Kiedy przyszła wieść o pożarze katedry Notre Dame, chyba każdego normalnego człowieka ogarnęły jakieś emocje. A potem przyszły rozliczne skojarzenia, także historyczne i literackie.
Mnie przypomniał się m.in. Teatr Telewizji z 1986 r. To była Gra miłości i śmierci Romaina Rolanda. Sztuka opowiada o czasach rewolucji francuskiej, konkretnie jej apogeum: dyktaturze jakobinów. Jak wiadomo, zgodnie z nakazanym wtedy przez Maximiliena Robespierre’a nowym kultem, mającym zastąpić chrześcijaństwo, Notre Dama stała się Świątynią Rozumu. Na ołtarzu posadzono aktorkę przebraną za boginię rozumu. Tłustawą aktorkę, jak napisał Jasienica. W jednej z pierwszych scen goście głównego bohatera obserwują przez okno jego paryskiego mieszkania, jak prowadzą kolejnych skazańców na gilotynę. I nagle widzą, że wiozą także ową aktorkę. „Popatrzcie, rozum będą ścinać, zabiją rozum” – wołają. To nie moje skojarzenie, a pisarza. Główny bohater, sławny naukowiec, także ginie potem na gilotynie. Jeden ze znajomych pomógł mi odtworzyć szczegóły historyczne. Ta pani nazywała się Sophie Momoro. Wraz z mężem była inicjatorką nowej religii. I wraz z mężem zginęła zaledwie pięć miesięcy po tym eksperymencie, kiedy rewolucja zaczęła pożerać własne dzieci. Bo epoka skrajnego racjonalizmu ześliznęła się tak łatwo w otchłań szaleństwa.
To tylko skojarzenie. Nie piszę tego, aby otwierać łatwą licytację. Nie twierdzę, że czasy dominacji chrześcijaństwa w europejskiej polityce to idylla, a dopiero potem przyszło wszystko, co najgorsze. Ale chętnie wprowadziłbym trochę komplikacji w umysły tych, którzy wykorzystali ten moment, aby przypominać o „zbrodniach Kościoła”. Było zresztą zabawne (a może smutne?) obserwowanie ich reakcji, multiplikowanych przez internet.
Podczas gdy jedni pouczali katolików, czego nie wolno im mówić (na przykład nie wolno mieć skojarzeń z symbolicznym końcem katolickiej cywilizacji), inni, ludzie liberalnej i nieliberalnej lewicy, „wolnomyśliciele”, w czysto magiczny sposób przedstawiali ten pożar jako karę, jaka spadła (przez kogo spuszczona, państwo ateiści?) na świat religii. I znów, nie twierdzę, że tylko po jednej stronie wszystko jest okropne, a po drugiej w porządku. Jeśli ktoś snuł równoległe rozważania na temat kary bożej, jaka spadła podobno na grzeszną Francję, powinien się zastanowić nad własnymi „pełnomocnictwami” do takich orzeczeń. To także jest magia, niemądra i niechrześcijańska z ducha. Ale wrażenie, że kult rozumu wcale nie rozwiązał naszych problemów, a czasem przyniósł nowe, to dla mnie uboczna refleksja na marginesie tej katastrofy.
Francja to jedno z wczesnych laboratoriów świata bez Boga. Zasobna, cywilizowana, ale czegoś pozbawiona. Nie odczuwam przymusu, żeby przyczerniać jej rzeczywistość, historię, cywilizacyjny bilans. Ale mam prawo do własnego zdania na ten temat. Mam też prawo do smutku. Choćby z tego powodu, że tak bogaty kraj miał taki problem z odnowieniem tego gmachu. „Dla nich to tylko turystyczna atrakcja, na Mszy w niedzielę, na której tam byłem, siedziało z 15 osób” – napisał do mnie podczas pożaru znajomy. Nie ma tu żadnego spisku, ale najwyraźniej sława kulturowego dziedzictwa nie wystarczyła, żeby traktowano Notre Dame odpowiednio.
Tak – to co się stało, jest dla mnie symbolem. Nic nie poradzę, proszę mnie obwołać ciasnym konserwatystą. Wszak drobiazgowe rygory politycznej poprawności to niewinny spadek epoki, kiedy na rozkaz, czy w następstwie myśli politycznej, jakobinów nawet rozum powieziono w końcu na gilotynę.