Siedzimy w niewielkiej, przytulnej kuchni o ścianach wyłożonych boazerią. Bez pośpiechu pijemy herbatę. Rozmowa toczy się płynnie, mimo że zahacza o trudne tematy. – Do dzisiaj czuję wyrzuty sumienia – mówi Irena. – Może dlatego tak chętnie odwiedzam jej grób na cmentarzu? Lubię z nią porozmawiać, mogę wtedy zapytać, czy mi wybaczy to, że musieliśmy ją umieścić w ośrodku pomocy społecznej… – dodaje. Kilka lat temu stanęła wraz z mężem przed trudną decyzją polegającą na wyborze między pełną i całodobową pomocą dla jej teściowej a taką, która powoli przekraczała ich własne możliwości, a dla samej chorej była niewystarczająca.
Strach przed niebezpieczeństwem
Irena pochodzi z niewielkiej wsi w Wielkopolsce. Zaraz po ślubie przeprowadziła się do Poznania, gdzie zamieszkała wraz z mężem i jego schorowaną matką. Kobieta cierpiała na zaburzenia psychiczne oraz miała zaawansowaną chorobę Parkinsona. Przez 10 lat na zmianę z mężem sprawowali nad nią opiekę. – Zaczęło być krucho z pieniędzmi. Dzieci rosły, więc musiałam iść do pracy. Wtedy rozpoczął się koszmar – opowiada Irena. – Teściowa zostawała sama w domu na ponad dziewięć godzin. Była niebezpieczeństwem dla siebie samej i sąsiadów. Raz zostawiła odkręcony kran w kuchni, gdy wróciłam do domu, okazało się, że zalała cały pion.
Sąsiedzi obawiali się, że teściowa Ireny któregoś dnia zostawi włączone palniki gazowe. Starali się upewnić, czy na pewno są bezpieczni. – Od tego momentu zawsze, gdy wychodziłam do pracy, musiałam najpierw zakręcić zawór z gazem. W efekcie byłam spokojniejsza, że nic się nikomu nie stanie, ale z drugiej strony teściowa zostawała bez ciepłej wody – kontynuowała. – Pozbawiałam ją czegoś, ale to było dla jej dobra. Wtedy też zrozumieliśmy z mężem, że obojętnie jaką pomoc uda nam się załatwić do domu, to i tak nie będziemy w stanie zapewnić teściowej odpowiedniej opieki przez całą dobę.
Jedynym satysfakcjonującym rozwiązaniem okazał się ośrodek pomocy społecznej. Rozpoczął się proces informowania rodziny o podjętej decyzji. – Nikt się nie sprzeciwił, chyba zdawali sobie sprawę z konieczności tego wyboru – dopowiada Irena. Przy podejmowaniu decyzji o wyborze konkretnego ośrodka miały znaczenie dwie kwestie: bliskość placówki oraz czy w danym miejscu znajdują się wolne miejsca. – Dostaliśmy orzeczenie i wykaz ośrodków publicznych, w których przez rok czekać będą wolne łóżka.
Zastępstwo dla rodziny
Dom pomocy społecznej (DPS) jest placówką pobytu całodobowego i stanowi instytucjonalną formę opieki całodobowej. Przeznaczony jest dla osób, które z powodu wieku, choroby lub niepełnosprawności nie są w stanie samodzielnie funkcjonować w codziennym życiu albo gdy nie można takiej osobie zapewnić niezbędnej pomocy w formie usług opiekuńczych. Można powiedzieć, że DPS zastępuje rodzinę w jej funkcjach opiekuńczych wtedy, gdy nie jest ona w stanie się z tych funkcji wywiązać.
Decyzję o skierowaniu potrzebującej osoby do placówki opiekuńczej wydaje się na podstawie wniosku kierowanego do odpowiedniego ośrodka pomocy społecznej, który jest właściwy ze względu na miejsce zamieszkania. Decydujący jest również wywiad środowiskowy, który ma na celu ustalenie sytuacji zdrowotnej, rodzinnej i dochodowej. Oprócz tego stanowi podstawę do udzielenia świadczenia w postaci umieszczenia osoby potrzebującej w ośrodku opieki i zapewnienia jej tam niezbędnej pomocy.
Z badania przeprowadzonego pod koniec 2017 r. przez Główny Urząd Statystyczny (GUS) wynika, że na terenie całego kraju działały 1723 zakłady stacjonarne pomocy społecznej. Znajdowało się w nich ponad 116 tys. miejsc, z czego 109 tys. z nich było wykorzystywanych przez mieszkańców. W porównaniu z 2016 rokiem liczba miejsc i mieszkańców w tych zakładach zwiększyła się o 1,3 proc.
Blisko połowę wszystkich zakładów stacjonarnych stanowiły domy pomocy społecznej, których w 2017 r. było 859. Oprócz tego funkcjonowało 313 placówek zapewniających całodobową opiekę osobom niepełnosprawnym, przewlekle chorym lub osobom w podeszłym wieku. W zestawieniu uwzględniono również 276 schronisk dla bezdomnych oraz 275 innych placówek.
Niewystarczająca pomoc
– Babcia mieszkała z dziadkiem. Znali się od podstawówki, byli nierozłączni. Dopóki dziadek miał siły, opiekował się babcią. Wszystko zmieniła jego choroba – opowiada Weronika. Jej babcia od trzech miesięcy mieszka w prywatnym domu opieki dla osób starszych i chorych. Kobieta cierpi na demencję starczą, cukrzycę, epilepsję oraz przeszła kilka mikroudarów. – Dziadek mógł liczyć na nasze wsparcie, ale z czasem ta opieka przekroczyła możliwości nas wszystkich.
Rodzina Weroniki podjęła decyzję o skorzystaniu z usług firmy zewnętrznej. – Najpierw zwróciliśmy się do MOPS-u, ale zaproponowana przez nich forma pomocy nas nie zadowalała. Opiekunka mogła przychodzić tylko dwa razy w tygodniu i to na dwie godziny. Mogłaby pomóc wstać, najeść się, ale co dalej? – pyta. Inaczej wyglądało to w przypadku wynajętej firmy. Korzystali z ich usług przez kilka miesięcy, do momentu, gdy schorowana kobieta trafiła do szpitala. – Wymienialiśmy się w opiece nad babcią, ale wciąż nie była to opieka taka, jakiej potrzebowała, czyli całodobowa.
Starsza kobieta w szpitalu przeleżała ponad miesiąc. Miała przewlekłe zapalenie płuc, przeszła zapaść. Lekarze orzekli, że z łóżka już nie wstanie, a wcześniej była dość sprawna – poruszała się z pomocą balkonika ortopedycznego. – Koszty opieki w domu przekraczały nasze możliwości. Trzeba mieć specjalistyczny sprzęt, materac, wszelkie środki higieniczne. Dodatkowo nikt nie był w stanie przez cały dzień być z babcią. Wtedy podjęliśmy decyzję o umieszczeniu jej w ośrodku.
Coraz bardziej schorowani
W grę wchodził wyłącznie taki, który byłby blisko. – Babcia nie lubi zmiany miejsc. Nie chcemy też, by myślała, że ją zostawiliśmy. Jesteśmy u niej praktycznie codziennie. Siedzimy z nią, mimo że zwykle nic nie mówi – opowiada Weronika. Placówka zapewnia wyżywienie, rehabilitację, opiekę medyczną oraz szeroki wachlarz godzin odwiedzin.
Kiedy okazało się, że poważnie chory jest też dziadek Weroniki, placówka zaoferowała pokój dla małżeństwa. Niestety mężczyzna w międzyczasie zmarł. Dyrekcja ośrodka monitorowała sytuację tak, by zapewnić w tym czasie odpowiednie wsparcie dla kobiety. – Dawali jej leki uspokajające. Uczulali nas też na to, byśmy odpowiednio przygotowali babcię na informację o śmierci dziadka.
Zarezerwowane łóżko dla męża schorowanej kobiety zostało zajęte godzinę po tym, jak rodzina Weroniki zmuszona była odwołać rezerwację. – W ośrodkach brakuje miejsc. Co ciekawe, w prywatnych placówkach jest więcej miejsc dla kobiet niż mężczyzn. Faktem jest, że jako społeczeństwo jesteśmy coraz starsi i w coraz gorszym stanie zdrowia, więc coraz częściej ludzie zmuszeni są, by skorzystać z takiej formy pomocy – mówi Weronika.
Nie było innego wyjścia
Teściowa Ireny musiała sama podpisać zgodę na umieszczenie w ośrodku. Miała do niego trafić w ciągu roku, lecz już po miesiącu dostali sygnał o wolnym łóżku. – Wybraliśmy ośrodek poza Poznaniem. Nie mieliśmy wielkiego wyboru, ale jestem z niego zadowolona. Miała tam wszystko zapewnione. Nigdy nie była zaniedbana, dostawała dobre jedzenie, dawkowali jej leki – opowiada Irena. Kobieta wraz z mężem starała się jak najczęściej odwiedzać teściową. – To były trudne wizyty. Kiedy ją tam zawieźliśmy pierwszy raz, przez całą podróż płakaliśmy. Później za każdym razem teściowa pytała nas, kiedy zabierzemy ją do domu. Nie umieliśmy odbierać jej tej nadziei, mówiliśmy, że niedługo…
Matka męża Ireny w ośrodku spędziła pięć lat. – Kiedy trafiła do szpitala, byliśmy w ciągłym kontakcie z dyrekcją placówki. Informowali nas o jej stanie, bo nie mogliśmy być ciągle przy niej na miejscu – mówi Irena. Niedługo później kobieta zmarła.
– Kiedy mieszkała z nami, często nie mieliśmy do niej cierpliwości. Trudno było jej pomóc, gdy tę pomoc odrzucała. Rodziło to frustrację – kontynuuje. Ośrodek zapewniał kobiecie nie tylko potrzebną pomoc, ale stworzył też przestrzeń na spokojną rozmowę. – Tam po raz pierwszy od dłuższego czasu mogliśmy porozmawiać bez nerwów. To sprawiało, że szacunek do siebie nawzajem wzrastał.
Trudna i konieczna
– Czujemy duży komfort psychiczny, że babcia jest pod dobrą opieką i mamy ją blisko siebie – opowiada Weronika. O decyzji mówi, że była konieczna, choć trudna. – Opieka na własną rękę w domu jest dużo droższa niż sam ośrodek. Wymaga też zrezygnowania z pracy, na co nikt z nas nie mógł sobie pozwolić.
Problem pojawił się przed świętami Bożego Narodzenia. – Zbliżały się i nie wiedzieliśmy, co zrobić. To pierwsze święta, które babcia miała spędzić w ośrodku. Wcześniej chcieliśmy ją zabrać na te kilka dni do siebie, wymagałoby to transportu i odpowiedniej logistyki – kontynuuje. Ośrodek, w którym mieszka babcia Weroniki, daje możliwość zabrania na jakiś czas do domu osoby w nim przebywającej. Nie udało się tego zrobić, kobieta przed świętami trafiła do szpitala.
Irena wraz z mężem cały czas żałują decyzji. – Była ona konieczna, ale smutna. U nas za małe mieszkanie, warunki za słabe i za mało pieniędzy. Ośrodek był po to, by pomóc jej i nam, ale i tak dużo nas to kosztowało i do dzisiaj kosztuje – mówi Irena, nie ukrywając wzruszenia.
Tego typu decyzje inaczej odbierane i oceniane są w mieście, inaczej w małych miasteczkach czy na wsi. – Lekarka, która prowadziła teściową mówiła o tym, że umieszczenie jej w ośrodku to konieczność, w przeciwnym wypadku wzajemnie się będziemy krzywdzić. Kiedy opowiadałam o tym znajomym z mojej rodzinnej wsi, dziwili się naszej decyzji. Według nich „oddaliśmy” teściową do ośrodka. Ale przecież to nie było dla nas łatwe i nie zrobiliśmy tego, bo taki mieliśmy kaprys. Po prostu w naszej sytuacji nie było innego wyjścia.