Logo Przewdonik Katolicki

Sceny z życia morsów

Monika Białkowska
FOT. DOROTA PORZUCEK. Rozgrzewka to kluczowy moment morsowania – odpowiednie ćwiczenia dostarczają tlen do krwi i komórek, a przez to zapewniają dodatkową produkcję ciepła

To jeden z najdziwniejszych sportów. Żeby go zrozumieć, trzeba spróbować, a żeby spróbować, trzeba być odrobinę szalonym. Bo kto w trzaskającym mrozie rozbiera się i wchodzi do jeziora?

Sport uprawiany raz w tygodniu przez kilkanaście czy kilkadziesiąt sekund? Pozwalający w ciągu jednej zimy spalić około pięciu kilogramów? Redukujący cellulit i odmładzający o dziesięć lat? Która kobieta nie powie: „Wchodzę w to!”?
Mina może nieco zrzednąć na wieść, że chodzi o morsowanie. Zimno. Gruby płaszcz, szal na szyi, czapka, rękawiczki. Gdyby ktoś zaproponował, żebym zanurzyła stopę w jeziorze, uznałabym to za kiepski żart. Oni zdejmują kurtki i wchodzą do zimnej wody. Na dodatek twierdzą, że to i zdrowe, i przyjemne. Ale jeśli zyskiem z morsowania ma być nie tylko świetne samopoczucie, ale i to, że przestanie mi być ciągle zimno, a w sandałach będę mogła chodzić do pierwszych śniegów? Może warto przyjrzeć się temu, co na pierwszy rzut oka wygląda na szaleństwo dla wybrańców? Zwłaszcza że owi szaleńcy wyglądają na naprawdę uszczęśliwionych, a babcia mówiła, że zimno konserwuje…
 
Nie róbcie tego sami
Na początku tego tekstu powinno się pojawić ostrzeżenie: „Uwaga! Nie róbcie tego sami!”. Morsowanie na własną rękę, bez pomocy i wsparcia osób doświadczonych i asekurujących, może być niebezpieczne. To dlatego grupy pasjonatów tego sportu umawiają się bardzo konkretnie: tego i tego dnia, o tej godzinie widzimy się w wodzie! Królewskie Morsy w Gnieźnie do zimnej wody wchodzą w każdą niedzielę w samo południe, czasem również w soboty. Zaskakują liczby – nie spodziewałabym się, że może ich być aż tylu. Dwudziestu, trzydziestu, to byłoby zrozumiałe. Ale 350 osób? Nie wszyscy przychodzą regularnie, nikt nie sprawdza listy obecności. Mimo to w grudniu padł rekord Gniezna, w wodzie jednocześnie kąpało się 246 osób.
 
Lekarz pozwoli
Krok pierwszy morsowania to krok do gabinetu lekarskiego. Dopiero gdy lekarz wykluczy choroby serca i układu krążenia, nadciśnienie, epilepsję czy boreliozę, można zacząć planować swoją pierwszą zimową kąpiel. Lista przeciwskazań do takiej kąpieli nie jest długa, ale ich zignorowanie może być niebezpieczne. W końcu morsowanie jest sportem ekstremalnym i jako taki ma swoje prawa. Wejście do przerębla bez przygotowania albo mimo choroby nie tylko jest nieprzyjemne, ale może skończyć się śmiercią: organizm dozna szoku termicznego, a serce stanie. Lepiej nie ryzykować. Z drugiej strony morsowanie pomaga w nierozczulaniu się nad sobą. Niektórzy śmiałkowie opowiadają, że morsowaniem radzą sobie z pierwszymi objawami przeziębienia. Przy pierwszych objawach stosują szybką kąpiel w jeziorze i wszystko przechodzi jak ręką odjął.
 
Przerębel dla zmarzlaka
Hartować się wcześniej czy nie hartować? Robić w domu zimny prysznic? Nie żegnać się z jeziorem we wrześniu, a tylko wraz ze spadkiem temperatury skracać stopniowo czas przebywania w wodzie? A może po prostu podjąć decyzję i któregoś dnia wyjść z domu i dołączyć do morsów? Szkoły są różne. Konieczność hartowania jest mitem – zahartowany początkujący mors będzie czuł się nieco pewniej, wchodząc w styczniu do jeziora. Pewnie wytrzyma też w nim odrobinę dłużej. Ale w morsowaniu absolutnie nie chodzi o bicie rekordów, a do wody po rozgrzewce i bez uszczerbku na zdrowiu może wejść praktycznie każdy, komu lekarz na to pozwoli i kto przełamie strach. Co ciekawe, wcale nie trzeba lubić zimna. Wręcz przeciwnie, większość morsów to zmarzluchy, którym zawsze było zimno. Krótka kąpiel w jeziorze okazała się skuteczniejsza niż owijanie się pięcioma swetrami i spędzanie zimy w objęciach kaloryfera.
 
