nie zawahają się ani przez chwilę, nim zamówią na koszt podatnika w luksusowej restauracji obiad wart kilkaset złotych. PO pouczająca dziś o standardach etycznych PiS wygląda trochę jak ten kocioł, co przyganiał garnkowi, a sam smolił.
Stąd moje pytanie na samym początku – jak nie zostać dziś populistą, jak uwierzyć, że politycy nie myślą tylko o tym, jak się ustawić? Może czas przypomnieć takie niemodne dziś sformułowanie – często pojawiające się w dokumentach zawierających społeczne nauczanie Kościoła – czyli dobro wspólne?