Ludzie zazwyczaj ukrywają wstydliwe historie, szczególnie jeśli dotyczą one ich bliskich. Ty piszesz w książce o niechlubnej przeszłości swojego wujka. Skąd taki pomysł?
– Nie miałam tego w planie. Fakt, że Alfred Trzebinski jako lekarz SS służył w obozach koncentracyjnych w Auschwitz, na Majdanku i w Neuengamme był rodzinnym tabu. Także to, że został zaraz po wojnie stracony przez Brytyjczyków z powodu zbrodni wojennych może nie tyle było tajemnicą, ile tematem, którego się nie poruszało. W pewnym sensie to było naturalne, przecież nie ma się czym chwalić. Tematyką obozową interesowałam się już od bardzo dawna, ale w momencie, kiedy wpadła mi w ręce książka niemieckiego dziennikarza Günthera Schwarberga opisującego zbrodnię, w której brał udział mój wujek, zaczęłam myśleć o nim coraz częściej.
Z niedowierzaniem?
– Najpierw zadawałam sobie pytania, jak to się stało, że ktoś z mojej polskiej rodziny z herbem mógł się znaleźć w SS. Co go w tej ideologii zafascynowało? Co czuł jako lekarz w obozach koncentracyjnych, w których ludzi się nie leczyło, a w okrutny sposób mordowało? Jaki miał stosunek do Polaków, wiedząc, że w obozie może wśród więźniów spotkać kogoś z rodziny? Ale to wszystko nie spowodowało jeszcze, że chciałam o nim pisać, to jeszcze nie jest powód do tego, żeby takie historie upubliczniać. Powodem były dzieci. Trzebinski został skazany za udział w morderstwie dwadzieściorga dzieci żydowskich, na których w obozie w Neuengamme, gdzie był głównym lekarzem, przeprowadzane były eksperymenty medyczne. W książce Schwarberga były opublikowane zdjęcia tych dzieci i kiedy je zobaczyłam, nie mogłam przestać o nich myśleć. Można powiedzieć, że to dzieci nie dawały mi spokoju. Nikt tu o nich nie pamięta, a połowa z nich pochodziła z Polski. Przyszedł taki moment, że poczułam się w jakiś sposób odpowiedzialna za to, żeby przywrócić je pamięci.
Faktycznie o obozie w Neuengamme nie mówi się zbyt często. Dlaczego?
– Kiedy jechałam do Neuengamme wszyscy mnie pytali, gdzie to jest. To rzeczywiście obóz kompletnie w Polsce nieznany, koło Hamburga. To o tyle dziwne, że Polaków w Neuengamme było bardzo dużo, prawie 16 tysięcy, druga najliczniejsza grupa po Rosjanach. Z drugiej strony Niemcy się postarali, żeby o tym obozie zapomnieć. Szybko rozebrano baraki i zbudowano w tym miejscu więzienie, które zlikwidowano dopiero w 2003 r. To nie do wiary, że miejsce pamięci z ekspozycją na temat obozu powstało dopiero wtedy, jest więc całkiem świeże. Przez obóz przewinęło się około 100 tysięcy więźniów, nie przeżyło go ponad 40 tysięcy. Zanim weszli do niego alianci, teren dokładnie został oczyszczony z dokumentów, zwłok i więźniów, był kompletnie pusty.
Przeszczepy zdrowej kości, wycinanie skrawków ciał, trepanacje czaszki wykonywane w przerażających warunkach – i to kilkakrotnie, by sprawdzić efekty operacji, zrosty itd., wszczepienie zakaźnych prątków gruźlicy, bakterii świnkom morskim i dzieciom i sprawdzanie, jak reagują. To makabryczna prawda szczegółowo opisywana w Twojej książce. Historia, o której chciałoby się raczej zapomnieć… Dlaczego mamy wciąż do tego wracać?
– Muszę powiedzieć, że niełatwo było mi przebrnąć przez całą literaturę dotyczącą tych wydarzeń, czytać w archiwach wspomnienia więźniów tych obozów. To są rzeczy, o których nie chce się wiedzieć, normalną reakcją jest odwrócić się od tego, nie wiedzieć, nie pamiętać tych przerażających fotografii, nie wchodzić w coś, co przynosi ból. Ale jeśli tak zrobimy, jeśli będziemy przed tym uciekać, to kto będzie pamiętał o ofiarach i ich cierpieniach? Czy nie o to chodziło oprawcom, żeby ofiary zapomnieć? Właśnie dlatego dzieci zostały zamordowane: nikt nie miał o nich wiedzieć. Najstraszniejsze, że to się prawie udało. Nawet po procesie w 1946 r. ta historia skutecznie została wymazana z pamięci. Rodziny tych dzieci, ci, którzy ocaleli, dowiedziały się o ich losie dopiero w latach 80., 40 lat po wojnie, a izba pamięci w miejscu, w którym zostały zamordowane, powstała zaledwie kilkanaście lat temu.
Musiałaś podwójnie przeżyć to śledztwo dziennikarskie. Z jednej strony bolesne karty historii, z drugiej rodzinna tajemnica. Czego tak naprawdę szukałaś?
– Pisząc tę książkę, chciałam poznać świat, w jakim żył Alfred Trzebinski, zobaczyć, wśród jakich ludzi się obracał, co było jego codziennością. A w latach 1941–1945 jego światem były obozy koncentracyjne. Praktyka lekarska w takich miejscach była przeciwieństwem tego, o czym się uczył na uniwersytetach w Breslau i w Greifswaldzie. To było piekło, a misją lekarza obozowego nie była pomoc choremu. Tam zetknął się ze wszystkim, co najgorsze, zresztą przyznawał to podczas procesu, mówiąc, że piekło Dantego jest niebem w porównaniu z Auschwitz. W obozach zetknął się z eksperymentami. Sam nie brał w nich udziału, ale jako lekarz naczelny obozu w Neuengamme musiał je nadzorować.
Historia Alfreda Trzebińskiego momentami wydaje się niejednoznaczna. Trudno powiedzieć, że był z natury zły. Jak pokazują dokumenty, cieszył się raczej dobrą opinią (jeśli w takich okolicznościach można w ogóle mówić w ten sposób)... do czasu. Nawet po procesie pisze list, w którym mówi o swojej przyjaźni z Żydami w dzieciństwie. W jednym z zeznań czytamy słowa Trzebińskiego: „Wielkim błędem w oskarżeniu brytyjskim było zarzucenie mi braku współczucia wobec więźniów”. Czy można powiedzieć, że to sylwetka pełna sprzeczności, człowiek wyrachowany czy raczej zmanipulowany?
– Tak jak mówiłam, chciałam go zrozumieć i miałam nadzieję, że znajdę odpowiedź na różne pytania w pamiętniku, który w więzieniu już po wyroku pisał dla swojej rocznej córki. Poznawałam go też przez wspomnienia i zeznania więźniów, widziałam, w jakich wydarzeniach brał udział, jak się zachowywał na procesie, jak reagował, co mówił o sobie i o swojej rodzinie. Nie znalazłam odpowiedzi na wiele z moich pytań. Były momenty, że dawał się nawet lubić. Przed wojną był lekarzem idealistą, uważał, że pacjenta należy traktować holistycznie, interesowała go psychologia, potrafił spędzić godziny przy łóżku chorego. W Auschwitz przeszedł załamanie nerwowe, został przeniesiony na Majdanek, gdzie bardzo dobrze wspominali go więźniowie. W Neuengamme był już najważniejszym lekarzem w obozie, potrafił się wpasować w system. Przyzwyczaił się? Przy tym był kochającym mężem i ojcem. Słuchał Mozarta i recytował na pamięć Goethego. Te dwa światy, w jakich żył: rodzina i obóz, rządziły się swoimi prawami, a nad tym, jak było możliwe je pogodzić, zastanawiają się psychologowie od lat. Starałam się przedstawić go obiektywnie, czasem wzbudza sympatię, ale częściej budzi przerażenie, złość, irytację. Nie chcę odbierać mu wolnej woli, mówiąc, że dał się zmanipulować zbrodniczej ideologii. Mógł wybrać. Do końca uważał, że uśpił dzieci przed śmiercią, żeby nie miały świadomości i był to z jego strony dobry uczynek, a w jego pamiętniku nie widziałam żadnej refleksji na temat tego, w czym brał udział, to jednak jako chrześcijanka mogę mieć nadzieję, że w ostatnich sekundach swojego życia wołał do Boga. Kto wie? Był wychowany w rodzinie katolickiej, jego matka, Niemka, była bardzo głęboko wierzącą katoliczką, na pewno się za niego modliła i mimo że gdy wstąpił do SS dokonał apostazji, to tak do końca wymazać Boga ze swej duszy się nie da.
Badasz historię Holokaustu już od dłuższego czasu, zresztą nie Ty jedna. Czy nie jest tak, że szukamy powodów tych zbrodni, nie mogąc wciąż uwierzyć, że „ludzie ludziom zgotowali ten los”?
– Pewnie wciąż jesteśmy zdumieni, że takie rzeczy mogły być możliwe. A jeżeli mogły, to może i są. Historia niestety pokazuje, że ludzie opętani ideologią, zazdrością, chciwością, strachem stają się zdolni do wszystkiego, co najgorsze.