Mydło wspomniane jest już w Biblii, choć w przekładzie Biblii Tysiąclecia mało dla nas czytelnie, jako „ług sodowy” i „ług drzewny”. Za to w przekładzie Biblii gdańskiej, w Księdze Jeremiasza czytamy: „Choćbyś się umywała i saletrą, i mydłem się jako najbardziej tarła, przecież znaczna zostanie nieprawość twoja przedemną”.
Legenda mówi, że mydło odkryli starożytni Rzymianie, którzy na górze Sapo spalali w ofierze zwierzęta. Gdy padał deszcz, popiół z palenisk ze zwierzęcym tłuszczem spływał do rzeki i wtedy kobiety zauważyły, że owa „brudna” woda świetnie zmywa brud. Możliwe jednak, że jego historia jest jeszcze starsza: zwierzęcy tłuszcz z popiołami mógł w łatwy i przypadkowy sposób uzyskać już człowiek z epoki kamienia, piekący upolowane zwierzęta nad ogniem. Na to dowodów historycznych nie znajdziemy, wiadomo za to, że starożytni Babilończycy 2800 lat przed Chrystusem nie tylko mieli recepturę na mydło (którą zresztą odnaleziono!), ale również kontenery na owo mydło przeznaczone, a Fenicjanie gotowali kozi tłuszcz z popiołem, dodając węglan potasu. Jako że byli kupcami, swój wynalazek – służący głównie jako lek na skórę – szybko roznieśli po całym ówczesnym świecie i już na początku naszej ery mydło pojawiło się, choć nie na skalę masową, w całej Europie. To, że się pojawiło nie znaczy jednak, że przyjęte zostało z entuzjazmem.
Życie w łaźni
Cofnijmy się w czasie. Starożytna Grecja. Wysportowany Grek naciera swoje ciało oliwą, a potem starannie ją zeskrobuje. Myje się chętnie, regularnie, sceny mycia umieszcza nawet na swojej ceramice. Sama czynność mycia jest jednak stosunkowo intymna i odbywa się we własnym domu, w łazience, znajdującej się przy kuchni. Była tam nie tylko umywalka, ale często również wanna, do której wodę przynoszono z przydomowej cysterny. Tylko ubodzy, których nie było stać na takie luksusy, zmuszeni byli korzystać z kąpieli w miejscach publicznych, przy studni albo w łaźni.
Starożytny Rzymianin ze swojej kąpieli robi wydarzenie towarzyskie. Ma do dyspozycji termy z podgrzewaną wodą, płynącą z akweduktów, ma kąpielowe pałace z mozaikami, szatniami, salami wypoczynku, basenami i łaźniami parowymi. Wystarczy zapłacić (zwykle niewiele), żeby móc się wykąpać, a przy okazji również poczytać, porozmawiać, poćwiczyć, skorzystać z usług masażystki. Przy okazji Rzymianin chwali się swoim ciałem i kpi z opasłych brzuchów – a publiczna kąpiel dwa razy dziennie w świecie, w którym nie wypada się nie kąpać, jest niezłą motywacją do tego, by ów brzuch zrzucać. Od obowiązku kąpieli nie ma tu wyjątku, w starożytnym Rzymie kąpią się jednakowo i bogacze, i słudzy, i nawet niewolnicy. Cóż zatem się stało, że dzisiaj kojarzymy dawne czasy z brudem? Historia czystości starożytnego Rzymu, pełna prezentowanych publicznie nagich ciał, została przerwana przez chrześcijaństwo.
Zapach św. Franciszka
Z dzisiejszego punktu widzenia możemy powiedzieć, że to była nadinterpretacja. To, że Jezus zwracał uwagę na czystość duszy i wytykał faryzeuszom przesadne skupianie się na rytualnych obmyciach, nie znaczy wcale, że potępiał higienę. Nie zmienia to faktu, że gorliwi chrześcijanie pierwszych wieków zaczęli kąpiel kojarzyć z grzeszną przyjemnością. Św. Hieronim pisał, że kogo oczyścił chrzest, ten nie musi się kąpać po raz drugi.
Żyjący w klasztorach mnisi kąpali się trzy razy do roku. Pustelnicy i asceci często wręcz w ogóle odmawiali sobie kąpieli w imię pokuty i nie myli się nigdy – nietrudno więc wyobrazić sobie ciągnący się za nimi zapach. Nawet od św. Franciszka zapewne wolelibyśmy dzisiaj trzymać się w bezpiecznej odległości. Dziewczyny przed zamążpójściem miały powstrzymywać się od kąpieli, by nie utracić dziewictwa i nie zacząć interesować się swoim ciałem – jeśli wchodziły do wody, to kiedy były chore, kąpiąc się na dodatek w ubraniu. Muzułmanie ze słusznym niesmakiem stwierdzali, że chrześcijanie śmierdzą – na co św. Bernard odpowiadał, że tam, gdzie wszyscy śmierdzą, nie czuć nikogo. I pewnie było w tym dużo (niehigienicznej jak na dzisiejsze standardy) racji.
