Logo Przewdonik Katolicki

Smutne losy serbskiej Cerkwi

Jacek Borkowicz
fot. Mariusz Gaczynski /East News

O tym, jak potraktowali serbskie prawosławie komuniści, którzy w 1944 r. przejęli władzę nad Jugosławią, w ogóle się nie mówi. Dlaczego? Bo do dzisiaj Serbom trudno jest przyznać się, że sami dla siebie byli katami, wcale nie lepszymi od faszystów.

Każdy, kto choć otarł się o historię Serbów, doskonale wie, jak wielkie straty poniósł ten dzielny naród w II wojnie światowej. Nietrudno również dowiedzieć się, jak wielkie ofiary poniosła z rąk niemieckich okupantów i kolaborujących z nimi chorwackich ustaszy serbska Cerkiew prawosławna. W obu wypadkach odpowiednie dane podają popularne wydawnictwa. A jak potraktowali serbskie prawosławie komuniści, którzy w 1944 r. zwyciężyli Niemców oraz ustaszy i przejęli władzę nad Jugosławią? O tym już milczą encyklopedie, nie ma też na ten temat dostępnych opracowań historycznych. Skąd ta cisza? Prawdopodobnie dlatego, że zwycięska formacja Tity składała się w większości z takich samych Serbów, prawosławnych z urodzenia. I do dzisiaj Serbom trudno jest przyznać się, że sami dla siebie byli katami, wcale nie lepszymi od faszystów.
 
Co się kryje za liczbami
Dane liczbowe jednak istnieją; zebrał je w 1974 r. prawosławny ksiądz Uroš Zonjić, przebywający na emigracji w USA. A te są bezlitosne. O ile ogólne straty wojenne serbskiej Cerkwi prawosławnej wynoszą 490 zabitych księży, mnichów i zakonnic oraz biskupów (prawie jedna czwarta ogółu duchowieństwa), o tyle z rąk partyzantów Tity w latach 1944–1945 padło ich 152. To niewiele mniej niż liczba serbskich duchownych zabitych przez ustaszy (183, w tym większość w obozie śmierci w Jasenovacu), a zdecydowanie mniej od odpowiedniej skali strat zadanych przez Niemców (70). Niestety, nie dysponujemy chociażby przybliżoną statystyką prawosławnych świeckich, zabitych za wiarę przez czerwonych partyzantów. Ale już z samych podanych tu liczb wyziera naga prawda: komuniści Tity, opanowując kraj, dokonali rzezi także wśród serbskich prawosławnych.
Stopień eksterminacji inaczej wyglądał w Serbii „belgradzkiej”, inaczej zaś w Czarnogórze. Z tą pierwszą titowcy obeszli się łagodniej, gdyż w ich partyzanckich szeregach, walczących z Niemcami, Chorwatami, Włochami, Węgrami, Albańczykami i Bośniakami, a także z własnymi rodakami (z jednej strony kolaboranci, z drugiej czetnicy, czyli zwolennicy obalonej w 1941 r. monarchii), znalazła się pewna część prawosławnych księży, na czele z Milanem Smiljaniciem, późniejszą podporą władzy i agentem komunistów w serbskiej Cerkwi. Natomiast prawosławni w Czarnogórze, którzy zawsze ciążyli ku pewnej niezależności od Belgradu, w żadnym razie komunistów nie poparli. I za to zostali surowo ukarani. Aż 105 ofiar czerwonego terroru wśród prawosławnych księży (dwie trzecie przerażającej liczby 152 zabitych) pochodziło właśnie z niewielkiej Czarnogóry. To połowa całego duchowieństwa tej prowincji.
Z owej setki 61 duchownych rozstrzelano w 1945 r. w Słowenii, kiedy to uchodzącą w stronę wojsk brytyjskich kolumnę czarnogórskich czetników otoczyli i wymordowali titowscy partyzanci. Czarnogórskiego metropolitę Joanikije Lipovaca, który kolumnę prowadził, porwano i zamordowano niedaleko Belgradu.
Inaczej potoczyły się też losy Cerkwi w Macedonii, która w 1941 r. została anektowana przez Bułgarię. Kiedy Tito, przywracając w 1945 r. władzę nad całym terytorium przedwojennej Jugosławii, zajął także Macedonię, tamtejsi prawosławni poparli go, gdyż nie mieli z komunistami negatywnych doświadczeń z czasów wojny. W rezultacie Cerkiew Macedonii, jako jedyna spośród prawosławnych wspólnot Jugosławii, po 1945 r. względnie bezboleśnie ułożyła sobie współżycie z czerwoną władzą.
 
Lincze „zagniewanego ludu”
Los Cerkwi po 1945 r. był niewiele lepszy. Co prawda ustały już masowe morderstwa, jednak duchowieństwo poddane zostało skrajnej presji, mającej doprowadzić do całkowitego podporządkowania serbskiej wspólnoty antychrześcijańskiej doktrynie.
Na celowniku pozostali oczywiście prawosławni Czarnogóry. Metropolita Arsenije Bradvarević, następca Joanikija, w 1954 r. aresztowany wraz z siedmioma najstarszymi z księży, cztery lata przesiedział w więzieniu na adriatyckiej wysepce, zaś następne dwa w areszcie domowym w izolowanym od świata monasterze. Kiedy go stamtąd wypuszczono, był już na tyle schorowany, że nie mógł efektywnie zarządzać swoją metropolią.
Podobny los przypadł w udziale biskupowi Varnavie z Sarajewa: wyszedł na wolność w 1960 r. skrajnie wyczerpany, po 10 latach ciężkich robót na katordze i dwóch internowania w monasterze.
Oryginalnym wynalazkiem serbskich komunistów były akty linczu na biskupach, dokonywane przez przedstawicieli „zagniewanego ludu”, w rzeczywistości zaś motłoch podburzony przez komunistycznych agentów. W ten sposób w samo święto Przemienienia Pańskiego 1946 r. skatowano biskupa Baczki (północna Serbia) – Irineja. Aż do śmierci w 1955 r. nie wstał już z łóżka. Również z święto Przemienienia, w sierpniu 1953 r., pobito przed cerkwią Nektarija, 75-letniego metropolitę Sarajewa. W kilka dni później obrzucono kamieniami Vasilija, biskupa Banja Luki.
Niewiele to dało. Fizyczne prześladowania tylko umacniały hierarchów Cerkwi w ich oporze. Metropolita Skopje Josif, któremu w 1944 r. komunistyczne władze zakazały wymieniania w liturgii imienia Piotra II, wygnanego króla Jugosławii, odważnie odparł wysłannikom Tity, że liturgia to nie są sprawy świeckiej władzy. Ten sam Josif ocenił kiedyś, że pod władzą komunistów Cerkiew serbska ma „gorzej niż za Turka”, co zważywszy na fatalną pamięć tureckiego jarzma w serbskim narodzie, jest oceną więcej niż surową. Nic dziwnego że również on podpadł pod areszt domowy. Kiedy zaś wyszedł na wolność, nie mógł objąć z powrotem katedry w Skopje, gdyż „rozgniewany lud” obrzucił go tam kamieniami i zgniłymi jajami.
Dopiero w 1958 r. komunistom udało się jako tako podporządkować sobie Cerkiew. Z poparcia Tity zainscenizowano wówczas synod, na którym na głowę serbskiego Kościoła prawosławnego wybrano uległego komunistom biskupa Germana. „Czerwony patriarcha”, jak go nazywano, dzierżył to stanowisko aż do 1990 r., czyli właściwie przez całą resztę komunistycznych rządów nad Jugosławią. Jednak większość księży traktowała go z dystansem. Symbolem tej postawy stał się ojciec Makary, przełożony prawosławnego monasteru w Dečani, który podczas synodu głosował za wyborem Germana, jednak po powrocie do klasztoru, gdy ruszyło go sumienie, stojąc przed ołtarzem rzucił pod nogi zakonników swoją zapłatę – 200 tys. dinarów (równowartość około 650 dolarów). „Poczułem się jak Judasz” – wyznał współbraciom.
 
Racja przypieczętowana krwią
To oczywiście nie jest historia malowana wyłącznie czarno-białymi barwami. German, czego by o nim nie mówić, nie miał na sumieniu ofiar terroru poprzedniego etapu, rządził też, jak na oportunistę, w sposób umiarkowany, starając się, by Cerkiew, choć złamana na duchu, przynajmniej na ciele nie ponosiła dalszych strat. Z kolei antykomunistyczna frakcja serbskich prawosławnych związana była z nacjonalistami, którzy dokonali w Serbii wielu czystek etnicznych. Głowa owej frakcji, biskup Ochrydy i Bitoli Nikolaj Velimirović, od 1945 r. przebywający w USA, był twórcą dziwacznej doktryny „świętosawia” (od św. Sawy, narodowego patrona), która przyznawała Serbom specjalną rolę w Bożym planie zbawienia. Dla Nikolaja katolicy byli takimi samymi wrogami co Tito.
Jednak zważywszy wszystkie „za” i „przeciw”, przyznać trzeba, że większość racji była po stronie niezłomnych przeciwników totalitarnej władzy. A swoje racje potrafili oni uwiarygodnić własną męczeńską krwią.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki