Pociąg relacji Łódź Fabryczna-Warszawa Centralna. Na galę konkursu „Senior dla seniora” jedzie Barbara Maciejewska. Jest słuchaczką Uniwersytetu III Wieku. Wymyśliła projekt „Pomocna łapka, czyli przyszywana matka, przyszywana córka”. W Warszawie jej pomysł ma stanąć w szranki z setkami innych. – Wymyśliłam, że moje koleżanki będą „matkami”, a opiekować się będziemy samotnymi osobami, czyli „córkami” – wspomina pani Barbara.
W kolejowym przedziale naprzeciwko niej siedzą dwie panie i żywo dyskutują. Mówią coś o latających babciach, że jadą do Warszawy, może dostaną jakieś pieniądze, za które opublikują książkę i będą z nią jeździć do dzieci. Pani Barbara, zaciekawiona, nawiązuje rozmowę. Okazuje się, że jadą w to samo miejsce, będą rywalizować w tym samym konkursie. Ale coś między nimi zaiskrzyło. – Zaprzyjaźniłyśmy się przez te dwie godziny, a ich pomysł bardzo mi się spodobał. Tak się jednak złożyło, że wygrały obydwa projekty – ich i mój. Na chwilę nasze drogi się rozeszły, ale gdy zrealizowałyśmy nasze pomysły, dołączyłam do nich – opowiada dzisiejsza Babcia Basia. Rzecz dzieje się 10 lat temu.
Ambicja babć
„Latające babcie”, bo tak się panie nazwały, to idea zmarłej dwa lata temu Urszuli Machcińskiej, jednej z dwóch ówczesnych współtowarzyszek podróży pani Barbary. „Chcemy, żeby seniorzy byli bardziej aktywni, a dzieci się częściej uśmiechały i wiedziały, że jest ktoś, kto o nich pamięta i właśnie dla nich pisze swoje bajki i wiersze” – mówiła przed laty inicjatorka grupy. Bo właśnie miłość do pisania i chęć podzielenia się nią z dziećmi spajały „Babcie”. – Dołączyłam do grupy, bo bardzo lubiłam pisać. I myślałam, że moje wiersze bardzo się dla dzieci nadają – uśmiecha się Eleonora Karpuk. Maluchy były jednak innego zdania i nie do końca rozumiały jej poezję. – Myślałam, że wystarczy ładnie recytować, ale inne babcie pokazały, że trzeba to bardziej odgrywać.
Początkowo ambicją babć było pisanie i publikowanie tekstów dla dzieci. To przyciągnęło do grupy Eugeniusza Dolata. – Widziałem wydania książek, które panie miały na koncie. A ja sporo pisałem, ale do szuflady. Spodobało mi się ich działanie i skontaktowałem się z nimi. Tak zaczęła się moja przygoda – opowiada Dziadek Gienio. „Latające babcie” zyskały męski pierwiastek, a nazwa grupy poszerzyła się o „plusa”. Mężczyźni przewijali się przez grupę, o jednym z nich pan Eugeniusz słyszał, miał na imię Zenon. Ale wykruszył się, panowie nie zdążyli się poznać. Dziadek Gienio jest w grupie od siedmiu lat.
Miłość na całe życie
Eleonora Karpuk miała być piosenkarką. Aktorką miała zostać Barbara Maciejewska. Eugeniusz Dolat pisał od zawsze. W tej wyjątkowej grupie mogą wreszcie swoje pasje realizować. Nie robią tego jednak na ślepo, od początku stawiają na jakość – regularnie szlifują pióra i warsztat aktorski. Pierwsze warsztaty dotyczyły pisania bajek, kolejne różnych aspektów literackiego rzemiosła. – Nie przejdzie żadna fuszerka. Pilnują nas fachowcy – uśmiecha się Babcia Basia. – Dla mnie warsztaty literackie są dużą motywacją, cały czas się na nich rozwijam. Kiedy porównam to, co pisałem siedem lat temu, z tym, co piszę dzisiaj, widzę dużą różnicę – dodaje Dziadek Gienio.
Po wydaniu pierwszej książeczki babcie nie spoczęły na laurach. Zauważyły, że dzieci, którym recytują wierszyki, znacznie lepiej reagują, gdy trochę je ilustrują – a to jakimś rekwizytem, a to strojem, a to gestem. Z projektu literackiego zrobił się projekt teatralny. – Dopiero po dołączeniu do grupy dowiedziałem się, że trzeba jeszcze jeździć z przedstawieniami. O ile pisanie uwielbiam, to występy sceniczne, w dodatku wobec dzieci, nie budziły mojego entuzjazmu. Ale cóż było robić. Na scenie miałem początkowo dużą tremę, nie wiedziałem, jak się zachować – wspomina Eugeniusz Dolat. – Poradził sobie z tą tremą doskonale. Wymyślił, że na rekwizytach, z tej strony, której nie widać, można przyczepić ściągę z tekstem – uśmiecha się Barbara Maciejewska. – Te ściągi naprawdę mi pomagały, szczególnie na początku, gdy jeszcze nie znałem tekstu na pamięć. Bo przecież czytanie z książki czy kartki to nieładne zachowanie – nie uchodzi, nie wypada. Dlatego przyklejałem te karteczki – wspomina Dziadek Gienio. Potem teksty same weszły do głowy. I zniknęła trema. – Kiedy tekst mam w pamięci, nie muszę skupiać się na tym, co powiedzieć, ale jak to zrobić. Można pomyśleć o gestykulacji, trochę improwizować – dodaje. Pierwszy recytowany wiersz? – To chyba był wiersz o strusiu. Tak.
Barbara Maciejewska od zawsze kochała teatr i książki. Kariera aktorska w ogóle się nie rozpoczęła, ale dzisiaj stała się realizowaną pasją. – Kiedy występuję, nieważne, że boli mnie kolano, że boli mnie krzyż. Występ ma priorytet, inne rzeczy mogą poczekać – opowiada.
Babcie zmieniają lot
Ciężkie chwile przyszły wraz ze śmiercią Urszuli Machcińskiej. Inicjatorka grupy poprosiła, żeby już nie używać nazwy „Latające babcie”. – Teraz jesteśmy „Babciami w locie” (z dziadkiem). Na szczęście Ula zgodziła się na prezentowanie jej utworów. Dlatego w każdym występie przynajmniej jeden utwór jest jej autorstwa. To taki nasz hołd – mówi Babcia Basia.
– Po śmierci Urszuli pozbieraliśmy się i zaczęliśmy pisać nie tylko dla dzieci, ale też dla dorosłych – opowiada Dziadek Gienio. Pierwsze „dorosłe” teksty dotyczyły relacji damsko-męskich. No i od słowa do słowa powstał z tego kabaret. – To są grzeczne teksty. Mieliśmy występ na Uniwersytecie III Wieku u salezjanów i ksiądz ocenił nasz występ bardzo pozytywnie – uśmiecha się Barbara Maciejewska.
Na spektakle dla dorosłych trzeba było znaleźć nowy pomysł aktorski. Pomogły w tym warsztaty z Piotrem Augustyniakiem. – On nam podpowiedział, jak należy interpretować teksty, poruszać się na scenie. I w ten sposób daliśmy kilka spektakli – w domach opieki, w zaprzyjaźnionej szkole na Dzień Nauczyciela, potem na Uniwersytetach III Wieku – opowiada Eugeniusz Dolat.
Innym owocem tych kabaretowych prób jest wydana półtora roku temu książka Pisane w (od)Locie. – Przygody w sanatorium, seniorskie potyczki w domu, dylematy: pies czy kot. Samo życie osób w starszym wieku. Oczywiście z przymrużeniem oka – dodaje Babcia Basia. Książka wyszła, bo tekstów zebrało się bardzo dużo, a w kabarecie nie można odegrać wszystkiego.
Podział ról
Ekipa liczy dzisiaj sześć babć i jednego dziadka. Działają demokratycznie, nie ma autokratycznego władcy, trzymającego wszystko silną ręką. – Stanowimy taką fajną drużynę – ocenia Barbara Maciejewska. Ona sama nie pisze za dużo, ale występuje na scenie. Przejęła też, po śmierci Urszuli Machcińskiej, rolę organizatora. – Załatwiam występy i kwestie organizacyjne, układam scenariusze występów, wysyłam je do „latających”. Trochę jest z tym pracy, bo przecież jesteśmy wolontariuszami i nie zawsze możemy brać udział w przedstawieniu – tłumaczy. Dlatego poszczególne występy różnią się między sobą. – Kiedy boli mnie gardło, nie mogę śpiewać. Musimy wtedy zrezygnować z piosenek – mówi Eleonora Karpuk, najpiękniejszy głos ekipy, jednocześnie autorka tekstów i muzyki. Babcie szukają akompaniatora, który pomógłby im również zaaranżować piosenki. Bo na razie Babcia Elżbieta śpiewa a capella.
Dziadka Gienia można nazwać rekwizytorem. Od młodości rzeźbił w drewnie, głównie szachy, figury, twarze. Jego dzieła można kupić choćby w krakowskich Sukiennicach w kramie nr 1. Teraz swój kunszt przelewa na rekwizyty. – Głównie zwierzątka. Robię je ze sklejki, czwórki. Kontury wypalam wypalarką, potem maluję i ciągnę lakierem. Dzieciom to się podoba. Jeżeli mówię o kozie Klementynie, to one nie tylko sobie ją wyobrażają, ale mogą też zobaczyć. No i na odwrocie zawsze można przykleić ściągę z tekstem – puszcza oko pan Eugeniusz.
Książki i pieniądze z nieba
Wszystko zaczęło się od książeczki dla dzieci i… na razie się nie skończyło. Babcie wydały dziewięć pozycji, dziesiąta jest w przygotowaniu. – Na razie nie mamy na jej wydanie pieniędzy, szukamy sponsora, może ktoś z Państwa? – zastanawia się Barbara Maciejewska.
Nadzieje wcale nie są bezpodstawne. Przed laty jedną z książeczek babcie wydały tylko w połowie w kolorze, część strona była czarno-biała. Urszula Machcińska poszła na spotkanie w sprawie możliwości finansowania kolejnej, reszta babć miała spotkanie dla aktywnych seniorów. – Przyszła na nie pewna pani. Rozgadałyśmy się. Znała nas z radia i telewizji. I właśnie wtedy wróciła Ula z niezbyt radosną wieścią: pieniędzy nie ma i znowu trzeba będzie wydać książeczkę w połowie czarno-białą. A ta pani zapytała: ile wam trzeba? To była kwestia 3–4 tys. złotych. Ona na to: to ja wam dam – opowiada Babcia Basia. Pani Alicja, właścicielka firmy bieliźniarskiej z Głowna, dotrzymała słowa. – Dosłownie spadła nam z nieba.
Radości i motywacje
Sztandarową postacią Babci Basi jest czarownica Trambulina, wymyślona przez Urszulę Machcińską. Ale teraz na plan pierwszy wysuwa się Misia Fisia. – Miałam z nią fajną przygodę. Występowaliśmy w jednej z fundacji i mówiłam ten swój wiersz, w którym jest też werset „Może brzydka, tak jak ja?”. Na to wstał chłopiec z zespołem Downa i krzyknął: „Ty nie jesteś brzydka. Ja cię kocham!”. Oczywiście miałam kluchę w gardle i przez kilka chwil nie potrafiłam nic powiedzieć. Dopiero potem odpowiedziałam: „Ja cię też kocham”. I chyba tego wierszyka już nie dokończyłam – wspomina Barbara Maciejewska.
Zresztą dzieci niepełnosprawne są traktowane przez babcie priorytetowo. Nawet jeśli nie mają już wolnych terminów (jeżdżą do szkół i przedszkoli w czwartki, kalendarz do końca roku od połowy września wypełniony), to znajdują dodatkowy dzień, żeby dla nich wystąpić.
Babcie są wyjątkową grupą. Działają jako wolontariuszki, czasem zdobywając jakiś grant np. na wydanie książeczek. Same piszą, same występują, same szyją kostiumy, czasem kupują w szmateksach. – Bardzo nam zależy na tym, żeby inni seniorzy też wyszli z domów i za naszym przykładem robili coś dla innych, a nie tylko oglądali telewizję – podkreśla Babcia Basia. Mają nadzieję, że dołączą do nich kolejne babcie i dziadkowie.
W Łodzi ich niemal 10-letnia działalność już została uwieczniona – powstał Skwer Latających Babć. I mimo że działają pod inną nazwą, idea pozostała ta sama: „latać do dzieci do końca świata i jeszcze dłużej”.