Logo Przewdonik Katolicki

Kolorowe miasto

Marzena Gursztyn
Fot. Album Florilegius_EAST NEWS

Ludzie nie byli szarym tłumem, a raczej zbiorowiskiem barwnych indywidualności. Dbali o swoją wygodę i przyjemności zarówno w dziedzinie mody, jak i higieny czy dietetyki. Tak wyglądała Jerozolima w czasach Chrystusa.

Ówczesnych zawiłości relacji damsko-męskich i pozornie wykluczających się praw opisujących te kwestie nie jesteśmy w stanie dziś zrozumieć. Na ulicach i dziedzińcach świątyni kobiety trzymały się na uboczu. Niedopuszczalna dla Izraelity była również rozmowa z niewiastą na ulicy, szczególnie jeśli była jego… żoną. Kiedy więc  apostołowie zobaczyli Jezusa odzywającego się do Samarytanki, rzeczywiście mogli być bardzo zaskoczeni. Podobne podłoże miało zdziwienie Marty, zaskoczonej zachowaniem Magdaleny.
Współcześni Chrystusowi sami mieli problemy z interpretacją praw i dlatego często, w indywidualnych przypadkach zasięgali opinii rabbich. Tak naprawdę nie ma żadnego świętego tekstu, który można by przytoczyć na potwierdzenie legalnej władzy mężczyzny nad żoną w Jerozolimie czasów Chrystusa. Faktem jest jednak, że o wiele bardziej cieszono się z narodzin syna. W porównaniu jednak z barbarzyństwem innych części starożytnego świata, gdzie nagminną praktyką było uśmiercanie dziewczynek od razu po narodzinach, tutaj nie było tego makabrycznego zwyczaju.
Znamienna jest gra słów: dzieci – banim, budowniczowie – bonim. Na określenie pierworodnego funkcjonowało wypaczone dziś negatywnie wyrażenie bechor. Pierworództwo było tak ważne, że jeśli rodziły się bliźnięta pilnowano kolejności narodzin, starszemu zawiązując na nóżce czerwoną nitkę – tak jak w przypadku porodu Tamar, synowej Judy. Po urodzeniu nacierano skórę dziecka dla pojędrnienia solą, zawijano je w powijaki i wysyłano informację do ojca, który w żadnym razie nie mógł być obecny przy porodzie. Ten przyszedłszy, brał dziecko na kolana i dopiero to „uznanie” potwierdzało jego „dobre pochodzenie” oraz dawało jakiekolwiek prawa. Czytając więc o wnukach, które rodziły się na kolanach patriarchów, mamy na myśli symboliczne narodziny – pozyskanie praw rodowych i społecznych.
Rabbiowie apelowali: „Matki karmcie piersią”. Takie karmienie trwało jak na nasze realia, niezwykle długo: dwa–trzy lata i chroniło dzieci przed chorobami upalnego klimatu, zwłaszcza biegunką. Chłopcy w ciągu ośmiu dni od porodu musieli być obrzezani. Prawo dyktowało, w jaki sposób: „Dokonać cięcia, rozerwać błonę, wyssać krew i przyłożyć do rany plaster z oliwy, wina i kminku”. Za czasów Chrystusa w każdym mieście był mohel, człowiek zajmujący się przeprowadzaniem tego zabiegu. Obrzezanie musiało być bardzo staranne, gdyż jeśli zostało wykonane niedbale, mężczyzna nie był dopuszczany do spożywania teruma, pierwocin ofiary składanej kapłanom przez wiernych. Zaskakującym dla nas może być fakt, że kobieta mogła dokonać w skrajnych przypadkach obrzezania swojego syna, co za czasów Machabeuszy (147–37 przed Chr.) było prawie normą. Co ciekawe, źródła odnotowują również, że w „czasach pogańskich królów” trafiali się zdrajcy, którzy poddawali się zabiegom chirurgii plastycznej: „naprawiali napletek” po to, aby bez szykan móc uczęszczać do pogańskich gimnazjów.
Po narodzinach syna okres „oczyszczenia” kobiety trwał czterdzieści dni, po urodzeniu córki dwa razy dłużej.
Dziecko otrzymywało imię w pierwszych tygodniach życia. Syn miał obowiązek nosić imię ojca, np. Jan ben Zachariasz, Jeszua ben Józef. Niektóre imiona były przydomkami związanymi z okolicznościami poczęcia lub narodzin, np. Chrzciciel to w hebrajskim Jochanan: Jan, czyli „chciany od Boga”. Zachował się anegdotyczny, acz ponoć prawdziwy przekaz o przypadku matki, która rodząc kolejne niechciane córki, czwartą nazwała Zaula (nudna), zaś ósmą Tamam (mam tego dość). Często trafiały się imiona zwierząt: Debora (pszczoła), Rachel (owca), Jona (gołąbka), Akbor (mysz) lub roślin: Tamar (palma), Elon (dąb), Zejtan (drzewo oliwne). Przeważały jednak imiona o rodowodzie biblijnym, o którym niestety w czasach Chrystusa często już zapominano. Coraz więcej dzieci otrzymywało imiona aramejskie: Marta, Bar-Tolomai (Bartłomiej) czy greckie: Filip i Andrzej.
 