Nie zawiążesz butów
Lekarz pozwolił. Decyzja podjęta. Ekwipunek spakowany. Strój kąpielowy pod swetrami i kurtką. Buty, w których można bezpiecznie wejść do wody, nie pośliznąć się, nie wejść na jakieś szkło – mogą to być zwykłe trampki, choć morsy coraz częściej wybierają skarpety neoprenowe, dodatkowo chroniące stopy przed wyziębieniem. Ręcznik, sucha bielizna, ręcznik do wytarcia skóry z ciała i lodu i dywanik samochodowy, który okazuje się najskuteczniejszy, kiedy po wyjściu z wody chce się stanąć na czymś suchym i ciepłym, a nie na śniegu. Nieźle w tej roli sprawdza się też karimata. Ciepłe ubranie na zmianę musi być łatwe do włożenia na wilgotne ciało – zdecydowanie lepsza będzie polarowa bluza niż płócienna koszula zapinana na guziki.
Czapka i rękawiczki, których w zasadzie nie zdejmują do kąpieli – choć są i tacy, którzy wolą kąpać się bez nich, bo wtedy lepiej wyczuwają sygnały organizmu, wzywające do wyjścia z wody. Doświadczone morsy wiedzą też, że najlepiej spakować odzież w torbę, która nie ma żadnych zamków czy guziczków, żeby po kąpieli łatwo było z niej wyjąć ciepłe ubranie – to zaś powinno być ułożone w przemyślanej kolejności. Palce dłoni po wyjściu z lodowatej wody nie są narzędziem specjalnie precyzyjnym, a przy ogrzewaniu organizmu liczy się czas. Jeśli się nie pospieszyć, nawet zawiązanie butów może być wyzwaniem ponad siły.
 
Pajacyki zamiast kawy
Grupa morsów nad jeziorem zdejmuje buty i spodnie i (bluzy jeszcze zostają) i zaczyna rozgrzewkę. Podczas ćwiczeń w domu czy na siłowni łatwo ten moment zlekceważyć. Tu jest kluczowy i musi być przeprowadzony w odpowiedni sposób. Dlatego morsy robią to wspólnie, w jednym rytmie. Trucht, pajacyki, skłony i wymachy mają dostarczyć do krwi i komórek jak najwięcej tlenu przed kąpielą, a przez to zapewnić dodatkową produkcję ciepła. Gdy ciało zetknie się z zimną wodą, zablokują się naczynia krwionośne tuż przy skórze i receptory temperatury, a oni nie będą odczuwać zimna.
Pajacyki czy trucht trwają około 20 minut i nie są zbyt intensywne. Chodzi o to, żeby stopy nie marzły, ale też żeby się nie spocić. To w zasadzie wszystko – żadnej kawy czy herbaty na rozgrzewkę czy kremów ochronnych. Alkohol może być szczególnie niebezpieczny, bo wychładza organizm i obniża ciśnienie krwi – człowiek po jego spożyciu będzie miał problem, żeby w zimnej wodzie się poruszać.
 
Nie chcą wychodzić
Ciepło? To zdejmujemy bluzy i idziemy do wody! Grunt to przełamać strach, podobno to łatwiejsze niż wejście latem pod zimny prysznic. Wchodzą powoli, ale zdecydowanie. Jedni zanurzają się po szyję, inni tylko do pasa, jeszcze inni pływają, ale to najbardziej wychładza organizm. Większość ma ręce podniesione tak, żeby nie zanurzyć łokci i rąk – podobno to jest szczególnie nieprzyjemne, a dla zdrowotnego efektu morsowania nie ma najmniejszego znaczenia. Dodatkowo powoduje obkurczenie naczyń krwionośnych w odcinku szyjnym, co utrudnia regulację oddechu i tętna.
Jedni zostają w wodzie 30 sekund, inni, najbardziej doświadczeni, nawet pięć minut. Wszystko zależy od indywidualnych predyspozycji, doświadczenia, ilości tkanki tłuszczowej czy stopnia zahartowania, a nawet płci: ciała kobiet są tu wrażliwsze. Tych początkujących trzeba pilnować, bo nie znają możliwości swojego organizmu i nie potrafią czytać jego sygnałów, a euforia, jakiej doznają, sprawia, że nie chcą wychodzić z wody.
 
Organizm mówi „dość”
Pierwsza reakcja organizmu to przyspieszony oddech, ucisk w klatce piersiowej i szczypanie całego ciała. To nic strasznego, trzeba przeczekać – przy spokojnym oddychaniu po kilku sekundach mija. Kolejne sekundy to już przyjemność, która może oszałamiać.
Sygnałem do natychmiastowego wyjścia z wody jest zaczerwienienie skóry, ograniczenie swobody ruchów, zmęczenie albo ból w palcach. Nie wolno ich ignorować, bo więcej sygnałów ostrzegawczych organizm już nie wyśle – nastąpi hipotermia, czyli spadek temperatury ciała poniżej 35 stopni, co prowadzić może nawet do śmierci.
Kiedy więc organizm albo doświadczony mors mówi, że już dość, nie ma dyskusji. Biegiem z wody po ręcznik i ciepłe ubranie. Naczynia krwionośne się rozszerzają, następuje wyrzut endorfin i przychodzi moment prawdziwej euforii. Jeśli ktoś nie grzebie się z ubieraniem, nie zdąży nawet poczuć zimna.
 

Cudowny narkotyk

Można uznać, że te endorfiny i przyjemność, jaką one dają, uzależniają jak naturalny narkotyk. Jest to narkotyk wyjątkowo dla nas korzystny. I nie chodzi tylko o to, że endorfiny dają radość, która charakteryzuje morsujących ludzi również poza zimową plażą. Wykaz korzyści z morsowania brzmi jak lista życzeń zdrowotnych do Świętego Mikołaja. W zahartowanym organizmie wzrasta odporność, morsy zdecydowanie mniej chorują, zwłaszcza na choroby układu oddechowego. Mają większą tolerancję na zimno, nie potrzebują zimą grubych płaszczy ani potrójnych skarpet. Poprawia się wydolność serca i układu krwionośnego. Organizm lepiej się regeneruje, jego wiek biologiczny może się obniżyć o osiem, czasem nawet szesnaście lat. Znika cellulit, tkanka tłuszczowa zostaje rozbita, zwiększa się metabolizm organizmu. Skóra jest wygładzona i ujędrniona. Szybciej usuwane są toksyny. Przestają boleć stawy. Do tego dochodzą korzyści psychiczne: przełamanie strachu i barier psychicznych, które tkwią w człowieku, dodaje odwagi i zwiększa determinację w życiu. Mors oswaja się z trudnościami, tworzy więzi społeczne (jak się nie zaprzyjaźnić w tak ekstremalnych warunkach?!), jest aktywny i zaczyna patrzeć na życie z dużo większym optymizmem. Oczywiście najlepiej byłoby morsować regularnie, żeby organizm mógł dopasować swój metabolizm do życia w tak ekstremalnie sportowym stylu.
 
Wszędzie za ciepło
Nie ma żadnego niebezpieczeństwa? Jeśli zachować się rozsądnie i słuchać doświadczonych – nie. Zimna woda zabija wtedy, gdy człowiek nie jest na spotkanie z nią przygotowany i kiedy pozostaje w niej zbyt długo. To nie znaczy, że życie morsa będzie łatwe. Naturalny mechanizm termoregulacji człowieka już dawno uległ osłabieniu – w dobie bielizny termicznej i centralnego ogrzewania organizm nie potrzebuje sam chronić się przed wychłodzeniem. Morsowanie ponownie go uruchamia. Za to płaci się choćby zmęczeniem i kiepskim samopoczuciem w przegrzanych pomieszczeniach. Albo sporami z żoną, która za żadne skarby nie chce spać w lutym przy otwartym oknie. Ale mors się nie martwi i traktuje to jak kolejne wyzwanie. Skoro poradził sobie w lodowatej wodzie, to poradzi sobie ze wszystkim. Może żona też się przekona do morsowania?
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki