Ceny to ten wskaźnik ekonomiczny, który jest chyba najbardziej namacalny. Wzrostu PKB nikt z nas nie widzi na co dzień. Często trudno dokładnie powiedzieć, jak przekłada się on na dobrostan społeczeństwa. Jego pozytywne efekty są widoczne dopiero po pewnym czasie, gdy się skumulują i zaczynają rozpływać po kolejnych grupach społecznych. Wzrost krajowych płac też niełatwo przełożyć na własną sytuację. Nawet jeśli należymy do tych szczęśliwców, którzy podwyżkę dostali, to szybko o niej zapominamy, przyzwyczajamy się do wyższych zarobków i na kolejne dane GUS o wzrośnie średniej krajowej znów spoglądamy z dystansem. Dzięki niskiemu bezrobociu łatwiej jest znaleźć pracę, ale zatrudnienia szukamy raz na jakiś czas, a stan bezrobocia jest zwykle przejściowy i dotyka relatywnie wąską grupę aktywnych zawodowo. Za to z cenami mierzymy się przynajmniej co tydzień, gdy robimy większe zakupy. Jeśli należymy do większości Polaków, którzy zakupy robią z włączonym kalkulatorem, przynajmniej tym w głowie, każdy wyraźny ruch cen w górę odnotowujemy i zostaje on nam w pamięci. Co ciekawe, spadek cen już takiego efektu psychologicznego nie daje. Właśnie dlatego wokół wzrostu cen tworzy się nieustanna mitologia.
Ceny jak na Zachodzie?
Jeden z takich krążących w obiegu społecznym mitów mówi o „cenach jak na Zachodzie”. Pomimo że zarabiamy wciąż nawet kilkukrotnie mniej niż w Europie Zachodniej (przeliczając na złotówki), to zachodnie standardy cenowe rzekomo nad Wisłę już dotarły. Nic bardziej błędnego, Polska jest jednym z najtańszych krajów w UE. Polskie ceny przeciętnie wynoszą 57 proc. średnich cen unijnych – taniej jest jedynie w Rumunii (53 proc.) i Bułgarii (51 proc.). Holandia jest dwukrotnie droższa od Polski, a Dania, najdroższy kraj UE, prawie dwuipółkrotnie. Za to bardzo podobny do Polski poziom cen mają w nie będących członkami Unii Czarnogórze i Serbii.
Skąd się zatem bierze to błędne przekonanie? Po pierwsze dlatego, że porównujemy zwykle dokładnie te same produkty, a więc siłą rzeczy są to globalne marki sprzedawane przez wielkie koncerny na całym świecie. A te mają mniej więcej podobne ceny w poszczególnych krajach. Dobra i usługi wytwarzane lokalnie – podstawowe artykuły spożywcze, usługi fryzjerskie, mechaniczne itd. – są już w Polsce zdecydowanie tańsze. Umykają nam także koszty utrzymania mieszkań, które odgrywają bardzo dużą rolę w koszyku cenowym. A nieruchomości w Polsce wciąż należą do najtańszych w Europie.
Wzór na inflację
Skoro już jesteśmy przy koszyku cenowym, warto wyjaśnić, w jaki sposób GUS wylicza inflację, czyli ogólny wzrost cen (spadek cen to deflacja). W pierwszej kolejności grupuje on najważniejsze dobra i usługi w kategoriach, których obecnie jest dwanaście. Są to m.in. żywność i napoje, alkohol i tytoń, odzież, energia i utrzymanie mieszkania, wydatki na zdrowie, edukację oraz transport. Następnie do każdej z kategorii dopasowuje udział w koszyku inflacyjnym, który powinien odpowiadać strukturze wydatków przeciętnego gospodarstwa domowego. Tak więc udział żywności w koszyku inflacyjnym wynosi 25 proc., a opłaty za energię oraz mieszkanie 19 proc. Wydatki na transport „ważą” w koszyku 10 proc. W dalszej kolejności sprawdza się wzrost cen w każdej kategorii. Finalną inflację analitycy GUS szacują, przeliczając wzrosty cen każdej kategorii dóbr przez ich udział w koszyku. Tak więc przykładowo inflacja wynosząca 3 proc. nie oznacza, że większość produktów zdrożała o tyle. O trzy procent zwiększyła się jedynie wartość całego koszyka, co per saldo powinno oznaczać, że przeciętni Polacy wydają o tyle więcej co miesiąc.
W maju liczona w ten sposób inflacja w Polsce wyniosła 2,4 proc. Oznacza to, że wzrost cen w ostatnim czasie nieco przyspieszył, warto jednak pamiętać, że to wciąż poniżej celu inflacyjnego, który Narodowy Bank Polski określił na poziomie 2,5 proc. Według NBP właśnie taki poziom jest optymalny dla gospodarki. Zbyt niska inflacja, nie mówiąc już o deflacji, nie jest wcale dobra, gdyż hamuje wzrost gospodarczy – przykładowo gdy ceny spadają, ludzie odkładają niektóre zakupy na później, licząc, że wtedy zapłacą mniej.
Oczywiście ceny poszczególnych kategorii produktów rosły w różnym tempie. Wzrost cen najbardziej dotknął żywność i napoje, które zdrożały o 5 proc. w stosunku do maja 2018 r. O 2 proc. zdrożały opłaty za mieszkanie, głównie z powodu wzrostu cen energii, a o 3 proc. opieka zdrowotna. Za to odzież w tym okresie potaniała o 2 procent, a usługi telekomunikacyjne staniały o prawie 3 procent.
Masło, jaja, warzywa
Właśnie wzrost cen artykułów spożywczych jest najbardziej dostrzegalny przez Polki i Polaków robiących zakupy. O ile odzież kupujemy raz na jakiś czas, to żywność i napoje regularnie. W 2017 r. debatowaliśmy o cenach masła, które biły rekordy, przebijając poziom 7 złotych. Było to spowodowane globalnym wzrostem konsumpcji tłuszczu, szczególnie w krajach rozwijających się, oraz niewystarczającą produkcją mleka. W ubiegłym roku na tapecie były zaś jajka, których cena w pewnym momencie przebiła 8 zł za 10 sztuk. To było spowodowane wzrostem zapotrzebowania na jaja u producentów żywności przetworzonej oraz problemami z ich produkcją w Europie (wykrycie toksycznego fipronilu na fermach w UE i ptasia grypa we Włoszech).
W tym roku szczególnie chętnie rozmawiamy o cenach warzyw. Nic w tym dziwnego, bo to właśnie one szaleją. Ziemniaki zdrożały wciągu roku o prawie 100 proc., niemalże podwoiła swoją cenę również cebula. Powinniśmy się przygotować na wzrost cen kapusty, gdyż jej ceny hurtowe wynoszą niemalże 300 proc. tego, ile kosztowały rok temu. To oczywiście efekt nieprzewidywalnych warunków atmosferycznych, które nie sprzyjają produkcji rolnej. W tym roku najpierw mieliśmy susze, potem ulewne deszcze, a obecnie jest tak sucho, że w Skierniewicach przez kilka dni nie było wody w kranach.
Jak widać, ceny poszczególnych produktów mogą zachowywać się jak na rollercoasterze. Mówiąc o drożyźnie, warto jednak pamiętać, że wzrosty cen szczególnie zapadają nam w pamięć, ale już ich korekty w dół nieszczególnie. To prowadzi do błędów poznawczych, z których powstają różne mity. Ogólna inflacja w Polsce wciąż jest dość niska, zresztą przy rosnących płacach także ceny muszą nieco iść w górę, bo wynagrodzenia to część kosztów. Per saldo i tak ostatnio wychodzimy do przodu.
Wzrost lub spadek cen w Polsce w maju 2019 r. w stosunku do maja 2018 r.
Żywności i napoje +5,00 proc.
Restauracje i hotele +4,10 proc.
Zdrowie +3,10 proc.
Edukacja +3,00 proc.
Ceny ogółem +2,40 proc.
Transport +1,70 proc.
Utrzymanie mieszkania i energia +1,60 proc.
Alkohol i tytoń +1,40 proc.
Odzież i obuwie -1,90 proc.
Łączność -2,60 proc.
Ceny krajowe w stosunku do średniej unijnej
Dania 138 proc.
Szwecja 119 proc.
Holandia 112 proc.
Francja 110 proc.
Niemcy 104 proc.
Włochy 101 proc.
Unia Europejska 100 proc.
Hiszpania 93 proc.
Czechy 71 proc.
Słowacja 70 proc.
Węgry 62 proc.
Polska 57 proc.
Bułgaria 51 proc.