Gdy dyskutujemy o polskiej modernizacji, najczęściej padają przykłady czołowych polskich metropolii, które po 1989 r. przeszły bardzo długą drogę: od ponurych i szarych blokowisk po całkiem nowoczesne, europejskie ośrodki miejskie. W dyskusjach o rozwoju polska wieś wciąż jawi się często jako problem, a nie powód do dumy. To oparte często na stereotypach przeświadczenie jest dla polskiej wsi krzywdzące, nawet jeśli nasza prowincja wciąż odstaje pod względem zamożności od krajowych centrów.
Polskie rolnictwo oraz generalnie wieś przeszły w ostatnich trzech dekadach równie szybkie przemiany, co duże miasta. Zdaje sobie z tego sprawę chyba każdy, kto regularnie na wsi bywa. Polska utrzymuje swój charakterystyczny wiejski rys, a niemal każdy Polak ma na wsi kogoś z rodziny. W końcu prawie wszyscy jesteśmy chłopami z pochodzenia. Tym bardziej istotne jest, by doceniać osiągnięcia polskiej wsi i szukać rozwiązania jej problemów.
Polska rolnikami stoi
W żadnym innym kraju Unii Europejskiej w rolnictwie nie pracuje tak wiele osób jak w Polsce. Według OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) w 2018 r. pracowało w nim 1,6 mln Polaków. W drugich Włoszech było to już zaledwie 872 tys. osób, a więc prawie dwukrotnie mniej. W Niemczech liczba pracujących w rolnictwie jest trzy razy niższa niż u nas. Co prawda rolników więcej niż Polska mają Stany Zjednoczone, ale tylko o 800 tys., choć przecież to kraj prawie dziesięciokrotnie większy pod względem ludności. To krótkie zestawienie uświadamia nam, jak wielką rolę wciąż odgrywa w Polsce zarówno rolnictwo, jak i wieś w ogóle. To ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony nasze bezpieczeństwo żywnościowe jest dzięki temu relatywnie wysokie. Z drugiej jednak rolnictwo jest tą branżą gospodarki, która daje stosunkowo niewielką stopę zwrotu, a więc też nieduże dochody. Dlatego w najbardziej rozwiniętych państwach zdecydowana większość pracowników woli szukać zatrudnienia w usługach lub przemyśle, które zapewniają dużo lepsze zarobki, a krajowi – więcej kapitału.
Jednak już pod względem realnego wkładu rolnictwa w polską gospodarkę nie jest tak kolorowo. Udział polskiego rolnictwa w PKB jest zdecydowanie niższy, niż wskazywałoby na to zatrudnienie w tym sektorze. Rolnictwo w Polsce odpowiada za 2,8 proc. PKB (średnia OECD to 1,8 proc.), tymczasem w Hiszpanii za 2,9 proc., choć liczba rolników jest tam dwukrotnie mniejsza, a mieszkańców w ogóle – o 10 mln więcej. Jedno miejsce pracy w polskim rolnictwie przynosi więc przynajmniej dwukrotnie mniejszą wartość dodaną niż w hiszpańskim. Rolnictwo w Finlandii również dokłada do PKB 2,9 proc., chociaż pracuje w nim… 94 tys. osób. Oczywiście to nie efekt tego, że polscy rolnicy się obijają, bo to akurat zwyczajna nieprawda.
Przede wszystkim liczba rolników jest w Polsce sztucznie zawyżona. Wiele osób na wsi formalnie para się rolnictwem, by móc korzystać z KRUS, czyli rolniczego ZUS, który umożliwia płacenie niewielkich składek, które nie obciążają niewysokich przecież dochodów na wsi. Oczywiście w zamian za to zapewnia on równie niewielkie emerytury. Drugim kluczowym czynnikiem jest zapóźnienie technologiczne polskiego rolnictwa. Mało mamy dużych i bogatych w zasoby gospodarstw rolnych, dominują małe, których zdolności inwestycyjne są niewielkie. A podnoszenie produktywności wymaga ciągłych inwestycji, na które wielu polskich gospodarstw rolnych zwyczajnie nie stać. Brak inwestycji uniemożliwia osiąganie wysokich dochodów, co zaś uniemożliwia prowadzenie inwestycji. Przerwanie tego błędnego koła to podstawowe wyzwanie, przed jakim stoi polska wieś.
Od kolektywizacji po dopłaty unijne
Prawdziwym kompendium wiedzy na temat polskiej wsi jest zeszłoroczny raport pod redakcją Jerzego Wilkina i Iwony Nurzyńskiej „Polska wieś 2018”. W czasach PRL-u rolnictwo było jedną z nielicznych branż, w których na dużą skalę występowała prywatna własność. Po II wojnie światowej władze PRL próbowały przeprowadzić kolektywizację wsi na wzór sowiecki. W chłopów, zarówno tych małorolnych jak i dużych właścicieli, wymierzono represje. W samym 1953 r. aresztowano 25 tys. chłopów za „antysocjalistyczną propagandę” lub niewywiązywanie się z dostaw obowiązkowych. Za to drugie w latach 1952–1955 pół miliona chłopów pozbawiono mienia. Chłopi podjęli jednak szereg działań obronnych, między innymi uniemożliwiając oranie ziemi traktorom. Do 1956 r. władzom PRL udało się stworzyć tylko 10 tys. spółdzielni rolnych obejmujących zaledwie 11 proc. gruntów rolnych. Od tamtej pory władze wycofywały się z kolektywizacji, a liczba spółdzielni spadała w szybkim tempie. W 1970 r. nadano chłopom własność ziemi zgodnie z reformą rolną PKWN z 1944 r., jednak nie miała ona gwarancji konstytucyjnych. Później władze podejmowały różne mniej inwazyjne działania zmierzające do przejmowania ziemi przez państwo – między innymi oferując „emerytury za ziemię” – jednak prywatna własność chłopów przetrwała aż do 1989 r. Kolektywizacja polskiej wsi spaliła na panewce.
Początkowo reformy z przełomu lat 80. i 90. doprowadziły do poprawy sytuacji chłopów. Uwolnienie cen sprawiło, że mogli oni osiągać wyższe dochody i w 1989 r. po raz pierwszy ich przeciętne zarobki przewyższyły średnią dla całej gospodarki. Rolnicy od lat przyzwyczajeni do „gospodarowania na swoim” byli też przekonani, że poradzą sobie w warunkach gospodarki rynkowej. Jednak otwarcie krajowej gospodarki na zagraniczną konkurencję, zdecydowanie przeważającą pod względem konkurencyjności i zaawansowania technologicznego, sprawiło, że wiele gospodarstw nie wytrzymało tej trudnej rywalizacji. W rezultacie od 1991 do 2003 r. utrzymywało się ujemne saldo w handlu produktami rolnymi, czyli z zagranicy sprowadzaliśmy ich więcej, niż eksportowaliśmy. Z tego powodu w wymienionym okresie nie wykorzystywaliśmy dużej części potencjału rolnego kraju.
Po 2004 r. sytuacja na polskiej wsi jednak znów zaczęła się poprawiać, dzięki wejściu do Unii Europejskiej i korzystaniu ze Wspólnej Polityki Rolnej. Unijne dopłaty, z których mogło skorzystać 90 proc. rolników, nie tylko zwiększyły ich dochody, ale też umożliwiły tym najbardziej aktywnym modernizację gospodarstw. Szczególnie istotne było też to, że unijna polityka rolna była prowadzona w długich, siedmioletnich perspektywach budżetowych, co zapewniało rolnikom pewną stabilność dochodów, co akurat w tej branży jest dobrem deficytowym. W okresie 2014–2020 do polskich rolników popłynie 32 mld euro, czyli 12 proc. więcej niż we wcześniejszym siedmioletnim okresie. Ma to jednak też pewne złe strony. Wiele gospodarstw rolnych uzależniło się od dopłat, rezygnując z inwestycji, zadowalając się dotacjami uzupełnianymi niewielkimi dochodami z ich włości. W pewnym momencie dopłaty unijne stanowiły 50 proc. dochodów gospodarstw rolnych w Polsce, co było poziomem przynajmniej niepokojącym.
Na wsi coraz lepiej
Może to się wydawać zaskakujące, ale liczba mieszkańców polskiej wsi w ostatnim czasie rośnie – wzrost nastąpił w 10 z 16 województw. Ma to związek z przenosinami na wieś mieszkańców miast, których ludność dla odmiany spada. Widać tu różnice regionalne – o ile w województwie śląskim na wsi mieszka 23 proc. mieszkańców, o tyle w podkarpackim aż 59 proc. Jednak przenoszenie się ludności miejskiej na wieś sprawia, że następuje dezagraryzacja polskiej wsi – coraz mniejsza część jej mieszkańców zajmuje się rolnictwem. Obecnie rolnictwo jest głównym źródłem dochodów dla 10 proc. jej mieszkańców. Za to dzięki temu zmniejszają się różnice w wykształceniu między miastowymi i mieszkańcami wsi. Wzrost liczby mieszkańców wsi jest także spowodowany regularnym wzrostem długości życia na wsi, choć Polki mieszkające na wsi wciąż żyją niemal dziewięć lat dłużej od Polaków ze wsi, co jest jedną z najwyższych różnic w UE.
Sytuacja ekonomiczna mieszkańców gmin wiejskich wyraźnie się poprawia. W latach 2004–2016 ich dochody wzrosły o 118 proc., a więc o 24 punkty procentowe więcej niż wśród ludności miejskiej. Obecnie poziom dochodów na wsi jest podobny do mniejszych miast (do 20 tys. mieszkańców). Dzięki temu spadł też wyraźnie wskaźnik skrajnego ubóstwa dla gospodarstw domowych rolników – z 18 do 11 proc. Jednak to wciąż ponaddwukrotnie więcej niż w skali kraju, gdzie wskaźnik skrajnego ubóstwa w 2016 r. wyniósł 4,9 proc. Autorzy raportu wskazują także, że maleją różnice w dostępie do infrastruktury oraz wyposażeniu gospodarstw domowych. Przykładowo w latach 2015–2017 odsetek gospodarstw wiejskich z dostępem do internetu wzrósł z 55 do 75 proc. Są jednak obszary usług publicznych, które na wsi leżą, nomen omen, odłogiem – szczególnie komunikacja publiczna.
Nie we wszystkich jednak obszarach wieś upodabnia się do miasta. Mieszkańcy wsi są wciąż bardziej religijni. Według sondażu CBOS z 2017 r. akceptację wszystkich zasad katolicyzmu wyraziło 38 proc. mieszkańców miast i 52 proc. mieszkańców wsi. Wieś jest też bardziej konserwatywna, co przejawia się między innymi w poparciu dla obecnej partii rządzącej, która na prowincji wręcz dominuje. Według badań CBOS z lat 2015–2018 poparcie dla PiS wśród mieszkańców wsi wahało się między 40 a 50 proc., a wśród samych rolników między 50 a 60 proc. Jednocześnie mieszkańcy wsi oraz rolnicy masowo popierają członkostwo Polski w UE – odsetek zwolenników UE sięga 85 proc. Politycy skrajnej prawicy, np. Konfederacji, na wsi elektoratu raczej więc nie zdobędą – skrajnej prawicy nie popiera wcale polska prowincja, ale przede wszystkim młodzi mężczyźni z miast.
Bariera inwestycyjna
Główny problem polskiej wsi to słabość polskiego rolnictwa, które doszło chyba do ściany ze swoim modelem rozwoju. Rzuca się w oczy przede wszystkim rozdrobnienie polskich gospodarstw rolnych. Połowa polskich użytków rolnych znajduje się w gospodarstwach małych, tj. o obszarze 1–20 hektarów. Choć rośnie liczba gospodarstw nieco większych (50–100 ha) kosztem liczby tych najmniejszych, czyli poniżej hektara, to proces restrukturyzacji zachodzi zdecydowanie zbyt wolno. Dominujące na polskiej wsi małe gospodarstwa nie mają zasobów do prowadzenia inwestycji, co się przekłada na ogólny ich poziom. Nakłady inwestycyjne w rolnictwie stanowią zaledwie 2 proc. inwestycji w skali kraju, choć potrzebuje ono modernizacji bardziej niż przemysł czy usługi.
Autorzy innego raportu „Perspektywy zrównoważonego rolnictwa w Polsce” wskazują na kolejną słabość. Otóż aż 72 proc. zasiewów w Polsce stanowią zboża. Można wręcz powiedzieć, że w tym obszarze polskie rolnictwo zmierza w kierunku monokultury (za maksymalny bezpieczny poziom udziału zbóż w zasiewach uznaje się 66 proc.). Dominacja zbóż prowadzi do uproszczenia płodozmianu oraz osłabienia żyzności gleb. Także w zakresie hodowli zwierząt zachodzą niekorzystne zmiany. Dominować zaczyna chów przemysłowy kurczaków, których liczba rośnie błyskawicznie, choć pogłowie pozostałych zwierząt hodowlanych w tej dekadzie utrzymuje się na stabilnym poziomie. Od 2010 do 2017 r. ubój drobiu skoczył z poziomu 628 mln do 1,1 mld, a więc prawie dwukrotnie. Przemysłowe fermy drobiu są kłopotliwe dla mieszkańców wsi, a także niekorzystnie wpływają na środowisko.
Dominacja zbóż oraz kurczaków w polskiej produkcji rolnej pokazuje, że polskie rolnictwo dochodzi do granicy swojego modelu rozwoju. Przestawienie się z modelu ekstensywnego, który umożliwia zwiększenie produkcji tylko poprzez wykorzystanie większej części zasobów, na model intensywny, który generuje wzrost dzięki nowoczesnym sposobom produkcji, jest głównym zadaniem stojącym przed polskim rolnictwem. Przy obecnym poziomie inwestycji niestety nie ma co na to liczyć. Tymczasem bez tej zmiany kolejnego skoku cywilizacyjnego na polskiej wsi nie będzie.