Nadano temu postać wewnątrzredakcyjnej debaty, w której nawet zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, wszechwładny w każdej innej sprawie Jarosław Kurski jest przeciw, a jednak materiał w feministycznym dodatku do niej idzie – w imię wolności i różnorodności. Jedna z bohaterek tekstu oznajmia, że „aborcja to moje hobby”. Chodzi nie o jej dokonywanie, a prowadzenie wokół niej debat i społecznych akcji, niemniej czujemy na plecach dreszcz, a one (oni) go nie czują. Co powiedzieć, żeby wytłumaczyć, jak bardzo to niestosowne, jak zdradliwe, jak brzydkie? Słowa więzną w ustach, chodzi przecież i o to, żebyśmy byli bezradni.
Już jeden tekst o podobnych hasłach do „Przewodnika” pisałem. To było wtedy, kiedy takie napisy pojawiły się na czarnym proteście. Zastanawiałem się wtedy nad porzuceniem przez te środowiska frazesu, że „aborcja jest wprawdzie złem, ale to jednak wybór kobiety”. Pisałem o kontekście politycznym: liberalna lewica się radykalizuje, bo w obliczu dominacji trendów bardziej konserwatywnych próbuje nam fundować terapię szokową.
Dziś dumam bardziej nad wymiarem ludzkim. Co my tak naprawdę wiemy o nastawieniu ludzi? Sondaże pokazują, że się przez lata zmieniło, że więcej jest odrzucających aborcję, zwłaszcza wśród młodszych roczników. Ale nie potrafimy przekuć tej suchej informacji na opowieść o konkretnych ludzkich mniemaniach, poza swoimi znajomymi i jakimiś przygodnie poznanymi przypadkami. A może dążenie do ułatwiania sobie życia jest najbardziej naturalne i tylko na chwilę zatrzymaliśmy się, jako Polacy, na tej drodze? Na Zachodzie mniemania są przecież inne.
Pewien mój znajomy dowodził kiedyś, że aborcja straci rację bytu, kiedy będziemy się pogrążać w coraz bardziej czułostkowym humanitaryzmie. Na świecie, gdzie litujemy się nad zabijanymi foczkami, prędzej czy później zbiorowość regulowanie sobie życia przerywaniem ciąży odrzuci. „Wysokie Obcasy” wyszły mu naprzeciw, drukując w tym samym numerze materiał wzywający ludzkość wprost do niejedzenia mięsa w imię uchronienia zwierząt przed cierpieniami. Nie do bardziej humanitarnego zabijania, a do braku zabijania.
I znów, jakby chciano potwierdzić stereotyp konserwatystów: litujecie się nad zwierzętami, chcecie zakazywać tego, co od tysięcy lat było obyczajem podstawowym, a równocześnie dopuścić coś, co niekonsekwentnie, ale od tysięcy lat odrzucano – choćby w przysiędze Hipokratesa. To już nawet coś więcej niż bezrefleksyjne ułatwianie sobie życia, bo przecież miliony ludzi lubią i potrzebują mięsa. To jakaś zbitka ideologiczna, w której jedno zaprzecza drugiemu, a jednak tworzy całość: podważania natury człowieczeństwa. Żeby było jasne, ja akurat jestem za szeroką ochroną zwierząt i nie przeciwstawiam tego zakazowi aborcji – to są dwie różne rzeczy. A jednak wizja świata tworzona przez artykuły w „Wysokich Obcasach” czytane łącznie mnie przeraża.
Można się pocieszać, że dziś nawet wielu lewicowych liberałów „wymięka” na widok takiej okładki. Może jednak ta strategia terapii szokowej, przełamywania tabu na siłę, przyniesie odwrotne rezultaty? Piszę to, przypominając, że na Facebooku tłumy znajomych potępiły lub wyśmiały tę okładkę jako oczywistą niedorzeczność.
Chciałbym być w tej sprawie pewny Polaków, ale nie mogę. Wiele razy wykazywali w ostatnich latach zdrowy rozsądek, a też wiele razy zachowywali się jak chorągiewki na wietrze.