Logo Przewdonik Katolicki

Fake newsy, które zmieniły historię

Jacek Borkowicz
FOT. WIKIPEDIA

Okrzyknięto je supernową odmianą broni informacyjnej. Zupełnie niesłusznie. Fake newsy stosowano od setek lat. Nawet prymitywne z naszego punktu widzenia techniki okazywały się zadziwiająco skuteczne. I kosztowały życie wielu ludzi. Także w Polsce.

Czym jest fake news, wie chyba każdy. Zjawisko określane tym mianem pod względem popularności dorównuje już chyba samemu internetowi. Jako świadomie użyte narzędzie bywa zabójczo skuteczny, szczególnie w tzw. wojnach hybrydowych, gdzie komputerowa konsola zastępuje guzik do rakiety. Fake newsy okrzyknięto też supernową odmianą broni informacyjnej. Zupełnie niesłusznie. Technologię fake newsów, co prawda pod inną nazwą, stosowano co najmniej od czasów starożytności. Zmienił się tylko poziom jej zaawansowania sprawiający, że rozchodzą się dziś niezwykle szybko, za jednym zamachem docierając nieraz nawet do setek milionów odbiorców. Trzeba jednak przyznać, że tamte, prymitywne z punktu widzenia dzisiejszego obserwatora techniki i tak okazywały się zadziwiająco skuteczne.
 
Im głupiej, tym skuteczniej

Fake newsy zawsze przydawały się organizatorom wszelakich rzezi i pogromów. Z trywialnej przyczyny: zamordowany przeciwnik niczego już nie sprostuje. Nawet gdy stawiany mu „zarzut” będący pretekstem do rozlewu krwi, już z daleka wygląda na wyssaną z palca bujdę. Można nawet zaobserwować pewien mechanizm: im głupsza plotka, tym dłuższy jest jej żywot.
Klasycznym przykładem są tutaj ciągnące się od średniowiecza do czasów niemal współczesnych pogromy europejskich Żydów. Rolę fake newsa pełniła tam wiadomość o mordzie rytualnym, którego Izraelici mieli się rzekomo dopuszczać na porwanych chrześcijańskich dzieciach, wytaczając im krew do celów obrzędowych, na przykład do wyrobu macy. Absurd tego zarzutu polega chociażby na tym, że żaden wierzący Żyd nie tknie potrawy zawierającej krew zwierzęcia, a tym bardziej człowieka. Absurdalność plotki nie przeszkadzała jednak w jej szybkim rozpowszechnianiu. W rezultacie ofiarami tego fake newsa, w ciągu kilku stuleci, padły w Europie – w wyniku grubo ponad setki pogromów – dziesiątki tysięcy Żydów. Jednym z ostatnich przypadków zastosowania tego mechanizmu jest rzeź w Kielcach w 1946 r.
Kolejnym antyżydowskim fake newsem o zadziwiająco długim żywocie są Protokoły mędrców Syjonu. Zawierają one opisy tajnych spotkań żydowskiej starszyzny, na których snute są plany dominacji nad światem – głównie za pomocą pieniędzy, nieformalnych wpływów politycznych oraz wielkonakładowych mediów. Protokoły, jak już dawno udowodnili specjaliści, sfabrykowane zostały w ostatnich latach XIX w. przez tajną policję carskiej Rosji. Spełniły jednak swą rolę, szczególnie w czasach panowania nad Europą niemieckiego hitleryzmu. Również po wojnie Protokoły miały się świetnie, gdyż cytowano je przez dziesięciolecia. Jeszcze w 1993 r. sąd w Moskwie musiał formalnie orzec, że publikacja ta jest zwykłym oszczerstwem, bo o uznanie jej za prawdziwą zabiegała wtedy nacjonalistyczno-antysemicka organizacja Pamjat. Obecnie zaś często powołują się na nie różnorakie środowiska w krajach bliskowschodniego islamu.
 
Złoto-krwawa hramota
To prawdziwe fatum polskiej historii: „złota hramota” – pismo, które nigdy nie istniało, przez trzysta lat odbijało się bolesną czkawką na relacjach polsko-ukraińskich. Począwszy od XVII w. prawie wszystkie powstania i bunty przeciw Rzeczypospolitej inicjowała wieść, rozgłaszana od wioski do wioski, o przywileju, wydanym jakoby przez władcę, który uprawniał chłopów do zbrojnego przeciwstawienia się ich panom. Stąd wziął się kolor inkryminowanego dokumentu – chłopi wierzyli, że pisanie złotymi literami jest przywilejem królów i carów. Gdzieniegdzie podobne pisma rzeczywiście powstawały, ale ich twórcami byli sami buntownicy. Taką „złotą hramotę” wystarczyło potem pokazać zgromadzonemu ludowi, by poprowadzić go do walki. Hramoty nikt przecież nie sprawdzał, gdyż powstańcy byli niepiśmienni.
Powstańcy Chmielnickiego w 1648 r. święcie wierzyli, że słowami „złotej hramoty” król Jan Kazimierz zachęca ich do bicia królewiąt, kresowych magnatów. W 1768 r. do rzezi humańskiej przyczyniła się wiadomość, iż caryca Katarzyna wysłała polskim prawosławnym pismo, w którym wzywała ich do walki z wszystkim, co nieprawosławne: rzymskokatolickimi magnatami, unitami i Żydami. W rzeczywistości rosyjska imperatorowa patrzyła niechętnie na ruchawkę nad Dnieprem, gdyż psuła jej ona misterne plany opanowania Polski metodami innymi niż rzeź.
Legenda zderzała się tu czasem z kontrlegendą. Wiosną 1863 r. grupa polskich studentów uniwersytetu w Kijowie, przejęta ideami powstania styczniowego, wyruszyła na wozach z miasta, by w okolicznych wsiach szerzyć „złotą hramotę” z wieścią o tym, iż Rząd Narodowy nadaje chłopom wolność. Dokument taki powstał rzeczywiście, więc polska hramota fake newsem nie była. Cóż z tego, skoro chłopi uwierzyli nie im, lecz kłamcom, rozpowszechniającym wieści o liście cara Mikołaja, który jakoby nakazał bić „polskich panów”. W wiosce Sołowijówka studentom nie pozwolono odczytać ich pisma i zakłuto ich kosami.
Gorzką ironią podobnego losu zginął w lutym 1846 r. powstaniec i demokrata Edward Dembowski. Prowadzona przezeń procesja, ze sztandarami i krzyżem, wyszła z Krakowa, by głosić chłopom wyzwolenie od pańszczyzny. Chłopi mieli jednak na ten temat swoje zdanie, gdyż kilka dni wcześniej rozpuszczono wśród nich wiadomość, iż polscy powstańcy idą chłopów wyrzynać. Niedoszły głosiciel włościańskiej wolności zginął pod Gdowem od austriackiej kuli. Pozostałych uczestników procesji rozpędziły chłopskie kosy.
 
Napastnik czy napadnięty?

W 1939 r. techniką fake newsa posłużyli się obaj totalitarni agresorzy: hitlerowskie Niemcy i Związek Radziecki. W obu wypadkach miały one uzasadniać rozpoczęcie działań wojennych, w obu skończyły się porażką. Mimo to wojna i tak wybuchła.
Wieczorem 31 sierpnia 1939 r. do radiostacji w niemieckich wówczas Gliwicach, kilka kilometrów od granicy z Polską, włamało się siedmiu tajemniczych osobników w mundurach powstańców śląskich. W rzeczywistości ludzie ci należeli do ściśle utajnionej bojówki. Ich zadaniem było nadanie na cały kraj wiadomości o rzekomym polskim napadzie na niemiecką radiostację. Jakież było zdziwienie napastników, gdy okazało się, że opanowana przez nich radiostacja w ogóle wiadomości radiowych nie emituje. Po nerwowym poszukiwaniu odnaleziono mikrofon, służący do ostrzegania okolicy o nadchodzącej burzy. Przez ten mikrofon niemieckiemu prowokatorowi udało się powiedzieć tylko kilka słów – potem nadajnik zamilkł. Mimo kompletnej klapy biegu wydarzeń nie można było już powstrzymać: rankiem następnego dnia Hitler ogłosił, że „na polską prowokację od godziny 5.45 odpowiadamy ogniem”.
Podobnym trikiem posłużyli się Sowieci, ostrzeliwując 26 listopada 1939 r. własną wioskę Mainila, leżącą tuż przy granicy z Finlandią. Atak przypisano Finom, ci jednak ogłosili, że już wcześniej wycofali z pogranicza artylerię – właśnie po to, aby uniemożliwić prowokację. Sowietom szyki to nieco popsuło, ale i tak cztery dni później Finlandię zaatakowali.
Więcej „szczęścia” miał Joseph Goebbels, autor fake newsa podnoszącego do niebotycznych rozmiarów liczbę cywilnych przedstawicieli niemieckiej mniejszości, zabitych we wrześniu 1939 r. w Polsce. Gdy miesiąc później hitlerowski minister propagandy przeglądał album MSZ, w którym liczbę tę określono na 5437 ofiar, podobno wpadł we wściekłość, uznając że z takim „drobiazgiem” nie ma co się popisywać przed światem. Na jego osobisty rozkaz liczbę tę pomnożono przez dziesięć. Kolejne wydanie antypolskiej publikacji operowało już kwotą rzędu 58 tys. zabitych. Mimo oczywistego absurdu tej wiadomości, nadal jest ona propagowana w niejednej zagranicznej publikacji.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki