Czy powinniśmy chronić karpie przed niepotrzebnym cierpieniem? Dlaczego ludzie uważający się za konserwatystów uważają to za zbędne ceregiele i przeciwstawiają troskę o zwierzęta trosce o dzieci nienarodzone? Dobra powinno być coraz więcej, a nie coraz mniej – w każdej sferze. A rytualna, co najmniej od końca lat 90., wojna o Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy? Dla jednych Jerzy Owsiak to anioł, dla drugich diabeł. Jedni moi znajomi wdziewają czerwone serduszka niczym wojenne barwy, inni plują na nie. A wystarczyłoby powiedzieć sobie i światu: każdy pomaga jak potrafi, żadna pomoc nie jest do odrzucenia i potępienia. To lepsze niż Gombrowiczowska wojna na miny.
W tym roku pojawiła się jednak dyskusja, która czystą fikcją nie jest. W święto Trzech Króli Barbara Nowacka, polityk lewicy, ale dziś ważna koalicjantka Platformy Obywatelskiej (podobno chadeckiej…) ogłosiła plan dochodzenia do świeckiego państwa. Istotnym jego elementem jest nie tyle usunięcie lekcji religii ze szkół, ile uznanie, że to przedmiot, który powinien być finansowany przez Kościół i absolutnie dodatkowy. To zdaje się pierwszy krok. Można w to uwierzyć, kiedy się przypomni, że to radni spod znaku Nowackiej (choć i Nowoczesnej) kwestionowali w Warszawie religijny charakter bożonarodzeniowego opłatka.
I można do woli szydzić, bo czy jest to jedyna sfera, w której opozycja szykująca się do wspólnego startu w wyborach jest w stanie wygenerować spójny i konkretny program? Biorąc na swój sztandar postulaty swojego radykalnego skrzydła, które przypomina trochę poglądy mieszczańskich radykałów francuskich z początku XX w., którzy – broniąc ekonomicznego status quo, niekorzystnego dla świata pracy – mówili, że trzeba podnieść robotnika z kolan i pokazać mu, że w niebie nic nie ma?
Jak to? – odpowie ktoś – przecież Nowacka jest wrażliwa społecznie i nie ogranicza swojego programu do pokazywania Kościołowi, gdzie jego miejsce. Tak, ale w sferze socjalnej niespecjalnie ma czym przebijać Prawo i Sprawiedliwość. No i jest w sojuszu z formacjami, które jeszcze niedawno epatowały programami nad wyraz liberalnymi, pytając skąd wziąć pieniądze na to czy inne rządowe wsparcie.
Można też spierać się merytorycznie. Czy jeśli zdecydowana większość uczniów korzysta ze szkolnej katechezy, nie można brać na nią publicznych pieniędzy, tak jak finansuje się inne zajęcia „nie dla wszystkich”, np. sportowe czy koła zainteresowań? Czy faktycznie da się tak ułożyć plan lekcji, żeby wszystkie klasy miały religię na początku albo na końcu? Czy szkoła, w której obecny jest ksiądz jako członek rady pedagogicznej, to szkoła, w wymiarze etycznym, lepsza czy gorsza?
Ja jednak obawiam się, że hasła laicyzacyjne jakąś rolę w polskiej polityce odegrają. Może nie dziś, ale jutro, pojutrze, na zasadzie działania wahadła, ale też i z powodu rozmaitych błędów Kościoła. Nawet nie dlatego, że rzekomo wspiera on PiS, bo traktuje go co najwyżej jako mniejsze zło, ale z powodu skwapliwości, z jaką przyjmuje rozmaite, całkiem ziemskie, także finansowe, prezenty od państwa. Oraz z powodu małoduszności, z jaką odnosi się do własnych grzechów: nie usłyszałem od czołowych duchownych słów żądających chociażby wyjaśnienia sprawy ks. Henryka Jankowskiego.
To oczywiście nie znaczy, że katecheza staje się czymś złym, niepożądanym. Ale ludzie traktują wszystko jako część tej samej całości – a politycy zyskują pretekst. Z tego punktu widzenia boję się twarzy Polski za dziesięć, piętnaście lat, choć dziś konserwatyści sycą się pozorami swojego wpływu na rzeczywistość.