Z ciekawością obejrzałem film dokumentalny Pedofile Sylwestra Latkowskiego. Otaczała go legenda rewelacji, którą wszyscy chowają pod dywan. Po filmie Sekielskich Latkowski zażądał, aby pokazano tę jego produkcję (była wyświetlona jeden jedyny raz). Dla linii telewizji publicznej, która na każdym kroku przypomina, że temat pedofilii łączy się nie tylko z Kościołem, było to wygodne. Film Latkowskiego został więc pokazany w TVP Info, z odpowiednią pogadanką prawicowych komentatorów zorganizowanych przez Magdalenę Ogórek.
Patrzyłem na sam film z ciekawością, ale oszołomiony nie zostałem. Żadne wielkie tajemnice nie zostały ujawnione, może poza aluzjami na samym końcu, w napisach, do pewnego reżysera, który miał sobie sprowadzać z Dworca Centralnego w Warszawie chłopców. Jak rozumiem, nikt mu nic formalnie nie zarzucił. To po części odtworzenie realiów przemysłu na owym Dworcu Centralnym z przygnębiającymi rozmowami z dziećmi, które tam „zarabiają”. A po części opowieść o śledztwie, które zostało podobno zmarnowane przez policję i prokuraturę. Główne pytanie, jakie mnie nurtowało, brzmiało tak: obraz z roku 2005 jest przygnębiający. Co się od tamtego czasu zmieniło?
Po emisji zalano nas propagandą. Wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik opowiadał, ile zrobiły obecne władze dla walki z pedofilią. I faktycznie, rejestr pedofilów jest jakimś postępem. Inne propozycje zmian w ustawach, z podniesieniem kar na czele, pojawiły się dopiero po filmie Sekielskich, i jako metoda główna są co najmniej dyskusyjne.
Nikt z dyskutantów pod batutą pani Ogórek nie spróbował spytać, czy dziś ten przemysł z Dworca Centralnego zniknął. Nie, przepraszam, mecenas Marek Markiewicz, dobrze znający realia świata przestępczego, mówił o nim w czasie teraźniejszym. Ale potem już wraz z innymi z zapałem dyskutował o pedofilii Romana Polańskiego, co jest klasyczną prawicową mantrą. Więc istnieje ten przemysł czy nie? Może się gdzieś przeniósł?
A w filmie mówi się choćby o tym, że w największych komendach policji tematyką pedofilii zajmuje się po kilka osób. Nie mają pieniędzy, nie umieją. Pokazano też historię zdemaskowania pedofila za pośrednictwem czatu, czego następnie nie dało się jednak zgłosić, bo policja nie wiedziała, co ze zgłoszeniem zrobić. Co by było, gdyby podobną akcję zaimprowizować dzisiaj?
Nie wiem. Wiem natomiast, że decydując się na bezprzykładne rozdawnictwo wyborcze, obecny rząd nie inwestuje tyle, ile trzeba, w państwo. Mam też wątpliwości, czy tak wiele zmieniło się w dziedzinie procedur i chęci policji. Ale może i postęp jest. To jednak o tym należałoby rozmawiać, a nie o pytaniu, czy księża pokazani w filmie Sekielskiego byli czy nie byli agentami SB. Przecież nie o księżach nakręcił film Latkowski.
Mój umiarkowany pesymizm bierze się z doświadczeń z naszym państwem. Oto niedawno pewnemu znajomemu państwo weszło na konto. W następstwie wyroku sądowego, ale jakiego? Nie wie. Nie istnieje w Polsce prawidłowy, skuteczny system powiadamiania. I już jednostka ma poczucie bezsilności wobec maszynerii arbitralnej, a zarazem zawodnej.
A przecież przeszliśmy kolejne „reformy sądów”. Polegały one, choć były tam też rozwiązania sensowne, przede wszystkim na zwiększaniu wpływu partii rządzącej na obsadę posad w sądach. Czy jednak polepszały sytuację nas, potencjalnych podsądnych? Śmiem wątpić. Państwo jest w wielu punktach nadal zawiązane na sznurek. A jeśli tak, będzie się nadal mylić na naszą niekorzyść. I będzie nieskuteczne w walce z wieloma plagami. Możliwe, że i z pedofilią, czyli z demoralizacją i krzywdzeniem dzieci.