Monika Białkowska: Zniknęliśmy stąd dość nagle i bez słowa wytłumaczenia.
Ks. Henryk Seweryniak: Zdrowie, zdrowie… Cóż począć. Wracamy tylko na chwilę – za to spektakularnie! Z książką w ręku. Jak mi się ona podoba! Tylko ta teologia w tytule… Boję się, że to może trochę odstraszyć kandydata na czytelnika, bo takich książek wiele osób nie chce już czytać. A przecież teologia może być taka zwyczajna i nam o taką chodziło. O to, żeby myśleć, kochać i pracować z Panem Bogiem. Jak to ładnie powiedzieć? Św. Tomasz był genialny, kiedy pisał sub ratione Dei. I weź to przetłumacz na język polski! „W aspekcie Bożym”? „W perspektywie Bożej”? Rzecz polega na tym, żeby człowiek myślał po Bożemu, po Bożemu pracował i po Bożemu odpoczywał. Po to jest teologia. Tylko my za często mówimy o tym w tak naukowy sposób, że oddzielamy teorię od życia. Cała sztuka polega na tym, żeby teologię z powrotem do życia zbliżyć… I tej sztuki chcieliśmy w naszych rozmowach posmakować.
M.B.: Myśli Ksiądz, że było warto?
H.S.: Dla mnie to była fantastyczna przygoda – rozmawiać zwyczajnie, nie w formule wywiadu, czasem wrzeszcząc, czasem się plącząc, ale jednak na tematy, które są ważne. Bo tematy, które podejmowaliśmy, naprawdę są ważne! Abba, Kazanie na górze, Credo korynckie to są klucze do naszej wiary. Jeśli nie zrozumiemy, że Kazanie na górze jest konstytucją, nasze chrześcijaństwo będzie miałkie. Kto dziś mówi o Credo korynckim? Kto na kazaniu opowiada, że już około 20 lat po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa św. Paweł przytacza w swoim liście wyznanie wiary pierwszych chrześcijan? I w tym wyznaniu tak samo realne, tak samo oczywiste dla tamtych świadków są te dwie sprawy – egzekucja na krzyżu i pusty grób o poranku wielkanocnym.
M.B.: Usłyszałam od kogoś, kto czytał nasze rozmowy: „Raz czułam się zaproszona do tego stołu, innym razem nie, bo dwoje teologów rozmawiało ponad moją głową. Czasem miałam wrażenie katechezy”.
H.S.: Katecheza nie jest niczym złym, też jest potrzebna. Nie wszystkie kwestie podlegają przecież dyskusji. A co to znaczy, że ponad głowami? Dla mnie mówienie o Abba, Kazaniu na górze i Credo korynckim jest treścią mojego życia. Wokół nich wszystko inne się kręci. I cieszę się, że znajdowaliśmy w naszych rozmowach formułę, której sam nigdy przy biurku nie znalazłem, sam bym nie wymyślił. Przecież już kiedyś napisałem książkę o zmartwychwstaniu! A nam się udawało rozmawiać inaczej, z innym przekonaniem, z inną wyobraźnią. Pojęcie „wyobraźnia wiary” zawsze było dla mnie ważne – wiara nie może być sucha. Teologia jest fascynująca, kiedy porusza serce, pokazuje perspektywę. Czy to jest mówienie ponad głowami? Owszem, ludzie mogą zapytać, po co im teologia, skoro nie są ani księżmi, ani katechetami, ale pracownikami korporacji, uczniami liceum, ekspedientkami albo mamami…
M.B.: Bo teologia musi chyba trochę do życia nie pasować. W końcu mówi o Bogu, który jest transcendentny, czyli przekraczający wszystkie wymiary tego życia! Owszem, powinna spotykać człowieka, dotykać go w jego świecie i trochę jak na haczyku wyciągnąć wyżej, żeby pokazać inną perspektywę. Ale gdyby przystawała do życia, gdyby zostawała z człowiekiem na ziemi, nie byłaby teologią, ale psychologią, socjologią albo medycyną.
H.S.: Pamiętam, jak w jakiś deszczowy dzień w Paryżu rozmawiałem z Paulem Ricoeurem. Pisałem wtedy o nim doktorat. Zapytałem, czy kiedy pisze swoje dzieła, czuje się bardziej filozofem, czy bardziej teologiem. Odpowiedział mi wtedy: „Proszę księdza, a kiedy Augustyn w swojej Hipponie głosił kazania – odkopali niedawno fundamenty tego kościoła, w którym przemawiał – to czy zastanawiał się wówczas, czy jest teologiem, czy filozofem? On chciał ludziom opowiedzieć swoją wiarę, pokazać jej piękno i przekonać ich do niej”. Kiedy czytam dziś te kazania Augustyna, w duchu się czerwienię, bo wiem, że dziś bym nie potrafił tak mówić, jak on mówił, ale i ludzie dziś by nie rozumieli, jak rozumieli wtedy jego interpretację Ewangelii, jego genialne analizy: wiary, czasu, pragnienia. I to właśnie Augustyn mówił, inni po nim powtarzali, że teologia to nic innego, jak wiara szukająca zrozumienia, wiara szukająca rozumu. Wiara musi interpretować świat. Sporo tego szukania rozumu jest w tych twoich dopiskach, których w naszych rozmowach w gazecie nie było…
M.B.: Te dopiski pojawiły się, bo widziałam, że za często odwoływaliśmy się do pojęć dla nas oczywistych. A przecież ludzie, którzy teologii nie studiowali, nie tylko nie wiedzą, czym jest „Filioque”, ale nawet na historii mogli nie usłyszeć o edykcie mediolańskim. Nie pisałam definicji: te wszystkie terminy były pretekstem do snucia kolejnych opowieści. Przyznaję, że świetnie się przy tym bawiłam, ale nie o zabawę chodziło. Kiedy płonęła katedra Norte Dame, ktoś zauważył, że przejęci byli wszyscy – wszyscy czuli, że tracą coś ważnego. To znaczy, że średniowieczna katedra nadal jest jakimś wspólnym kodem, który nas łączy, nawet jeśli sami wcześniej byśmy się do tego nie przyznali. Zależało mi, żeby do takich kodów się odwołać. Żeby dać je w tej książce dla ludzi, którzy wcale nie muszą być wierzący. Może się na tym urodzi wiara, może się nie urodzi, ale kwestią kultury i obycia człowieka jest rozumieć, o co chodzi, kiedy ktoś mówi o refektarzu, o katakumbach czy o modernizmie – nawet jeśli ten człowiek nie wierzy w zmartwychwstanie. Naprawdę jako teologowie powinniśmy płakać rzewnymi łzami nad tym, że ktoś w telewizyjnym teleturnieju uznał pytanie o tajemnice różańcowe za tak trudne, że warte miliona. To znaczy, że jako teologowie i ludzie Kościoła jesteśmy hermetyczni. Że nauka – owszem, jest, ale jej popularyzacja, kolokwialnie mówiąc, leży i kwiczy.
H.S.: To jest smak. Herbert pisał o potędze smaku, „w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia”. Intelekt, opatrzony sumieniem intelekt daje wierze smak. To taka solidna przyprawa do rosołu, który przez półtora roku gotowaliśmy.
M.B.: Trochę mi żal, że skończyliśmy. Kiedy się teraz czyta te teksty zebrane, kolejne pytania aż się cisną na usta. Jeszcze na kilka lat by wystarczyło.
H.S.: Tyle że takich rozmów nigdy nie da się skończyć. Życie jest nieskończenie ciekawe i ludzkich historii jest nieskończenie wiele. Wszystkiego nie opowiemy. Na wszystko nie odpowiemy.
M.B.: Myśli Ksiądz, że ktoś będzie chciał słuchać?
H.S.: Ja z radością tę książkę rozdaję. Ostatnio dałem ją trzem znajomym paniom w sklepie mięsnym i pani z kiosku. I widziałem w ich oczach błysk radości! Nie wiem, jaki będzie ich odbiór, potem będę z nimi o tym rozmawiał, ale wzięły chętnie. Ale wiesz – nie odważyłbym się im dać żadnej innej swojej książki! A tę spokojnie mogę dać, bo wiem, że każdy coś dla siebie wybierze. Coś, co go podbuduje, co go zachwyci w wierze, może zainteresuje jakimś detalem. Bo przecież wcale nie chodzi nam o to, żeby kogoś uczyć teologii, ale o to, żeby człowiek mógł swoją wiarę rozumieć.
M.B.: Trochę wiarę, trochę siebie, trochę świat. Potem już niech sami ze sobą ludzie bez nas rozmawiają, na te ważne tematy też…
H.S.: Ze swej strony chciałbym zakończyć prostym dziękuję. Tobie, Redakcji, Czytelnikom, wydawcom książki, korektorom, grafikom. Tak, to była przygoda, po prostu przygoda. Tym ważniejsza, że moje powołanie dojrzewało między innymi w spotkaniu z „Przewodnikiem Katolickim”. Z drukowaną wtedy na waszych łamach powieścią Ignis ardens o św. Piusie X, z Listami z Rzymu kardynała Filipiaka. Ale to już mało teologiczna i pewnie zbyt intymna opowieść.