Dokładne mycie wydłuża życie
Judea była potentatem w produkcji tkanin wełnianych, a Galilea – lnianych, które w porównaniu z egipskimi uchodziły w starożytnym świecie za luksusowe. Odzież miała żywe barwy. Do barwienia wykorzystywano m.in. szafran (słynna żółta odzież lewitów), łupiny granatów (różowy), koszenilę – owada żyjącego na dębach (karmazynowy) i wreszcie murex – mięczaka z Morza Śródziemnego, który dawał królewską purpurę. Purpura  była oznaką prestiżu, modną i niezwykle kosztowną. Do farbowania jednego płaszcza używano około 30–35 kg skorupiaka. Bardzo popularny był wówczas haft, zaś odzież spinano agrafkami takimi jak dziś.
Św. Paweł ostrzegał co prawda dobre chrześcijanki przed klejnotami, zaś prawo zabraniające kaleczenia ciała nie pozwalało na dziurawienie uszu i nosa, jednak ówczesne elegantki omijały je z uśmiechem i pełnym przyzwoleniem społeczeństwa. Biżuterią nie gardzili też mężczyźni: łańcuchy, pierścienie i biżuteria na stopach nikogo nie dziwiły. Ciekawostką były pieczęci, oznaka prestiżu, często tak wielkie, że musieli je nosić zawieszone na szyi. Kobiety konkurowały w wymyślnych ozdobach, wśród których prym wiodły diademy przypominające niekiedy miejskie fortyfikacje czy okręty. Berenika po przybyciu do Rzymu stała się sensacją towarzyską ze względu na swoją biżuterię: szczególnie niesamowity diament.
Trzeba to bardzo mocno podkreślić: na niezwykle wysokim poziomie stały sprawy higieny. Dyktowały to przede wszystkim względy religijne. „Dokładne mycie się jest skuteczniejsze od wszelkich leków” – mawiali rabbiowie. Niektórzy głosili nawet bardzo restrykcyjnie, że nie można żyć w mieście, w którym nie ma łaźni. Rabbiowie zalecali kąpiel parową, a potem zimny prysznic, żeby „zahartować ciało jak stal”. Do utrzymania czystości używano sody, pumeksu, gąbek, znanych i nam roślin: łodyg i liści rozmarynu i lebiody. Nie znano szczoteczek do zębów, ale do odświeżania oddechu służył anyż. Spożycie posiłku niemytymi rękami było grzechem.
 
W pogoni za urodą i młodością
Bardzo dbano o fryzurę – robili to zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Nawet pospólstwo nosiło długie włosy, choć św. Paweł stwierdza, że takowe przynosiły mężczyźnie wstyd. Do ich pielęgnacji służyły rogowe, kościane i drewniane grzebienie. Fryzury skrapiano wonnościami i posypywano złotym proszkiem. Chcąc zatuszować upływ czasu nagminnie farbowano włosy. Praktykowali to również mężczyźni, np. Herod. Moglibyśmy przypuszczać, że w tamtych czasach starość była normalnym zjawiskiem, któremu się podporządkowywano w myśl dewizy: starzej się z godnością. O nie! Starano się zatuszować upływ lat, toteż powszechne w użyciu były farby do włosów: rudość antiocheńska i henna aleksandryjska, jak również peruki z „włosów własnych, sąsiadki bądź wreszcie jakiegoś zwierzęcia domowego”.
Wykopaliska archeologiczne odkrywają całe zestawy przyborów do kolorowego makijażu. Do brwi i rzęs kobiety używały puszu, czarnoniebieskiego barwnika z domieszką ołowiu, stąd częste choroby oczu i zatrucia ołowiem. Do koloryzacji ust i policzków panie posługiwały się sikrą, zaś liśćmi alkeny (rodzaju ligustru) do koloryzacji dłoni i paznokci.
Pachnidła to osobny wielki rozdział tej kultury. Mimo dbania o higienę, z racji klimatu musiano ich używać do niwelowania skutków pocenia się. Kobieta jerozolimska dziesiątą część swojego posagu miała prawo przeznaczyć na wonności. Znane były oczywiście antyperspiranty. Stosowano wówczas ałun – samodzielnie lub z domieszkami. Wynalazkiem tamtych czasów były mikroskopijne rozpylacze pachnideł w sandałach, uruchamiane za pomocą wielkiego palca.
 
Kraina mlekiem i miodem płynąca
Trudno to sobie wyobrazić, ale nawet tam, gdzie dziś widać tylko gołe skały i stepy, w czasach Chrystusa rozciągały się lasy. Zniknęły niemal zupełnie na skutek rabunkowej gospodarki, którą prowadzili Arabowie i Turcy, a w końcu krzyżowcy. Ostatecznego zniszczenia dokonały żarłoczne kozy. O tym, że dawniej krajobraz wyglądał zupełnie inaczej, świadczą  ślady w nazwach miejscowości i liczne wzmianki w Biblii, gdzie słowo „las” pojawia się ponad pięćdziesiąt razy. Na przykład Ezaw osiedla się w „kraju kosmatym” (lesistym) do dziś zwanym Dżebel Seir, czyli kosmatą górą, choć od dawna nie ma na niej drzew. Inną istotną nowością wpływającą na oblicze Ziemi Świętej są sprowadzone od tamtego czasu gatunki roślin. Nowością są kaktusy i agawy, które przywędrowały dopiero po wielkich odkryciach geograficznych, czyli najpewniej w połowie XVI w. To samo dotyczy rosnących wzdłuż dróg eukaliptusów, świetnie adaptujących się w nowych warunkach, sprowadzonych jeszcze później, bo po kolonizacji Australii. Liczne są dzisiaj figowce berberyjskie, których za czasów Jezusa z pewnością nie było, a często pojawiają się w filmach o tematyce religijnej (np. Ben-Hur). Współcześni Chrystusowi nie znali oczywiście słonecznika (tak powszechnej dzisiaj tam uprawy), tak samo jak kukurydzy czy pomidorów. Jeżeli mieli do czynienia z cytrusami były to cedraty (większe, przypominające cytryny, bardzo aromatyczne) lub gorzkie pomarańcze. Absolutnie nie mandarynki, słodkie pomarańcze czy grejpfruty.
Szczególnie piękne lasy i skupiska drzew  można było podziwiać w okolicach jeziora Genezaret: dęby, terpentynowce, drzewa świętojańskie o długich strąkach (którymi chciał napełnić żołądek syn marnotrawny), platany, pistacjowce, dzikie drzewa oliwne. Wtedy występowały bardzo powszechnie, dziś możemy oglądać je sporadycznie. Współczesnemu podróżnikowi, patrzącemu na kurz i smętne suche źdźbła trudno wyobrazić sobie wspaniałe zioła występujące na każdym kroku jako poszycie lasów i samodzielne łąki. Rzeczywiście wiosną miejscowi ludzie mogli mieć wrażenie, że mieszkają w krainie mlekiem i miodem płynącej.
Czerwony anemon, który kwitnie wiosną w całej Palestynie był prawdopodobnie lilią polną, do której w Pieśni nad Pieśniami autor porównuje usta oblubienicy. Oczywiście uprawiano również „naszą”, znaną nam ze sceny zwiastowania białą lilię szoszanę (stąd imię Zuzanna), z której destylowano cenny liliowy olejek. W Jerychu znajdowały się słynne na cały ówczesny świat uprawy róż jerychońskich. Ponadto hodowano liczne jarzyny rodem z Egiptu: szalotkę, koński czosnek, bakłażany, pieprz zielony i czerwony, ogórki, dynie, melony. Powszechne były: rzeżucha i chrzan, z którymi spożywano paschalnego baranka (stąd ich obecność w tradycji wielkanocnej), sałata, cykoria, endywia, portulaka, pietruszka. Taka dieta nas zaskakuje, bo jest zaskakująco różna od znanej z Ewangelii i składającej się z chleba, ryby i miski soczewicy.
 
Mity o baśniowych miastach
Z wyjątkiem Jerozolimy i kilku innych miast, wiele ośrodków opisywanych w Biblii ma dzisiaj w naszych oczach mikroskopijne rozmiary. W dużej mierze bowiem życie mieszkańców w ciągu dnia toczyło się poza bramami miasta. Mieli tam swoje pola uprawne i ogrody, a nawet warsztaty. Wychodzili więc świtem i wracali o zmierzchu. Wówczas zamykano bramy miasta i wystawiano straże. Nie było więc jak podpowiada często nasza wyobraźnia rozległych dziedzińców i ogrodów (w Jerozolimie jest ich tylko kilka).
W czasie gdy Józef i Maria byli małżeństwem, przeciętny dom to sześcienna bryła bielona wapnem, z niewielkimi otworami okiennymi (a często pozbawiona okien), z wnętrzem podzielonym na dwie części: połowa służyła zwierzętom, połowa rodzinie. Warstwa średniozamożna budowała swoje domy inaczej. Jako budulca używano belek o niewielkich rozmiarach, a izby były rozmieszczone wokół środkowego dziedzińca. Co ciekawe, na prawdziwe kuchnie mogli sobie pozwolić tylko naprawdę zamożni. Generalnie gotowano wtedy na palenisku na dziedzińcu, niekiedy pod okapem. Powszechnie spotykany był zwyczaj, że na kilka, kilkanaście rodzin, a nawet całą małą miejscowość przypadał jeden piec do pieczenia chleba, który siłą rzeczy, jak i studnia, stawał się miejscem wymiany informacji i integracji społeczności.
W zamożniejszych domach, gdzie dach był dużą płaską powierzchnią, stanowił on ważne miejsce. Wchodzono nań po zewnętrznych schodach i składano tam narzędzia, suszono bieliznę, ale także zażywano wieczornego chłodu, rozmyślano i modlono się. „Siedzieć w kącie na dachu” jak mówi Księga Przysłów, oznaczało „być pogrążonym w smutku”. W końcu przyjął się zwyczaj wznoszenia na dachu lekkiej konstrukcji, która z czasem przekształciła się w piętro, doświetlane z góry czworokątną lampą, służące do przyjmowania gości. Tak właśnie powstał słynny wieczernik. Wszystkie te i bogate, i uboższe domostwa budowano z gliny zmieszanej z trzciną lub cegieł glinianych wyrabianych nogami, przemieszanych ze słomą. Takie ściany rabusie mogli łatwo przedziurawić. Domy bogaczy stawiano z palestyńskiego wapienia. Co znamienne, budowano niezwykle małe i wąskie drzwi, stąd powiedzenie „podwyższa drzwi” o tym, kto robił z siebie pyszałka. Drzwi z zamkiem stanowiły oznakę prestiżu społecznego, toteż ich dumni posiadacze nosili klucz na piersi.
Ważną rolę pośród zabudowań pełniła toaleta, o czym mówi nawet Talmud. W przeciętnie zamożnych domach spano na matach rozścielonych na dachu, owijając się własnym płaszczem lub kołdrą, jeśli taka była. Pod głowę podkładano często drewniany klocek lub kamień odpowiedniego kształtu, o którym Chrystus wspomina w Ewangeliach i który zwykliśmy traktować jako znak ziemskiej pokuty. Tymczasem był to po prostu często spotykany domowy sprzęt. Tylko w najzamożniejszych domach na wzór rzymski używano łóżek.
Zatem obraz Jerozolimy czasów Chrystusa rysuje się całkiem pozytywnie: tłumy wiernych nie były szarym tłumem, raczej zbiorowiskiem kolorowych indywidualności. Ówcześni ludzie dbali o swoją wygodę i przyjemności zarówno w dziedzinie mody, jak i higieny czy dietetyki. Życie: tu i teraz, było dla nich bardzo istotne. Umieli i chcieli je celebrować.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki