Przed II wojną światową boks w Polsce był niezwykle popularny. Polacy triumfowali w tej dyscyplinie w różnego rodzaju mistrzostwach i igrzyskach olimpijskich, indywidualnie i drużynowo. Dlatego nazwiska bokserów były znane i fascynowały ówczesnych nastolatków. Także Tadeusza Pietrzykowskiego, który z pięściarstwem zetknął się w harcerstwie.
Żelazna wola i pięści ze stali
Pochodził z inteligenckiej rodziny: matka była nauczycielką, ojciec pracował jako projektant i inspektor nadzoru rozbudowy warszawskiego węzła kolejowego. Swoją edukację rozpoczął już wieku 6 lat. Jako dziesięcioletni chłopiec przeżył rodzinną tragedię – po krótkiej chorobie zmarł jego ojciec. To pogorszyło sytuację rodziny, warunki materialne nie pozwoliły na kontynuowanie nauki w gimnazjum Zamoyskiego, ale nowa szkoła dała możliwość kontaktu z harcerstwem i sportem. Podczas nauki w Państwowym Gimnazjum im. Stanisława Staszica w Warszawie wstąpił do 16 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. Początkowo trenował piłkę nożną w WKS Warszawianka, następnie przerzucił się na boks. Interesował się militariami, był pilnym i zdolnym uczniem, miał talent plastyczny. To wszystko musiał wykorzystać, by pomóc swojej rodzinie – podejmował się różnych dorywczych prac, był korepetytorem przedmiotów szkolnych, rysował, a jego rysunki wykorzystywali nawet studenci warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych.
To jednak boks stał się wkrótce jego główną pasją – tym bardziej że w warszawskiej Legii mógł trenować pod okiem legendarnego trenera, Feliksa Stamma, wychowawcy przyszłych mistrzów świata i medalistów olimpijskich. W wieku 17 lat stoczył swoją pierwszą walkę z mistrzem Polski Antonim Czortkiem. Sukcesem okazał się rok 1937 – zdobył wtedy upragniony tytuł mistrza Warszawy w wadze koguciej. Dziennikarze uznali, że jest człowiekiem „o żelaznej woli i pięściach ze stali”. Dzięki temu dotarł do finału mistrzostw Polski, a jego największym sukcesem było zdobycie drugiej lokaty. Co ciekawe – choć w społeczeństwie bardzo ceniono sobie wtedy sport, niezbyt przychylnie patrzono na pięściarzy – gimnazjalistów. Stąd Pietrzykowski przybrał pseudonim Teddy na cześć Teddy’ego Yarosza, swojego idola, amerykańskiego mistrza świata w wadze średniej o polskich korzeniach.
Numer 77
Boks coraz bardziej pochłaniał młodego mężczyznę. By zajść wysoko, potrzeba było wielu godzin treningów, co niepokoiło matkę sportowca. Została jednak przekonana przez klubowe władze, że syn na pewno skończy szkołę i zda maturę. Udało się to nie bez problemów, bo egzamin dojrzałości złożył w 1939 r. (nie podszedł do tej próby rok wcześniej). Dalszą edukację planował na warszawskiej politechnice, na wydziale architektury. Chciał w ten sposób rozwijać swoje talenty plastyczne. Z wiadomych powodów nie zdążył tych studiów podjąć.
Najpierw ukończył Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu, gdzie uzyskał stopień podchorążego. Jako ochotnik został przydzielony 8 września 1939 r. do obrony warszawskiej Ochoty, gdzie walczył aż do kapitulacji. Wrześniowa klęska go nie złamała. Już w listopadzie 1939 r. złożył przysięgę i został żołnierzem konspiracyjnego Związku Walki Zbrojnej. Wtedy to też rozpoczęły się pierwsze przygotowania w formowaniu polskich oddziałów na Zachodzie, do których Pietrzykowski chciał dołączyć. Plany te chciał zrealizować wiosną 1940 r.
Zatrzymano go i aresztowano na pograniczu węgiersko-jugosłowiańskim, a później osadzono w niemieckich więzieniach, w Muszynie, Nowym Sączu i Tarnowie. Stamtąd, po wielu dniach przesłuchań, jako więzień polityczny, trafił wraz z pierwszym transportem do nowo utworzonego nazistowskiego obozu KL Auschwitz. Jego obozowy numer to 77. Numer ten zapisze się w pamięci całego obozu, zarówno więźniów, jak i katów.
„Dam sobie radę i w piekle”
W marcu 1941 r. trafiła się pierwsza szansa, by wykorzystać w obozie swoje umiejętności sportowe. Przeciwnika do pojedynku szukał kapo – Walter Dünning, przedwojenny mistrz Niemiec w wadze średniej. Za samo podjęcie walki obiecano mu dodatkową porcję chleba i kostkę margaryny. Polak, ważący około 40 kilogramów, stanął naprzeciw ważącego 30 kilo więcej przeciwnika. Walkę rozpoczął od pięściarskiego gestu przywitania zawodnika, co od razu ustawiło walkę – jak sam wspominał w swoich zapiskach: „Nie zdążyłem chyba jeszcze nauczyć się nienawiści bez granic, a może wszystkiemu winien był chleb. Gest był z innego świata. Ze świata, w którym chciał się znaleźć każdy z więźniów, choć nie wszyscy mieli dość sił, aby wierzyć, że jest to jeszcze realne”.
Choć wydaje się to zupełnie nieprawdopodobne, Teddy wygrał swoją pierwszą walkę i stawał w obozie koncentracyjnym do kilkudziesięciu kolejnych. Dzięki nim mógł zdobywać chleb i lekarstwa, którymi dzielił się z innymi więźniami. Mógł także wybrać pracę dla siebie – była to pomoc przy hodowli zwierząt w obozie. Nawiązał kontakt ze słynnym rotmistrzem Pileckim, a nawet wstawił się za bitym ojcem Maksymilianem Kolbe, który następnie przekonywał go, że sprawiedliwość może wymierzyć tylko Bóg. Dzięki pracy przy obozowych koniach mógł wziąć udział w zamachu, nieudanym, na okrutnego Rudolfa Hoessa, komendanta obozu. Słynął jednak głównie z powodu swoich walk, mógł więc w grypsie do matki napisać: „Jestem dziś mistrzem wszech wag w KL Auschwitz. (…) Dam sobie radę i w piekle…”.
I z tego piekła udało mu się wyrwać. Za sprawą byłego sędziego bokserskiego Hansa Luetkemeyera, który teraz pełnił funkcję lagerführera obozu w Neuengamme, został przeniesiony do tego obozu, gdzie stoczył jeszcze około 20 walk, natomiast wyswobodzenie w 1945 r. spotkało go już w obozie Bergen-Belsen. Po wojnie zamieszkał w Bielsku-Białej, gdzie trenował pięściarzy i był nauczycielem WF-u. Zmarł w 1991 r.
Bez moralizowania
O takich biografiach mówi się, że to gotowy scenariusz na film. Historia Teddy’ego została więc zekranizowana przez Macieja Barczewskiego, który też jest autorem scenariusza. Film skupia się na okresie obozowym życia Pietrzykowskiego. Auschwitz dopiero powstaje, więźniowie już doznają okrucieństwa, ale jeszcze nie wiedzą, co dokładnie znaczy pobyt w nazistowskiej katowni. Trzeba oddać twórcom, że przejmująco odtworzyli warunki obozu: brud, zimno, mordercza praca – wszystko to w częściowo cyfrowej scenografii, bo jak relacjonuje reżyser, część budowanych na potrzeby filmu baraków zmiotła wichura. Niewątpliwie jednak cały ciężar zbudowania postaci i napięcia skupił się na odtwórcy głównej roli – Piotrze Głowackim – który do tej kreacji musiał schudnąć kilkanaście kilogramów, a wszystkie bokserskie sceny nagrał bez pomocy kaskaderów.
W filmie Mistrz zobaczymy walkę nie tylko z okupantem, nazistami chcącymi zniszczyć innych ludzi. To także obraz o walce ze swoimi słabościami, o przekraczaniu swoich granic, stawaniu mimo wszystko zawsze po stronie przyzwoitości. Nie moralizuje, ale pokazuje, że nawet w piekle obozu możliwe było człowieczeństwo. Równolegle z filmem ukazuje się także książka – odnalezione zapiski Pietrzykowskiego, zredagowane przez jego córkę Eleonorę Szafran. I z niej, i z filmu dowiemy się, że mistrza tworzy nie siła pięści, ale siła ducha.