Pamiętam, że gdy kilka lat temu toczyła się w Polsce dyskusja na temat korytarzy humanitarnych, przywoływano różne argumenty „za” i „przeciw”. Padał również ten, najbardziej chyba wówczas niewiarygodny: spotkanie kultur i religii jest zapalnikiem konfliktów, ale jest też jedyną szansą, aby Ewangelia rzeczywiście przenikała świat; żeby chrześcijaństwo nie tylko umacniało cywilizację europejską, ale było rzeczywiście misyjne. I nie tylko za pomocą posyłania pojedynczych misjonarzy, ale wykorzystując epokową szansę na ewangelizację świata, jaka jest ukryta w procesie globalizacji. Epokowa szansa polega bowiem na tym, że świat, stając się globalną wioską, nie będzie budował murów dających pozorne poczucie bezpieczeństwa. Bo tam, gdzie są mury, tam są napięcia, które w końcu te mury przewracają. Globalna wioska jest natomiast zdecydowanie okazją, aby w niej na nowo Ewangelia Chrystusa stała się światłem dla narodów; światłem jednoczącym, światłem pokoju. Argumentacja idąca więc w kierunku wykorzystania procesu globalizacji dla ewangelizacji przypomina o niestawianiu tego ewangelicznego światła pod korcem i niezamykaniu go w obrębie kultury tzw. państw chrześcijańskich. Tak w skrócie rozumiem też współczesne nauczanie Kościoła. W takim duchu Jan Paweł II zorganizował spotkanie międzyreligijne w Asyżu. W taki sposób przemawia dzisiaj papież Franciszek.
A dzisiaj faktycznie, przynajmniej we Francji, widzimy, że argument dotyczący podejmowania ryzyka miłości w przyjmowaniu uchodźców innych kultur i religii – bardzo racjonalnego przyjmowania, wyważonego jak w przypadku korytarzy humanitarnych – ma swoją przekonywającą siłę. Nie w kontekście czystej polityki, często nastawionej jedynie na maksymalne zabezpieczanie konkretnego państwa, ale w kontekście samej Ewangelii. Odchodzący z tego świata Chrystus posłał swoim uczniom Ducha, aby nie bali się wyjść. Oni podjęli to wyzwanie, podjęli ryzyko i poszli. Ewangelicznym przesłaniem przeniknęli inne państwa, inne kultury, a przede wszystkim grecką i łacińską kulturę rzymskiego imperium. A ono dzięki temu, po zaledwie kilkuset latach, weszło na drogę budowania nowej cywilizacji europejskiej, opartej na nauce Chrystusa.
Nie chcę stosować prostej argumentacji: przyjmowanie uchodźców będzie oznaczać ich skuteczną ewangelizację. Nie, to nie jest takie proste. Tym bardziej że pomaganie innym nie może być podyktowane chęcią ich nawracania. To nie byłaby miłość, ale prozelityzm. Natomiast trzeba wierzyć w to, że miłość – ta, którą kształtuje w nas właśnie Ewangelia – może tak oddziaływać na innych, że wiarygodność chrześcijaństwa stopniowo będzie w ich oczach wzrastać. I jak widać, we Francji, to naprawdę działa. Natomiast jestem świadomy, że spotkanie kultur i religii nie może być procesem chaotycznym zupełnie pozostawionym sobie. Nie może być naiwnym tworzeniem multi-kulti. Musi mieć jakieś reguły, jakiś nadzór. Zastosowanie jednak owych reguł nie może wyeliminować tego, co najważniejsze. Nie może zastąpić miłości, która potrafi radykalnie zmieniać rzeczywistość. Czy to nie jest właśnie chrześcijaństwo?
Problem w dialogu kultur i religii polega dzisiaj na tym, że naznaczony jest polityką. Kto jest za dialogiem i otwartością, ten osądzany jest o stanie po stronie liberalnej Brukseli; kto natomiast przypomina o konieczności szczegółowej kontroli przybywających uchodźców, ten osądzony będzie o narodowy populizm. Nie chcę uprawiać polityki. Chcę natomiast wierzyć mojemu Kościołowi, chcę ufać Ewangelii, która nie widzi sprzeczności między otwartością a racjonalnym szukaniem bezpieczeństwa. Bo Ewangelia to miłość, także ta, która daje sobie przynajmniej minimum przyzwolenia na ryzyko otwartości, i być może także odrzucenia.