Logo Przewdonik Katolicki

Czekając na kolejny kryzy

Piotr Wójcik
FOT. GERALD HOLUBOWICZ/POLARIS-EAST NEWS

Współczesny kapitalizm można najlepiej określić jednym krótkim zwrotem – brak równowagi. Wszystkie zjawiska, które spowodowały załamanie sprzed dekady, wciąż mają się świetnie. A to oznacza, że kolejny kryzys to niestety tylko kwestia czasu.

Zaledwie 10 lat temu rozpoczął się największy kryzys gospodarczy od kryzysu naftowego z lat 70. I zarazem drugi największy kryzys gospodarczy od II wojny światowej. Tak naprawdę upadek banku Lehman Brothers, który był efektem załamania na amerykańskim rynku kredytów mieszkaniowych, rozpoczął całą serię gospodarczych krachów w całym świecie Zachodu. Gospodarcze tsunami niemalże zatopiło dwa wyspiarskie kraje, Islandię i Irlandię. Prawdziwy kataklizm nawiedził malutką Łotwę, w której płace i emerytury spadły nawet o kilkadziesiąt procent. W recesję wpadła cała strefa euro, a kryzys w Grecji przybrał formę iście antycznego dramatu. Południe Europy wciąż nie wygrzebało się z problemów, w jakie wpadło podczas ostatniego załamania – w kilku krajach bezrobocie wciąż jest dwucyfrowe. Rządy od Waszyngtonu, przez Madryt aż po Dublin wyłożyły miliardy na ratowanie banków.
W Polsce nie do końca zdajemy sobie sprawę ze skali załamania gospodarczego, jakie nawiedziło kraje Zachodu – do nas recesja nigdy nie dotarła; było to jedynie spowolnienie. Co pamiętamy też głównie dzięki słynnej wypowiedzi premiera Tuska o „zielonej wyspie” na mapie czerwonych spadków PKB.
 
Dług zabezpieczony długiem
Społeczeństwa zachodnie wróciły do normy: codziennej krzątaniny, konsumpcji i spłacania kredytów. Można by dojść do wniosku, że już jest po wszystkim i na dłużej zagościła stabilność. Trudno jednak o bardziej błędny wniosek.
Prawda jest taka, że wszystkie zjawiska, które spowodowały załamanie sprzed dekady, wciąż mają się świetnie. Krach gospodarczy rozpoczęty w 2008 r. nie był przypadkiem, raczej efektem współczesnego modelu kapitalizmu. Modelu, który najlepiej charakteryzuje jeden krótki zwrot – brak równowagi. Obecny rozwój, oparty na chwiejnych fundamentach, generuje tak wielkie tarcia strukturalne, że kolejne kryzysy to niestety kwestia czasu. Świat nie wyciągnął wniosków po ostatnim załamaniu, a jedynie zasypał sektor bankowy gigantyczną ilością gotówki, co przywróciło koniunkturę. Inaczej mówiąc, zniwelowano opłakane skutki, ale w żaden sposób nie zlikwidowano przyczyn.
Efekty kryzysu jako pierwsze zaczęły odczuwać instytucje finansowe w USA i Wielkiej Brytanii. Miały one wśród swoich aktywów bardzo wiele niespłacalnych kredytów, udzielonych często osobom bez zatrudnienia i żadnych dochodów. Co gorsza, instytucje udzielające kredyty często wypuszczały papiery wartościowe zabezpieczone tymi kredytami, więc gdy przestawały być one spłacane, w kłopoty wpadali także właściciele tych papierów, najczęściej inne instytucje finansowe. W kłopoty wpadli również ubezpieczyciele, na przykład amerykański gigant AIG, którzy ubezpieczali ryzyko tych kredytów. Wszystko razem tworzyło gęstą sieć instrumentów finansowych, a co za tym idzie wzajemnych zależności. Kłopoty banków w USA z niespłacanymi kredytami oznaczały też kłopoty instytucji finansowych w Wielkiej Brytanii czy Francji, które posiadały toksyczne instrumenty zależne od spłacalności tychże kredytów. Rodziny w USA, które przestały spłacać raty, przewróciły więc kolejne kostki domina.
Czy obecny sektor finansowy jest mniej złożony i bardziej przejrzysty? Absolutnie nie, przeróżnego rodzaju instrumenty pochodne, czyli zależne od innego instrumentu finansowego, wciąż zapełniają portfele instytucji finansowych. A cały sektor finansowy jest jeszcze większy – w 2016 r. odpowiadał za 7,6 proc. amerykańskiego PKB, czyli o 0,3 pkt. proc. więcej niż zaraz przed kryzysem.
 
Jeden kredyt od szczęścia
Pierwszą kostką domina były niespłacające kredytów gospodarstwa domowe. Ekonomiści często przestrzegają przed wzrostem długu publicznego, który według nich jest najczęstszym powodem kryzysu. Jest to nieprawda, głównym powodem gospodarczych krachów  najczęściej jest nadmierne zadłużenie prywatne. A szczególnie to zaciągnięte przez gospodarstwa domowe, których wydatki są jednym z głównych czynników koniunktury. Gdy wpadają one w problemy z zadłużeniem, oznacza to nie tylko kłopoty banków, które udzieliły im kredytów. W spore problemy wpada również cała gospodarka – rodziny muszą zacisnąć pasa, więc mniej wydają, co oznacza mniejsze zyski lokalnych przedsiębiorstw. Ograniczają one działalność, a często także zatrudnienie, co pogarsza sytuację finansową kolejnych rodzin i tak w koło Macieju.
Czy dług gospodarstw domowych w świecie Zachodu w ostatnim czasie się zmniejszył? Niestety tu także nie ma dobrych informacji. W USA co prawda wyraźnie spadł, ze 144 proc. rocznych dochodów w 2007 r. do 109 proc. w 2017 r., jednak w wielu innych krajach jest na rekordowym poziomie. Tak jest chociażby w Korei Południowej (zsumowany dług wysokości 186 proc. rocznych dochodów gospodarstw domowych), Australii (211 proc.) czy Kanadzie (178 proc.). Niewiele lepiej wygląda to w Europie, gdzie rekordowe poziomy zadłużenia notują rodziny np. we Francji, Belgii i Finlandii. W Szwecji razem mają one dług wysokości 157 proc. rocznych dochodów, a w Danii niemal 250 proc.
Widać wyraźnie, że obecne ożywienie gospodarcze jest finansowane w dużej mierze na kredyt. Gdyby gospodarstwa domowe przestały się zadłużać, światowa koniunktura dostałaby przynajmniej ostrej zadyszki. A przy tak dużym poziomie zadłużenia ten moment jest coraz bliżej.
 
Zniewalanie wolnym handlem
Kolejny chwiejny filar, na którym oparty jest współczesny kapitalizm, to światowy handel. Generuje on tak wielkie nierównowagi, że musi co jakiś czas kończyć się to przynajmniej sporymi kłopotami poszczególnych krajów. Podczas gdy jedne kraje eksportują na potęgę, zalewając świat swoimi produktami i notując olbrzymie nadwyżki handlowe, inne na potęgę te towary importują, mając przy tym deficyty handlowe. Utrzymujący się dłuższy czas deficyt handlowy to bardzo groźna rzecz – można go finansować jedynie długiem zagranicznym, przez co dany kraj staje się zależny od zagranicznych kredytodawców. Gdy przestaną finansować jego import, wzrost w tym kraju się załamie. Tak właśnie było w Grecji, której banki przestały udzielać kredytów i wpadła w głęboką recesję. Jeśli kraj z deficytem handlowym ma własną walutę, dodatkowym zagrożeniem jest spadek jej kursu, a więc wzrost realnego zadłużenia zagranicznego. Niedawne kłopoty tego typu miała Turcja – spadek kursu liry sprawił, że jej zadłużenie w dolarach nagle stało się bardzo wysokie.
Światowy handel również nie jest ani trochę bardziej zrównoważony niż dekadę temu. Wciąż istnieją kraje notujące wysokie nadwyżki handlowe i co więcej, są to z grubsza te same kraje, co w 2008 r. Bardzo duże nadwyżki mają więc Niemcy, Holandia, Dania, Korea Południowa oraz Japonia. Trochę mniejszą mają Chiny, które nieco równoważą swój gigantyczny eksport bardzo dużym importem, na przykład technologii. Tymczasem po drugiej stronie mamy kandydatów na twórców kolejnego krachu – Turcję, Rumunię czy Argentynę. Ten ostatni kraj jest wręcz żelaznym kandydatem, gdyż notuje permanentnie deficyt i co kilka lat ma tam miejsce załamanie gospodarcze. Spory deficyt ma także Wielka Brytania oraz Grecja, która wciąż nie może wyjść na prostą.
Możemy się pocieszać, że Polska gospodarka ma stabilne podstawy. Nasz bilans handlowy wychodzi praktycznie na zero, dług polskich rodzin to tylko 60 proc. ich rocznych dochodów, a polski sektor finansowy jest silnie regulowany i odpowiada jedynie za 4 proc. PKB. Jednak jesteśmy częścią światowej gospodarki, więc ewentualny kryzys dojdzie także do nas – przynajmniej w postaci spowolnienia rozwoju. Patrząc na nierównowagi współczesnego kapitalizmu, to niestety tylko kwestia czasu.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki