Poprawa standardu życia klasy średniej to jedna z najczęstszych obietnic, jakie padały w kampaniach wyborczych przez trzy dekady istnienia III RP. Większość dochodzących do władzy ekip rządzących chciała być identyfikowana z klasą średnią. Dopiero drugi rząd PiS oficjalnie wziął na sztandary obronę interesów klasy ludowej i robotniczej, a także dolnych warstw społecznych. Wcześniej SLD, różne odcienie Unii Wolności oraz przede wszystkim Platforma Obywatelska były utożsamiane ze „średniakami”, szczególnie tymi z dużych ośrodków miejskich, i to do specyficznie rozumianej klasy średniej dostosowywały swój przekaz. Czołowe media ogólnopolskie również nadają na tych falach, szczególnie TVN, ale też nieco bardziej plebejski Polsat. Można by wyciągnąć wniosek, że akurat klasie średniej się w Polsce powodzi i jest ona nad Wisłą szczególnie szeroka. Problem w tym, że niemal każde środowisko powołujące się na interesy klasy średniej, inaczej tę grupę rozumie. A najpopularniejsze jej definicje są zupełnie niezgodne ze zdroworozsądkowym rozszyfrowaniem tej frazy. Odpowiedź na pytanie o prawdziwą sytuację polskiej klasy średniej zależy więc głównie od tego, jaką metodę jej określania się przyjmie.
Samozwańczy średniacy
W socjologii przyjęło się określać klasę średnią opisowo, poprzez wymienienie atrybutów, które jej członkowie powinni posiadać. Najkrótsza definicja klasy średniej mówi o niezależności finansowej oraz uzyskiwaniu dochodów z więcej niż jednego źródła. Jest ona jednak zbyt uproszczona. Przecież młody absolwent liceum, łapiący się wielu różnych fuch na umowach-zleceniach i o dzieło, z których dochody starczają mu z trudem na utrzymanie oraz opłacenie wynajmowanego mieszkania, ale niekorzystający ze świadczeń socjalnych, również byłby przedstawicielem klasy średniej. Z drugiej strony kierowniczka w banku, która pracuje w nim na etacie i zarabia 10 tys. zł miesięcznie, nie byłaby częścią klasy średniej, gdyż dochody uzyskiwałaby z jednego źródła.
Dlatego badacze i komentatorzy interesujący się tym tematem tworzą bardziej rozbudowane definicje, składające się z wielu atrybutów. Bohdan Wyżnikiewicz w tekście dla jednego z pism ekonomicznych wymienił tworzenie miejsc pracy, wpływ na legislację, możność kształtowania opinii publicznej, uczestnictwo w życiu publicznym oraz kreowanie wzorców zachowań. Według Wyżnikiewicza do klasy średniej należą jedynie 3 miliony Polaków, a więc mniej niż 10 proc. Ta definicja jest nie tylko zbyt wąska, bo już pierwsza cecha wyklucza pracowników, ale też nieadekwatna. Zdecydowanie bardziej pasuje do klasy wyższej, której reprezentanci mają szerokie wpływy różnego rodzaju i często stają się wzorem, dobrym lub złym, dla innych. Niestety właśnie tego typu określenie klasy średniej dominuje w naszej debacie publicznej. Tak więc gdy słyszymy w medialnych dyskusjach o klasie średniej, to najpewniej nie chodzi o dużą grupę przeciętnych obywateli, będących w środku drabiny społecznej, ale o relatywnie wąską grupę dobrze sytuowanych Polaków, posiadających szerokie sieci kontaktów, także w elicie.
Nic więc dziwnego, że za reprezentantów klasy średniej uważają się czołowi dziennikarze, prezenterzy telewizyjni czy nawet znane postacie kultury, a za działania w interesie klasy średniej uznaje się utrzymywanie niskich podatków nawet od bardzo wysokich dochodów, promowanie kupna mieszkań na kredyt, zamiast mieszkalnictwa komunalnego, a także budowa autostrad i kupno składów Pendolino, zamiast remontów dróg lokalnych oraz utrzymywania niezyskownych połączeń autobusowych i kolejowych na prowincji. Przyjmując taką optykę rzeczywiście III RP przez lata była krajem dbającym o klasę średnią, jednak to wcale nie oznacza, że dbała o przeciętnych obywateli.
Charakter nie wystarczy
Wyżej opisaną optykę można nazwać liberalną. Badacze deklaratywnie lewicowi skupiają się często na cechach charakteru, które posiadają reprezentanci opisywanej grupy, opierając się na teorii słynnego socjologa Pierre’a Bourdieu. Klasę średnią cechuje więc samodyscyplina, pracowitość motywowana aspiracjami majątkowymi oraz zamiłowanie do porządku. Z takim określeniem wiąże się jednak szereg problemów. Po pierwsze, według niego sytuacja majątkowa oraz społeczna poszczególnych osób zależy przede wszystkim od ich charakteru. Czyli pomija gigantyczny wpływ procesów ekonomiczno-społecznych, które nawet najbardziej pracowitym potrafią skutecznie przekreślić plany. Po drugie, te tradycyjne cnoty, jakimi są dyscyplina, pracowitość oraz chęć awansu materialnego, są również powszechne w bardziej konserwatywnej klasie ludowej. Rodzice z klasy ludowej potrafią być dużo bardziej srodzy oraz wymagający wobec swoich dzieci, a ich celem jest, by syn lub córka żyli na wyższym poziomie niż mama i tata. Jak się więc okazuje, opisowe próby określenia klasy średniej spalają na panewce.
Dlatego też na Zachodzie klasę średnią określa się poprzez wymierne wskaźniki, głównie poziom dochodów. Według OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) do klasy średniej należą te gospodarstwa domowe, których dochód na osobę wynosi od 75 do 200 proc. mediany dochodów. Ci mający dochody ponad ten próg należą do klasy wyższej, co wcale nie oznacza od razu, że są częścią elity. Osiągane dochody w gospodarce rynkowej są absolutnie kluczowe dla pozycji społecznej. Dzięki nim możemy nie tylko podnosić standard życia, ale też zdobywać cenne kontakty, dzięki możliwości bywania w drogich miejscach, a także stosować pewne wzorce konsumpcji, które są niezbędne dla zdobycia społecznego uznania. Tak więc niewykształconego i dosyć prostego właściciela dużej firmy meblowej, przynoszącej mu bardzo wysokie zyski, spokojnie można uznać za część klasy wyższej, gdyż pieniądze otwierają jemu i jego rodzinie mnóstwo furtek, których nie mają ci zarabiający znacznie mniej. Jego osobiste predyspozycje są tu drugorzędne, gdyż pieniądze niwelują braki na innych polach. Pieniądze wpływają na miejsce na drabinie społecznej nie tylko zarabiającego, ale też pozostałych członków najbliższej rodziny, którzy z nich korzystają. Dlatego właśnie OECD bada nie zarobki pojedynczych osób, ale dochód na głowę w gospodarstwie domowym. Dzięki temu studiujący syn prezesa banku, który sam jeszcze nie pracuje, zostanie uznany za członka klasy wyższej.
Według założeń OECD, klasa średnia w Polsce stanowi 65 proc. społeczeństwa, co jest dosyć dobrym wynikiem. Przeciętna dla zrzeszonych w OECD 36 wysoko rozwiniętych państw to 61 proc. 30 lat temu wynosiła ona 64 proc., co oznacza, że w krajach rozwiniętych ta wiodąca grupa społeczna się kurczy. Ma to związek przede wszystkim z rosnącymi nierównościami ekonomicznymi: wąska klasa wyższa zarabia coraz więcej, za to szeregi klasy niższej pęcznieją. O ile pod koniec XX wieku członkowie klasy średniej mogli być spokojni o swój status, to obecnie coraz częściej zagląda im w oczy widmo społecznego regresu. Polska ma nierówności nieco niższe niż w większości krajów OECD, więc i nadwiślańska klasa średnia jest obszerniejsza. Co więcej, w ostatnich kilku latach nierówności wyraźnie spadają, co szerzej otwiera drzwi do klasy średniej. Wyższe dochody, dzięki rosnącym płacom oraz świadczeniom od państwa, zwiększają możliwości życiowe obywateli i dają im autonomię. Warto zauważyć, że w Polsce określenie zasięgu klasy średniej przy użyciu dochodów niemalże pokrywa się z samoidentyfikacją – członkostwo w klasie średniej deklaruje również około 65 proc. społeczeństwa – a więc jest bliższe rzeczywistości niż metody opisowe.
Przywilej pokolenia X
Polacy przepracowują średnio 1792 godziny rocznie, a więc należymy do czołówki najbardziej pracowitych narodów w Europie. Dzięki temu realne dochody klasy średniej są porównywalne z państwami od nas bogatszymi. Według parytetu siły nabywczej, który uwzględnia różnice w cenach, na jedną osobę w rodzinie z klasy średniej przypada w Polsce dochód od 10 do 26 tys. dolarów rocznie. Oznacza to, że sytuacja ekonomiczna polskiej klasy średniej jest dokładnie identyczna jak portugalskiej i niemalże taka sama co czeskiej. Najbogatsze rodziny średnioklasowe mają Norwegia, Szwajcaria i USA. Jednak trzeba pamiętać, że w USA stanowią one jedynie połowę społeczeństwa, a więc amerykańska klasa średnia jest bogata, ale dosyć wąska i z każdym rokiem wypadają z niej kolejne rodziny.
OECD pokazuje również, które pokolenia dominują w klasie średniej. Należy do niej ponad 65 proc. przedstawicieli „pokolenia X” (urodzeni między 1965 a 1982 rokiem), co jest najlepszym wynikiem. Pokrywa to się z sytuacją w Polsce, gdyż to właśnie pokolenie X wchodziło w dorosłość w latach 90., które dla młodych i dobrze wykształconych dawały nad Wisłą spore możliwości awansu. Starsi mieli problem z dostosowaniem się do nagłej zmiany systemu, a młodsi mieli już zdecydowanie trudniej, gdyż zasoby i pozycje zostały rozdzielone wcześniej. Wśród millenialsów (urodzeni między 1983 a 2002 rokiem) do klasy średniej należy już tylko 60 proc. Widać też rosnące znaczenie specjalistycznych umiejętności. O ile specjaliści stanowili 35 proc. klasy średniej w 1995 r., to obecnie już 45 proc. Za kolejną dekadę posiadanie umiejętności specjalistycznych może być niezbędne, by utrzymać się w klasie średniej, a przeciętni pracownicy najemni będą mogli zapomnieć o życiu na średnioklasowym poziomie.
Przedstawiciele klasy średniej zarabiają przede wszystkim na umowach o pracę – pracownicy najemni stanowią zdecydowaną większość w tej grupie społecznej. Około 30 proc. z nich to emeryci, a przedsiębiorcy ledwie kilka procent. Przeciętny Polak z klasy średniej to pracownik, nie przedsiębiorca (w klasie niższej prym za to wiodą zleceniobiorcy umów cywilnoprawnych, a w klasie wyższej przedsiębiorcy, którzy stanowią 75 proc. tych, którzy zarabiają powyżej pół miliona złotych rocznie). Praca na etacie daje więc w Polsce ogromną szansę na utrzymanie się w klasie średniej, ale za to niemal uniemożliwia awans do klasy wyższej. Ta ostatnia złożona jest głównie z przedstawicieli biznesu, władz publicznych, elit kulturalnych oraz specjalistów prowadzących firmy.
W interesie klasy średniej
Z tego wszystkiego wynika, że dbałość o interesy klasy średniej powinno opierać się na wzmacnianiu pozycji pracowników, a nie biznesu. Polski system podatkowy, który premiuje prowadzenie firmy, jest więc niekorzystny z punktu widzenia „średniaków”. Zwiększenie podatków dla przedsiębiorców i obniżenie ich dla pracowników powinno zwiększyć zasięg klasy średniej w Polsce, nawet jeśli czołowe media okrzykną to „ciosem w klasę średnią”. Propracownicze zmiany w innych obszarach, na przykład stabilności zatrudnienia czy warunków pracy, również poprawią dobrostan klasy średniej, obniżając poziom stresu i dając większe poczucie bezpieczeństwa.
Kolejny obszar to rozwijanie usług publicznych. Pracownicy etatowi mają mniej czasu na załatwianie dostępu do podstawowych usług we własnym zakresie, więc w ich interesie jest, by bezpłatnie dostarczało je państwo. Tym bardziej że polska klasa średnia nie jest na tyle zamożna, by opłacać niepubliczne szkoły dla dzieci czy prywatne zabiegi medyczne. Przedstawiciel polskiej klasy średniej korzysta ze służby zdrowia z NFZ i wysyła dzieci do zwykłych szkół publicznych. Dlatego wysokiej jakości edukacja publiczna i państwowa opieka medyczna to kluczowe kwestie dla średnioklasowego standardu życia. Tymczasem polskie usługi publiczne są niedoinwestowane i skromne, co premiuje klasę wyższą, która może je kupić na rynku. Zwijanie komunikacji zbiorowej w mniejszych ośrodkach czy płatne autostrady są w interesie klasy wyższej, która dzięki temu może płacić niższe podatki, a z usług publicznych i tak korzysta w mniejszym stopniu, bo jej wymagania są wyższe.
O ile więc polska klasa średnia jest stosunkowo szeroka, to model gospodarczy trwający nad Wisłą od 30 lat jest dla niej raczej niekorzystny. Choć niemal wszystkie ekipy rządowe powoływały się na obronę interesów klasy średniej, to działały w interesie klasy wyższej, zwijając państwo i obniżając podatki. W sumie nic dziwnego, to przecież klasa wyższa wystawiała im cenzurkę, komentując działania władzy w mediach. A opinia mediów o rządzących była przez lata ważniejsza niż dobrostan elektoratu.