Czy i na ile będzie wcielał swoje postulaty w życie? Jakkolwiek wygląda odpowiedź na to pytanie, Bolsonaro stanowi modelowy wręcz przykład polityka, który wypłynął na ogólnoświatowej fali prawicowego populizmu.
Im mocniej, tym lepiej
Bolsonaro jest postacią wyrazistą. Jego postawna sylwetka już z daleka przyciąga wzrok. Przystojny, lubi prezentować się jako tzw. prawdziwy mężczyzna. Ten były komandos otwarcie chwali reżim Pinocheta, twierdząc, że jedynym błędem chilijskiego dyktatora była… zbyt mała liczba zabitych przeciwników. Uwielbia publicznie odwoływać się do opinii, które jako patriarchalne i seksistowskie budzą wściekłość liberalnej lewicy. Szefowej komitetu walki z
„przemocą domową” oznajmił, że nie zgwałciłby jej tylko dlatego, że na to nie zasługuje. A przemawiając w 2016 r. w parlamencie za odwołaniem socjalistycznej prezydent Dilmy Rousseff, zadedykował swój głos szefowi więzienia, w którym za czasów junty kobieta była rażona prądem. Nie trzeba chyba dodawać, jakich słów używa pod adresem ideologii gender oraz ruchów LGBT. Jednym z pierwszych jego posunięć była likwidacja rządowego Departamentu Różnorodności, którego nazwa mówi sama za siebie. Drugim krokiem jest zniesienie obowiązkowego programu edukacji seksualnej w szkołach. Ma to służyć przywracaniu narodowi tradycyjnych wartości, naruszanych przez lewicowe praktyki inżynierii społecznej.
Nic zatem dziwnego, że osobowość Bolsonaro budzi w ludziach skrajne emocje. Podczas kampanii wyborczej jeden z jego przeciwników przebił się przez kordon ochroniarzy i zadał mu kilka ciosów nożem. Kto inny prawdopodobnie nie przeżyłby takiego ataku, jednak elekt, wyćwiczony jako skoczek spadochronowy, jakoś się z tego wylizał i w dodatku zdążył jeszcze wygrać wybory.
„Mesjasz” w prezydenckim fotelu
Powszechne znużenie lewicową frazeologią to oczywiście nie jedyna przyczyna jego sukcesu. W kraju, gdzie rocznie dokonywanych jest 60 tys. zabójstw, zwykli ludzie – których nie stać na mieszkanie w zamkniętej dzielnicy – pragną bezpieczeństwa. A bezpieczeństwo jest właśnie jednym z czołowych haseł Bolsonaro. Prezydent głosi je we właściwy sobie sposób, zapowiadając, że zniszczy bandytów, narkomanów, nielegalnych imigrantów i całe to „ludzkie śmiecie”, które stało się zakałą codziennego życia Brazylijczyków.
Inną obietnicą jest zdecydowana walka z korupcją oraz społecznymi nierównościami, przynajmniej tymi najbardziej rażącymi. Bolsonaro przedstawia się jako wróg systemu preferującego wielkie korporacje oraz pokrewne im organizacje międzynarodowe – nazywane przez niego „lewicowo-liberalnymi” – kosztem szeregowych obywateli. Dlatego większość Brazylijczyków widzi w nim dzisiaj zbawcę narodu. Skądinąd drugim imieniem prezydenta jest właśnie Messias, czyli „Mesjasz”.
Kolejna zapowiedź to wycofanie Brazylii z paktu paryskiego, czyli międzynarodowego zobowiązania do ograniczenia emisji dwutlenku węgla. Obietnica ta budzi żywe zainteresowanie międzynarodowe, jako że właśnie na terytorium Brazylii leży zdecydowana większość lasów Amazonii, określanych jako płuca Ziemi. Wizja globalnego zagrożenia, spowodowanego nadmierną eksploatacją naturalnych bogactw, przez zwolenników prezydenta traktowana jest jednak jako ekologiczne oszustwo, pozwalające organizacjom takim jak Greenpeace czy World Wildlife Fund na wtrącanie się, pod płaszczykiem ochrony środowiska, w sprawy suwerennej Brazylii. Sam Bolsonaro bazuje tu na prostych emocjach: jeśli „lewacy” bronią drzew, my, na złość „lewakom”, będziemy je wycinać.
Piła wraca do Amazonii
Temu celowi służyć ma wyjęcie amazońskich lasów spod gestii FUNAI, specjalnej instytucji zajmującej się ochroną zarówno przyrody, jak i ostatnich niecywilizowanych plemion indiańskich, oraz podporządkowanie ich prerogatywom ministerstwa rolnictwa. Oznacza to całkowitą zmianę orientacji: Amazonia, traktowana dotąd jako rezerwat i dobro całej ludzkości, ma być jedynie użytkowym poletkiem programów agrarnych. Mówiąc krótko: droga do nieograniczonego wycinania największej puszczy świata stanęła otworem.
Bolsonaro przeprowadza te zmiany inteligentnie, unikając niepotrzebnych starć na początku kadencji. Wbrew obawom pesymistów nie pozostawił na stanowisku ministra rolnictwa największego w kraju producenta soi, z racji wkładu w niszczenie lasów tropikalnych nazywanego Panem Piłą Mechaniczną. Zapowiada nawet tworzenie nowych rezerwatów dla Indian. Rzecz w tym, że zamierza do nich wpuścić przedsiębiorstwa górnicze, co w praktyce przekreśli szanse na kontynuowanie tam nieskrępowanego niczym życia natury, jak również zniszczy, opartą dotąd na izolacji, odrębność archaicznych kultur indiańskich.
Prawicowa masoneria
Bolsonaro, choć urodzony w rodzinie katolickiej, jest sympatykiem tzw. sekt ewangelikalnych, które w Ameryce stanowią pewną osobliwość. Wspólnoty te, wywodzące się z kręgu protestanckiego (głównie z Kościoła baptystów), głoszą fundamentalistyczny program społeczny, oparty na surowych prawach Starego Testamentu, a jednocześnie jakby usuwają nieco w cień ewangeliczne nauki Chrystusa. Ten rys pobożności zbliża je do ortodoksyjnego judaizmu – tak przynajmniej wydaje się ich członkom. Dlatego wyróżniającą się cechą ewangelikalistów, zarówno w Ameryce Łacińskiej, jak i w USA, jest bezwzględne popieranie interesów państwa izraelskiego, widzianego jako ziemska realizacja Bożej obietnicy, złożonej wybranym.
Ewangelikalizm, uznający osobisty dobrobyt za nagrodę Boga dla Jego prawego wyznawcy, szerzy się szczególnie w środowiskach wyższej klasy średniej. Przynależność do jednej z owych sekt, traktowana jako synonim zamożności, decyduje o rosnącej popularności tego ruchu w Brazylii. Zresztą nie tylko tam: chociażby nowy prezydent Meksyku Andres Obrador, taki sam prawicowy populista jak Bolsonaro, korzysta z identycznego jak on poparcia lobby ewangelikalistów. Wszystko to przypomina trochę niegdysiejszą masonerię, ruch podobnie ekskluzywny i podobnie utajniony. Tyle że ewangelikalizm zwrócony jest nie ku lewicy, ale ku prawicy.
Zrozumienie tej mentalności rzuca też nieco światła na stosunek zwolenników Bolsonaro (tych bogatszych) do ekologii, traktowanej jako oszustwo lewicy. Ci ludzie – choć o tym głośno nie mówią – prawdopodobnie dobrze wiedzą, czym jest zagrożenie globalnego ocieplenia. Jednak nie przejmują się nim, zakładając, że zatruta Ziemia będzie odpowiednim mieszkaniem dla przedstawicieli olbrzymiej większości grzesznej ludzkości. Ich samych – tych wybranych – z pewnością anioł Boży zabierze rakietą do nieba.