Wykąpani Słowianie
W czasie kiedy chrześcijaństwo rozwijało się już od kilku wieków, około VI–VII w. na naszych ziemiach pojawili się Słowianie. Nie byli jeszcze chrześcijanami, więc tezy świętych Hieronima i Bernarda do nich nie docierały. I choć nie wiemy o nich wszystkiego, to wiemy na pewno, że się myli. Ibrahim ibn Jakub, podróżnik i kupiec żydowski, a przy okazji również szpieg Maurów zmarł w roku chrztu Polski, a wcześniej podróżował do krajów słowiańskich, opisując swoje wrażenia. Tym, co go pozytywnie zaskoczyło, była czystość Słowian, którzy w każdej wiosce mieli łaźnie – coś w rodzaju parowej sauny czy ukraińskiej bani. Pisał: „Posługują się domkami z drzewa. Zatykają szpary w nich czymś, co bywa na ich drzewach, podobnym do wodorostów, a co oni nazywają: meh. Służy to zamiast smoły do ich statków. Budują piece z kamienia w jednym rogu i wycinają w górze na wprost niego okienko dla ujścia dymu. A gdy się piec rozgrzeje, zatykają owo okienko i zamykają drzwi domku. Wewnątrz znajdują się zbiorniki na wodę. Wodę tę leją na rozpalony piec i podnoszą się kłęby pary. Każdy z nich ma wiecheć z trawy, którym porusza powietrze i przyciąga je ku siebie. Wówczas otwierają się im pory i wychodzą zbędne substancje z ich ciał. Płyną z nich strugi [potu] i nie zostaje na żadnym z nich śladu świerzbu czy strupa. Domek ten nazywają oni: al-istba”.
Istnienie takich budynków potwierdzają badania archeologiczne, w trakcie których w pozostałościach budynków większych niż pozostałe znajduje się granitowe kamienie zmienione termicznie, choć nie mają śladów palenia ognia.
To właśnie tam Słowianie się myli. Tam dokonywali zabiegów kosmetycznych, tam przeprowadzali operacje chirurgiczne, tam wreszcie – w końcu to najczystsze miejsce we wsi – przyjmowali porody. Woda nie była im obca, w końcu na naszych ziemiach była bez porównania bardziej dostępna niż w starożytnym Rzymie i zamiast budować akwedukty, wystarczyło osiedlać się w pobliżu licznych jezior i rzek. W średniowiecznej osadzie w Biskupinie, pochodzącej z czasów chrztu Polski, znajdowano liczne grzebyki – nie do układania fryzur, ale wyczesywania robaków – ale też łyżeczkę do czyszczenia uszu i nożyczki.
Kadzidło na smród
Chrzest Polski po tysiącu lat istnienia chrześcijaństwa niewiele zmienił w kwestii higieny. Podejrzewa się, że księżna Dobrawa miała prywatną saunę, budowaną na wzór al-istby. Ona również przyniosła na dwór księcia perfumy z olejków kwiatowych i ziół. Umówmy się jednak: Polska była na peryferiach Europy. Tam średniowiecze, przy całej swej wielkości intelektualnej, w kwestiach higienicznych miało własne standardy, a rewolucja szła bardzo powoli.
Święta Kinga, żona Bolesława Wstydliwego, tak dalece chciała zachować duchową ascezę, że kiedy chwalono jej urodę, na wszelki wypadek „brukała twarz i mazała, nigdy nie zażywała ulgi w kadzi lub łaźni, ani też żadną wodą nie obmywała twarzy, jak tylko przy komunii albo w wielkiej potrzebie”. Święta Jadwiga Śląska też dbała o czystość duszy, nie myjąc nóg nawet, kiedy była na nich gruba warstwa błota, a „jeśli już myła twarz, to do ręczników przychodząc, któremi zakonnice ręce ocierały, gdzie były najbrudniejsze, ona je na oczy i usta swe kładła”.
Święty Tomasz nie ukrywał, że dlatego zaleca używanie w kościołach wonnych kadzideł, aby tłumiły one naturalny zapach modlących się wiernych. Jednak był to już czas wypraw krzyżowych, więc wracający ze Wschodu rycerze – w Jerozolimie uznani za brudasów – przywozili do Europy nowe obyczaje. Czerpiąca z doświadczeń arabskich Trotula z Salerno – pierwsza położna i ginekolog z XI w., napisała traktat, w którym podaje sposoby na oczyszczanie cery, na wybielanie zębów, doradza korzystanie z mydła i ziół do kąpieli (szczególnie dobrze miał działać rumianek, ślaz i koper włoski).
Epidemia z łaźni
Jeden z ważniejszych traktatów medycznych średniowiecza, Secreta secretorum, poświęca kąpieli cały rozdział. Nauka ta padała na urodzajną ziemię. Król Jan Bez Ziemi zabierał ze sobą w podróż drewnianą balię. Król Władysław Jagiełło, gdziekolwiek przyjechał, najpierw żądał kąpieli. Zdarzało się, trochę jak w starożytnym Rzymie, że książęta urządzali w kąpieli wielkie uczty i zapraszali do wspólnej kąpieli szlachtę i przyjaciół. Ci, którzy na książęce dwory wstępu nie mieli, korzystali z publicznych łaźni – w samym Krakowie w XIV w. było ich dwanaście. Kościół nie patrzył na to z entuzjazmem i groził, że kto odwiedza takie miejsca, nie zostanie zbawiony, a właściciel łaźni traktowany był tak samo, jak właściciel domu publicznego (prawdopodobnie również dlatego, że w jednych i drugich można było uzyskać podobne usługi. Choć prostytucja prawnie była tam zakazana, na owo prawo często przymykano oko). Nie przypadkiem przecież w 1441 r. władze Awinionu zakazały wchodzenia do łaźni żonatym mężczyznom.
Paradoksalnie to właśnie rozwój prostytucji w łaźniach stał się przyczyną ich upadku. Łaźnie stały się bowiem źródłem największych epidemii, które zaczęły dziesiątkować mieszkańców Europy. W XIV w. lekarze uznali je za jedno ze źródeł epidemii dżumy. Wierzono, że choroba przedostaje się do ciała przez otwarte od ciepłej wody pory w skórze. Zaczęto nawet opowiadać historie zupełnie niestworzone o tym, że kąpiel powoduje głupotę, osłabia cnotę, zabija płód w łonie matki i powoduje zajście w ciążę.
Grunt to koszula
Łaźnie upadły, ale ludzie nie chcieli śmierdzieć – zaczęli więc wymyślać alternatywne sposoby na czystość. Nacierać pachy gałkami różanymi. Wycierać twarz suchym płótnem (zamiast mycia, nie oprócz). Używać perfum (Ludwik XIV, który się nie kąpał, wodą toaletową nacierał się cały kilka razy dziennie. Jego ojciec do szóstego roku życia ani razu nie miał umytych nóg). Wkładać czyste koszule, bo brudny nie jest ten, kto brzydko pachnie, ale ten, kto ma brudną bieliznę – na dawnych obrazach owe białe koszule wyraźnie widać. To dla nas jasny sygnał, co działo się pod ową koszulą. Zatrudniać iskaczki, które miały wyciągać z włosów robactwo – w przekonaniu ówczesnych nie do uniknięcia, bo przecież wychodzące z wnętrza człowieka. W XIV w. problemem stał się już nie tylko smród niemytych ciał, ale również fetor coraz gęstszej zabudowy miejskiej, gdzie nieczystości płynęły rynsztokami. Jednocześnie lekarze głosili, że brud chroni skórę przed wnikaniem morowego powietrza, a specjaliści od upiększania w podręcznikach wymieniali tylko dwa zabiegi higieniczne: płukanie ust (najlepiej winem) i przecieranie twarzy ściereczką.
Kołtun zostaje
Rewolucja przyszła, na razie powoli, pod koniec XVIII w., kiedy modne się stały kuracje „u wód”. Angielscy lekarze polecać zaczęli zimne kąpiele – one też miały dobrze robić młodym i wychowywać ich na bogobojnych. We Francji pojawiły się pierwsze toalety i bidety. Napoleon uwielbiał ponoć spędzać czas w kąpieli. Jedną z pierwszych łazienek z bieżącą wodą, wanną i natryskiem miał w swoim domu Charles Dickens – choć jeszcze wiele lat później w Krakowie jedna łazienka przypadała na blisko czterystu mieszkańców. Lekarze zmienili narrację: uznali, że jednak lepiej, kiedy skóra oddycha, a nie jest zaklejona szczelnie brudem. Nie dotyczyło to niestety włosów, które oczyszczane miały być otrębami i pudrem ryżowym, co w Polsce (jeśli dołożyć do tego wszy) objawiało się słynnym kołtunem, którego na dodatek nie wolno było ściąć, żeby nie oślepnąć (!).
Witajcie, drobnoustroje
Aż wreszcie Ludwik Pasteur zaczął ogłaszać wyniki swoich kolejnych badań i wprowadził ludzkość w świat mikrobiologii. Ludzie po raz pierwszy poznali drobnoustroje i zaczęli się uczyć z nimi walczyć. W połowie XIX w. pojawiły się pierwsze natryski sanitarne dla żołnierzy. W Stanach Zjednoczonych purytanie połączyli czystość ciała z pobożnością, a przez to stała się ona amerykańskim stylem życia. To tam budowano miasta od początku z systemem kanalizacji i bieżącej wody. Tak mocno zaczął się rozwijać przemysł kosmetyczny. Tam wreszcie prowadzono pogadanki dla biedoty i wyzwolonych niewolników, przekonując, że czystość zapewni im awans społeczny. W tamtym pierwszym porywie zachwytu nad odkryciem Pasteura czystość kojarzona była ze sterylnością. Dziś jesteśmy jeszcze mądrzejsi i wiemy, że bez bakterii nie możemy żyć, że ich całkowita eliminacja oznaczałaby dla nas śmierć. To znaczy tylko, że w niczym nie można przesadzać – w końcu brud jest pojęciem na tyle związanym z kulturą, że za kilkaset lat i nas ktoś może nazwać brudasami.