Czy był taki czas, gdy duchowni nie porzucali kapłaństwa? Albo taki, w którym nie zdarzało się, aby ksiądz nie popełnił samobójstwa? Trudno powiedzieć. Dawniej wokół tych tematów raczej panowała cisza. Jeśli ksiądz odebrał sobie życie, mało kto o tym wiedział. Odejścia odbywały się raczej bez rozgłosu, może nie w tajemnicy, ale jednak w atmosferze tabu.
Coś się dzieje
Dzisiaj wiele się zmieniło. Rozwód, wcale nie tak dawno, nie był czymś, z czym się afiszowano, a samobójstwo w rodzinie starano się ukryć nawet przed najbliższymi. Może więc, słysząc o odchodzących księżach, po prostu obserwujemy odmienne podejście do zjawisk, które w Kościele (także w Polsce) zawsze były obecne? Może nie ma się czym niepokoić, zwłaszcza że przez brak miarodajnych danych nie sposób rzetelnie ocenić ich skali? A jeśli nagłośnione samobójstwa duchownych i spektakularne odejścia z kapłaństwa to powód, aby bić na alarm? Nie da się przecież wykluczyć, że „coś się dzieje” z polskimi księżmi i właśnie teraz słyszymy ich głośne wołanie o pomoc.
Sielanka nie do wytrzymania
Powszechna wiedza o życiu księdza jest w Polsce mizerna. Kształtowana bardziej przez pewne szablony niż fakty. Panuje przekonanie, że to godna pozazdroszczenia sielanka. Lekka praca, wygodna, dostatnia egzystencja, wszystko „podane pod nos”, ludzki szacunek, znaczenie w społeczeństwie. Żadnych poważnych problemów, z którymi muszą się zmagać miliony świeckich. Obraz katolickiego duchownego kształtują raczej seriale w rodzaju Ojca Mateusza i Rancza lub filmy typu Kler niż podbudowane doświadczeniem kapłańskiej codzienności analizy i opowieści. Dlaczego więc niektórzy decydują się zakończyć tak drastycznie łatwe i przyjemne życie? Skąd u innych ogromne pragnienie odmiany, prowadzące do rezygnacji z kapłaństwa? Czy mają rację ci, którzy przekonują, że winny jest tylko celibat?
Mało kto wie, co naprawdę dzieje się za murami plebanii, wikarówek i klasztorów. Jeszcze większa tajemnica otacza to, co się dzieje w głowach, w sercach, w duszach duchownych. A to przecież ważne. Ich emocje, problemy i rozterki wpływają na to, dokąd i w jaki sposób prowadzą powierzonych im wiernych. Bardziej, niż mogłoby się wydawać. Są przecież świadkami, nie aktorami. Kapłanem nie jest się tylko w czasie odprawiania Mszy św., spowiadania, w szkolnej sali i parafialnej kancelarii. Jest się nim bez przerwy. Równocześnie żyje się w swoistym wykluczeniu, w specyficznym zawieszeniu, gdzieś „pomiędzy”. Nawet powitanie przy spotkaniu dla księdza jest inne niż dla „zwykłego” człowieka. Wieloletnie prowadzenie takiego życia nie jest łatwe. Dla niektórych może się okazać na dłuższą metę zbyt uciążliwe. Po prostu za trudne. Nie do wytrzymania. Tak całkiem po ludzku.
My tego nie widzieliśmy
Życie księdza może i powinno być piękne, pełne sensu i szczęścia. Ale może też okazać się pasmem udręk, samotności, niezrozumienia i rozczarowań. W dużym stopniu zależy to od samego księdza, ale nie tylko od niego. Także od jego otoczenia, od relacji, jakie uda się z nimi stworzyć. Nie jest to tylko kwestia dobrej lub złej woli, trafnych lub błędnych decyzji. Czasami, mimo najlepszych chęci ze wszystkich stron, coś nie działa, czegoś brakuje.
Po tragicznej śmierci liczącego ponad pięćdziesiąt lat jezuity w Nowym Sączu jego przełożony próbował znaleźć odpowiedź na pytanie, co się stało, dlaczego dojrzały zakonnik zdecydował się na tak dramatyczne rozwiązanie. Przyznał, że nie ma pewnej odpowiedzi. Przypuszczał, że zmarłego przerosła choroba, a może nawet nie tyle ona sama, co przeżywanie tej choroby. Zadał też niezwykle istotne pytania: „Jak to się stało, że myśmy tego nie widzieli? Nie wpadli na to, że to może być nie tyle serce, co forma depresji, która się pogłębia?”. Nie należy tych pytań traktować jako próby oskarżenia kogokolwiek. Są raczej wyrazem stanu faktycznego. Człowiek, także ksiądz, jest dla innych tajemnicą.
Realne problemy
Trzeba o tym pamiętać, gdy szuka się odpowiedzi na pytania o kapłańskie życie, szczególnie wtedy, gdy dojdzie do tragedii. Usiłujemy znaleźć racjonalne wytłumaczenie dla rezygnacji z kapłaństwa. Co zawiodło? Kto zawiódł? Co trzeba zmienić na przyszłość, aby pomóc innym duchownym, gdy znajdą się w kryzysie? Ale też, gdzie są granice ludzkiej interwencji?
Kilka lat temu, ks. Wojciech Węgrzyniak, szukając genezy kapłańskich problemów, jako najczęstsze wskazał trzy: zaniedbanie relacji z Bogiem, nieharmonijny tryb życia oraz „zderzenie z systemem”. Zgłosił też kilka propozycji. Między innymi postulował zmianę formacji seminaryjnej na taką, która da więcej wolności w połączeniu z odpowiedzialnością. Mówił o konieczności rozmowy biskupów z każdym księdzem przed podjęciem decyzji dotyczących jego osoby, o nieprzymuszaniu wszystkich księży do uczenia w szkole czy o zmianie sposobu zarządzania kapłańskimi kadrami. „Najpierw jednak należałoby zebrać od księży anonimowe wypowiedzi na temat ich problemów, przyczyn trudności oraz propozycji zmian (jak sobie już radzą i jak można by sobie jeszcze w trudnościach radzić). Chodzi o to, byśmy konfrontowali się z problemami realnymi, a nie medialnymi czy zastępczymi” – zaznaczył, kończąc wpis na swoim blogu.
Najpierw człowiek
Ks. Marek Dziewiecki zwraca uwagę, że ksiądz jest najpierw człowiekiem, a następnie chrześcijaninem. Dopiero potem księdzem. „To właśnie dlatego kryzys kapłana zaczyna się od zaniedbań w sferze człowieczeństwa” – zauważył, dodając, że każdy z ludzi powołany jest do nieustannego rozwoju w sferze intelektualnej, emocjonalnej, estetycznej, duchowej, moralnej, społecznej. „W odniesieniu do każdego człowieka – a tym bardziej do księdza – obowiązuje zasada, że dzisiejszy stopień rozwoju i dojrzałości wystarczy najwyżej na dzisiaj, ale nie na jutro. Kapłan, który nie troszczy się o wypływanie na głębię człowieczeństwa, zaczyna degradować samego siebie. Staje się coraz bardziej powierzchowny, rozczarowany życiem i niespokojny. Okazuje się też zarazem coraz bardziej niekompetentny w kontaktach międzyludzkich” – twierdzi ks. Dziewiecki. Wyjaśnia, że w takiej sytuacji ksiądz doświadcza pustki egzystencjalnej i wraz z nią pokusy, by tę pustkę zagłuszyć jakimś substytutem radości: środkiem psychotropowym, karierą, romansem, pieniędzmi, władzą.
Tę diagnozę potwierdzają nagłośnione w ostatnich tygodniach w Polsce przypadki rezygnacji. Widać w nich potrzebę dokonania radykalnej zmiany, przypominającej wyrwanie się z rutyny lub rezygnację z długo odgrywanej roli. To widać zarówno w wytłumaczeniach internetowych ekskomunikowanego księdza z Łodzi, usprawiedliwieniach księdza z Lublina czy deklaracji byłego proboszcza z Tych.
Wysoki etos
Dwa lata temu w wywiadzie dla KAI o. Józef Augustyn SJ zwracał uwagę, że skala zjawiska, jakim jest odchodzenie z kapłaństwa, narasta. Tomasz Królak zapytał (jak sam zaznaczył: prowokacyjnie), czy nie można by traktować odejść z kapłaństwa jako czegoś zwyczajnego. „Czy ksiądz nie ma prawa po prostu zrezygnować, gdy poczuje się zmęczony, znużony swoją pracą i życiem?”. O. Augustyn odpowiedział, że w jego odczuciu nie jest to aż tak rzadki sposób myślenia wśród odchodzących z kapłaństwa. Jest on też bliski coraz większej liczbie wiernych świeckich w Kościele w Polsce. Świadczą o tym zarówno spontaniczne oklaski, jakie zdarzyły się po oświadczeniu ze strony księdza, że właśnie odprawił ostatnią Mszę św., jak i w pełnych aprobaty komentarzach w mediach społecznościowych. Coraz aktualniejsze staje się więc pytanie o to, w jaki sposób kapłaństwo traktowane jest w Kościele w Polsce zarówno przez samych duchownych, jak i wiernych. Jest też pytanie, w jakim stopniu dzisiaj księża są w stanie iść pod prąd mentalności, w której kapłaństwo nie jest decyzją na całe życie. „Kilkadziesiąt lat temu był jasno określony wysoki etos księdza i dlatego było łatwiej” – uważa o. Augustyn. Można chyba powiedzieć, że w ostatnich kilku dekadach nastąpiła w Polsce bardzo poważna zmiana pod tym względem. Co się stało z kapłańskim etosem? Czy da się go zbudować na nowo?
Sygnał dla Kościoła
Tych pytań można się doszukać w wyjaśnieniach duchownych, którzy odchodzą. Widać, że pomimo „sukcesów duszpasterskich”, mają oni problem nie tylko z doprecyzowaniem, ale nawet ze znalezieniem swego miejsca we wspólnocie i w instytucji Kościoła. Okazuje się, że nie znajdują wsparcia ani we wspólnocie duchownych, ani ze strony świeckich. Zaskakująco często mówią o szukaniu „normalności”, jakby przyjęcie święceń kapłańskich w jakiś sposób wykluczało ich z tej sfery. Wspominają też o dalszym rozeznawaniu swego powołania. Czy to oznacza, że czas przygotowania do święceń nie był wystarczający, aby podjąć decyzję na całe życie? A może po prostu najpowszechniejszy wciąż model pełnienia kapłańskiej posługi, łącznie z jego codzienną egzystencją, nie przystaje do dzisiejszych czasów, nie tylko do mentalności, ale również do możliwości ludzi, których Bóg powołuje do swojej służby?
Odejścia duchownych zawsze są sygnałem dla Kościoła, sygnałem ostrzegawczym, rodzącym pytania. Ale też wskazującym na potrzebę nowego spojrzenia na kapłaństwo, uwzględniającego zmiany, jakie dokonały się w świecie, kulturze, społeczeństwie i w końcu w samym Kościele.