Czy Polacy są narodem wierzącym? Czy deklaracje wiary zyskują potwierdzenie w życiu? Czy nasza religijność jest na tyle mocna, by sprostać wyzwaniom nadchodzących czasów? Te pytania są proste tylko z pozoru. Jeśli przyjrzeć się naszemu Kościołowi nieco dokładniej, to okaże się, że trudno byłoby odpowiedzieć na te pytania twierdząco i bez zawahania. Ale w raporcie „Kościół w Polsce”, jaki przygotowała Katolicka Agencja Informacyjna z racji swojego 25-lecia, odnaleźć można także wiele elementów budzących nadzieję. Krótko mówiąc, to jest trochę jak z dylematem opisania szklanki z wodą: podkreślać to, że do połowy jest pusta, czy przekonywać, że przecież w połowie pełna?
Oznaki kryzysu
Raport – opracowany na podstawie badań CBOS, GUS i Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego (ISKK) – przypomina, że religijność jest w polskim społeczeństwie dość zróżnicowana. Wyraźnie widać zależność pomiędzy wielkością miejscowości a deklaracją religijności: im większa miejscowość, tym mniej wierzących, a więcej niewierzących. Wraz ze wzrostem wykształcenia słabnie związek z parafią. Procent osób, dla których wiara stanowi w życiu istotny punkt odniesienia, pozostaje stały, przybywa natomiast tych, którzy od wiary częściowo lub całkowicie odchodzą. Ubywa religijnie „letnich” – przybywa „zimnych”, „gorących” natomiast jest tyle samo – wskazują autorzy raportu.
Poziom polskiej religijności wciąż „jaśnieje” na tle europejskiej średniej, ale też w pierwszych latach nowego tysiąclecia widać istotny spadek obowiązkowych praktyk religijnych. Wskaźnik dominicantes, tzn. osób uczęszczających na Mszę w niedzielę, jeszcze w 1990 r. wynosił 50, 3 proc., a w 2016 r. już tylko 36, 7 proc. Z kolei procent communicantes, uczestników niedzielnych Mszy przyjmujących Komunię św., w tym czasie wzrósł i to znacząco – z 10,7 proc. w roku 1990 do 17,0 proc w roku 2015. Można z tego wyciągnąć wniosek, że wiara tych, którzy w Kościele pozostają, jest coraz bardziej świadoma. Warto przy tym wiedzieć, że odsetek osób modlących się codziennie lub prawie codziennie zmniejszył się między 1991 a 2012 r. z 62 do 53 proc., wzrósł zaś z 2 do 7 proc. ludzi, którzy nie modlą się w ogóle.
Wiara sierot
Wyraźną cezurę, jeśli chodzi o deklaracje religijności, stanowi śmierć Jana Pawła II w 2005 r. To fakt bardzo ciekawy i, jak sądzę, zasługujący na wnikliwsze badania. Po odejściu papieża Wojtyły odsetek ludzi głęboko wierzących spadł z 12 do 8 proc., wzrósł natomiast dwukrotnie procent niewierzących – z 4 do 8 proc. W dekadzie po śmierci Jana Pawła II bardzo znacząco spadł procent ludzi deklarujących się jako wierzący i żyjący zgodnie ze wskazaniami Kościoła – z 66 do 39 proc.; równie znacząco przybyło tych, którzy deklarują wiarę „na swój własny sposób” – z 32 do 52 proc.
Raport mówi też o wyraźnym spadku powołań kapłańskich i zakonnych, zarówno wśród mężczyzn, jak i kobiet. Jeśli chodzi o zakony żeńskie, od około 15 lat spadek ten nosi już znamiona kryzysu. W zakonach męskich, w stosunku do lat 80. ubiegłego wieku widać wyraźny spadek powołań, znacznie mniej jest też kandydatów do seminariów diecezjalnych – w związku z czym niektóre z nich stoją przed widmem zamknięcia lub łączenia z innymi.
Zastanawiający jest też drastyczny spadek zaufania do Kościoła jako instytucji publicznej – z blisko 27 proc w roku 2004 do zaledwie 54 proc. obecnie. Z czego to wynika i jak odwrócić ten proces? Oto jest pytanie. Na pewno nie jedyne, jakie musi pojawić się po lekturze raportu.
Kościół żywy
Oczywiście są w raporcie znaki dowodzące żywotności Kościoła nad Wisłą. Z badań ISKK wynika na przykład, że wiernych mocno zaangażowanych w życie Kościoła jest około 8 proc, co przedkłada się na blisko 2,5 mln osób – najwięcej spośród nich stanowią ludzie młodzi i seniorzy. Dynamiczne są wspólnoty, ruchy i stowarzyszenia katolickie – stare i nowe; pięknym fenomenem jest wolontariat młodzieży, która daje wyraz swojej wierze w konkretnym zaangażowaniu na rzecz bliźnich – na misjach, w parafialnych kołach Caritas czy wielu inicjatywach powstałych po ŚDM w Krakowie i apelu Franciszka o „zejście z kanapy”. Kościół może wykazać się intensywną działalnością charytatywną, szkolnictwem katolickim różnych szczebli, rozkwitem środowisk nowej ewangelizacji, życiem pielgrzymkowym itd., itp. No i przede wszystkim tym, czego nie widać i co trudno opisać przy pomocy liczb – posługą duchową i sakramentalną świadczoną każdego dnia milionom polskich katolików.
Trująca kołysanka
Wszystko to prawda, ale nie sposób ignorować wspomnianych wskaźników dotyczących spadku praktyk religijnych (uczestnictwo w Mszach, przyjmowanie Komunii, częstotliwość modlitwy) czy wzrastającego odsetka osób deklarujących wiarę „na swój własny sposób”. Te dane są niepokojące i jednoznaczne – oddalamy się od wiary. Dlatego, przyznam, coraz mocniej drażni mnie powtarzanie, że na tle Europy jesteśmy oazą religijności. Czyżby – pomijając już wcześniej przytoczone wskaźniki – o polskiej wyjątkowości na tle Europy miał świadczyć fakt, że po wyjeździe za granicę masa Polaków zarzuca praktyki religijne?
Odrobina umiaru, proszę
„Polska wyjątkowość” to taka słodka kołysanka, która nawet jeśli nucona w dobrej wierze, nie pomoże Kościołowi, bo jego misją nie jest sen, lecz prowadzenie ludzi do Boga. Kościół musi dostrzegać znaki czasu, nazywać je po imieniu i szukać na nie odpowiedzi. Tymczasem zaklęcia o polskiej wyjątkowości sankcjonują kościelne samozadowolenie, znieczulają na oznaki ewidentnego kryzysu i uniemożliwiają podjęcie niezbędnej refleksji.
O tym, że nasze samozadowolenie po prostu nie ma podstaw, przekonywał słuchaczy jubileuszowego panelu KAI przenikliwy obserwator naszej duchowej kondycji Krzysztof Zanussi. Kościół traci młodzież, traci inteligencję, traci środowiska kultury, nie spotyka się z niewierzącymi, po to, by wspólnie debatować o kwestiach ważnych dla wszystkich – ubolewał reżyser. Wskazywał, że miast analizować liczby, upatrując w nich źródeł satysfakcji, Kościół winien zająć się głoszeniem Ewangelii w zupełnie nowy, bardziej żarliwy sposób, bo świat wokół po prostu się rozpada.
Pokochać pytania
Być może jest to teza nazbyt katastroficzna, ale słów Zanussiego nie sposób zlekceważyć. Pozostając na gruncie kultury, tak bliskiej jego sercu, rzeczywistość aż nazbyt mocno potwierdza tezę twórcy o rozbracie Kościoła w Polsce z kulturą. Dość powiedzieć, że tylko w połowie diecezji powołano duszpasterzy środowisk twórczych. Co powiedziałby na to Jan Paweł II, któremu podobno tak jesteśmy wierni? Jak oceniłby taki stan rzeczy papież, który na sympozja do Castel Gandolfo zapraszał najwybitniejsze umysły swoich czasów, nie pytając o ich stosunek do wiary? Tak, mamy o czym myśleć.
Nie powinniśmy udawać, że nie ma trudnych pytań. Chrześcijanin jest człowiekiem nadziei, ale musi być też realistą. Oznacza to także i to, że będzie dociekał, dlaczego wskaźniki polskiej religijności świadczą o wzrastającym kryzysie oraz że „pełzająca sekularyzacja” w ostatnich latach zdaje się przyspieszać. To nie są łatwe kwestie. Wierzę jednak, że miłość do trudnych pytań może owocować zbawiennymi skutkami.
Zachowując ufność w zapewnienie Pana, iż towarzyszyć będzie swemu Kościołowi „przez wszystkie dni, aż do skończenia świata”, ów Kościół musi mieć otwarte serca, umysły i oczy – by obserwować i działać. Bo przecież oprócz powyższego zapewnienia Zbawiciela Kościół nie może zapomnieć o Jego niepokojącym pytaniu: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”. W świetle aktualnych danych dotyczących Kościoła w Polsce, ale też patrząc na Europę i świat, to pytanie winniśmy stawiać sobie z coraz większą powagą.