Od 1950 r. na całym świecie toczyło się około czterdziestu wojen o dostęp do różnego rodzaju źródeł wody. Zdecydowanie najwięcej z nich miało miejsce na Bliskim Wschodzie, ale nie tylko. Słynny już spór Indii z Pakistanem o Kaszmir jest również w dużej mierze motywowany chęcią kontroli wody – a dokładnie mającej w tym regionie swoje źródło rzeki Indus, która jest dla Pakistanu głównym „dostawcą” tego życiodajnego surowca.
Mieszkańcom położonej w środku Europy Polski te przykłady mogą się wydawać problemami Trzeciego Świata, jednak nic bardziej mylnego. Postępujące zmiany klimatyczne sprawią – a właściwie już sprawiają – że nasz kraj stanie się jednym z najbardziej zagrożonych brakiem wody państw w Europie. To już się dzieje.
Towar deficytowy
Nie jesteśmy jeszcze nawet na półmetku wiosny, a rolnicy już mówią wprost, że mamy do czynienia z suszą rolniczą. Nie mówi się o niej oficjalnie głównie dlatego, że pierwszy w tym roku komunikat Instytutu Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa w tej sprawie zostanie opublikowany 20 maja. Wyjątkowo niskie opady deszczu na początku tegorocznej wiosny gnębią nie tylko rolników. Niezwykle suche są polskie lasy, a poziom rzek ma bardzo niski poziom. A przecież to kolejny rok z rzędu występowania podobnych zjawisk. Z niezwykle suchą wiosną mieliśmy do czynienia już w zeszłym roku. W tym jednak doszło nowe zjawisko, czyli zamiecie piaskowe, które lokalnie jeszcze pogarszają stan gleb. Część pyłu piaskowego dotarło do Polski z wiatrem aż z Sahary. Tak oto problemy odległych krajów stają się naszymi problemami. Nowe zjawiska pogodowe napędzane przez zmiany klimatyczne odczuwają wszyscy tubylcy globalnej wioski. Na Węgrzech zapanowała susza największa od 20 lat.
Polacy są przekonani, że w kraju z takim klimatem jak nasz wody nie może zabraknąć. Skoro słońca mamy mniej niż południe Europy, to przynajmniej wody pod dostatkiem, prawda? Niestety – nieprawda. Pod względem zasobów wody wypadamy fatalnie wśród krajów Unii Europejskiej – i to wody zarówno spadającej z nieba, jak i płynącej lub stojącej na naszym terytorium. Całe szczęście, że przynajmniej nie jesteśmy rozrzutni i plasujemy się w czołówce krajów UE, które zużywają najmniej wody na mieszkańca. Różnice w zużyciu są jednak tak niskie, że nie niwelują naszych braków w dostępie do źródeł.
Sto lat za Hiszpanami
Natura poskąpiła nam wielkich akwenów i rzek, jednak za fatalne zapóźnienia w infrastrukturze odpowiadamy już sami. W wywiadzie udzielonym dla Klubu Jagiellońskiego Kamil Wyszkowski z ONZ porównał polską infrastrukturę z hiszpańską. Choć zasoby wody w Hiszpanii są o wiele lepsze (2700 kubików na mieszkańca wobec 1600 w Polsce – średnia unijna to 4 tys.), to Hiszpanie są w stanie magazynować 45 proc. wody opadowej, a Polacy… 5 proc. W Hiszpanii działa 2 tysiące dwufunkcyjnych zbiorników retencyjnych, a w Polsce… 69. Jedyny rodzaj infrastruktury, w który w miarę inwestujemy, to wały przeciwpowodziowe. Nawet miejskie sieci wodociągowe, którymi zajął się NIK, są w fatalnym stanie. W raporcie Najwyższej Izby Kontroli czytamy, że notujemy 100 tys. awarii wodociągów rocznie, a pełna modernizacja sieci zajmie sto lat.
Niewielkie opady deszczu i powtarzające się okresy suszy sprawiają, że coraz większe regiony kraju są zagrożone pustynnieniem. W pierwszej, czyli najwyższej, kategorii zagrożenia pustynnieniem znajduje się obszar na wschód od Poznania, ciągnący się aż do Łodzi. Obszar na zachód od Poznania aż do granicy mieści się w kategorii drugiej, a pozostała część pasa centralnej Polski, od zachodniej do wschodniej granicy, w kategorii trzeciej. Jak zauważył Kamil Wyszkowski w wyżej wspomnianym wywiadzie, szczególnie wysycha Pojezierze Gnieźnieńskie, z którego ubyło już 30 proc. wody, a niektóre z tamtejszych jezior całkowicie znikną.
Woda polską racją stanu
Oczywiście dostęp do wody w kranie u zwykłych obywateli nie jest zagrożony, przynajmniej w dającym się przewidzieć czasie. Jednak coraz większe problemy z dostępem do niej mogą sprawić, że wzrośnie jej cena, co odczuje w portfelu już każda rodzina. Pogłębiające się kłopoty Polski z wodą w pierwszej jednak kolejności odczują rolnicy w postaci mniejszych zbiorów. A to oznacza zarówno wzrost cen owoców i warzyw, jak i konieczność sprowadzania większej ich ilości z zagranicy, co finalnie też dotknie zwykłych obywateli. Problemy mogą dotknąć też niektóre branże produkcyjne, które zużywają dużo wody, np. przemysł ciężki czy energetyczny.
Oczywiście zmian klimatycznych na szczeblu krajowym nie zatrzymamy. Jednak możemy, a w zasadzie musimy, rozbudowywać naszą infrastrukturę, która umożliwi nam magazynowanie wody i jej sprawną dystrybucję podczas kolejnych okresów suszy. Przede wszystkim jednak musimy zacząć o wodzie debatować i myśleć. Temat naszych zasobów wody jest w zasadzie nieobecny w polskiej debacie publicznej, a społeczeństwo żyje w błogiej nieświadomości przekonane, że co jak co, ale akurat wody to w Polsce nie brakuje. Protestujący rolnicy z AgroUnii słusznie postulują zakaz prywatyzacji ujęć wodnych, ale i tak wolimy debatować o tym, ile jabłek rozsypali podczas demonstracji. Czas przyjąć do wiadomości, że problemy z dostępem do wody to nie tylko bolączki krajów Afryki, ale nasza realna perspektywa, a nawet obecna rzeczywistość. Inaczej obudzimy się z ręką w nocniku – suchym, oczywiście.