We wstępie do książki Alfabet duszy i ciała piszesz, że nie jest to cały Tischner, ani Tischner w pigułce, ale wydobyte z niego „pigułki” na różne dolegliwości naszego czasu. Jednocześnie sygnalizujesz, że w stosunku do wcześniejszej wersji Alfabetu… pojawiły się nowe hasła jak „demokracja”, „patriotyzm” i „słowo”. Czy te kwestie ks. Tischner uznałby za najbardziej palące w dzisiejszych czasach?
– Tak, myślę, że to są sfery, które obecnie wymagają szczególnego „leczenia”. Oczywiście, nie da się uleczyć demokracji, nie lecząc człowieka jako takiego. Ale w ostatnich latach w tych trzech sferach kryzys człowieczeństwa dał o sobie znać szczególnie mocno.
Najbardziej niepokojąca jest sfera słowa. Tu cios poszedł wyjątkowo głęboko: w polityce, w publicystyce, w publicznych wystąpieniach i prywatnych komentarzach na forach internetowych słowo jest dziedziną zupełnej nieodpowiedzialności. Każdy może o każdym powiedzieć, co chce; może np. nazwać bohatera narodowego „bydlakiem” i nie czuje z tego powodu dyskomfortu, przeciwnie – czuje dumę, bo „mocno powiedział”. Nie chodzi o to, żeby ścigać za złe słowo, ale żeby wytwarzać społeczną presję i wsparcie dla dobrych słów. Tymczasem wydaje się, że to właśnie „złe słowa” (no może nie aż tak „złe” jak w podanym przykładzie) gromadzą wokół siebie coraz więcej ludzi.
Czy, Twoim zdaniem, Tischner miał skuteczny pomysł na walkę z nacjonalizmem?
– Nie powiedziałbym, że Tischner miał pomysł na walkę z kim- lub czymkolwiek. Jego propozycja nie jest waleczna, ona się opiera na założeniu, że człowiek, nawet niesiony takimi czy innymi emocjami, jest w stanie zrobić krok wstecz i spojrzeć na siebie z pewnego dystansu. A kiedy już spojrzy, zobaczy, jakich szkód narobił lub może narobić.
Jaka była wizja patriotyzmu według Tischnera?
– Patriotyzm w jego ujęciu (zresztą podobnie jak u Jana Pawła II i wielu innych autorów) opierał się na wspólnocie kultury, nie krwi. To bardzo ważny element, o którym wciąż za mało się mówi. Patriotyzm krwi widzi przede wszystkim różnice między „naszymi” i „nie naszymi”. Patriotyzm odwołujący się do kultury szuka tego, co Norwid nazwał pięknie „siłą połączalności”. Ludzie przychodzą z różnych stron, z różnymi doświadczeniami i w danej kulturze odnajdują swoje miejsce. Mówią: to jest mój dom, tu chcę zamieszkać. Ale nie stapiają się z tym, co zastali, tylko zachowują coś ze swojej specyfiki i dodają to do wspólnego dziedzictwa. Tak tworzyła się kultura Podhala, która jest mieszaniną wielu wpływów. Dziś postrzegamy ją jako jednolitą i jednorodną, ale jest ona owocem wielkiego zmieszania. Patriotyzm to umiejętność harmonizowania napięć w obrębie takiej wspólnoty i dostrzegania różnorodności jako wartości.
Tischner pisze, że demokracja ma swoje granice oraz że demokratyczne są przede wszystkim idee, dopiero wtórnie siły społeczne, które je niosą i reprezentują. Czy, patrząc na dzisiejszy świat, moglibyśmy, zgodnie z powyższą tezą powiedzieć, że cierpi on przede wszystkim na brak idei demokratycznych?
– Powiedziałbym raczej, że w świecie ujawniły się silne dążenia antydemokratyczne. Pojawiła się cała generacja polityków, postępujących wedle zasady „mówię, nie słucham”. Podstawą demokracji jest słuchanie innych. Nawet jeśli nie jest mi miło słuchać tego czy innego gadania, w imię demokracji to zniosę, bo to jest dobre dla wspólnoty. Tymczasem dziś słuchanie innych przestano uważać za cnotę. „Cnotą” jest mieć własne zdanie i upierać się przy nim. Politycy (i nie tylko oni) chlubią się bezkompromisowością. Tak naprawdę zawierają dziesiątki małych kompromisów, ale udają, że jest inaczej. I w sferze publicznej chcą się wydawać bezkompromisowi: nie można ich do niczego przekonać, nie troszczą się o uczucia innych, za nic nie przepraszają, itd. Na tle takich z pozoru „mocnych” typów demokracje wydają się słabe. Niestety, jak przypomina Tischner, demokracja jest jedynym ustrojem, który przetrwa tylko wtedy, kiedy ludzie go będą chcieli. Autorytaryzm można mieć nawet wtedy, gdy się go nie chce. O demokrację trzeba dbać. Jednym ze sposobów jest nauczyć się słuchać innych. I uczyć tego swoje dzieci.
Ksiądz Tischner był wielkim nauczycielem dialogu. Dziś chyba wielu z nas pochowało się w tischnerowskich kryjówkach i trudno znaleźć nam z nich wyjście. Jak diagnozowałbyś dzisiejszą sytuację? Tischner pisze, że mury, które otaczają kryjówkę, są wznoszone przez lęk. Cytując stawiane dalej przez niego pytanie: Jaki jest rodowód tego lęku?
– Metafora kryjówki jest bardzo trafna. Tischnerowi przyszła do głowy w połowie lat 70. ubiegłego wieku, pod wpływem lektury dzieł Antoniego Kępińskiego. I posługiwał się nią niemal do końca życia. Człowiek w kryjówce to ktoś, kto właściwie nie mieszka na tej ziemi, nie zaakceptował jej, stroni od świata takiego, jakim on jest. Ma swoje schronienie, dające mu pewne poczucie komfortu, i robi wszystko, żeby dano mu spokój. Jednak cała ta kryjówka jest – jak powiedziałeś – wzniesiona z lęku. Taki człowiek nie ma normalnych relacji z innymi, nie ufa innym, traktuje ich jak zagrożenie. Najgorsze jest to, że całe obszary społeczeństwa mogą całkiem sprawnie funkcjonować jako system połączonych ze sobą kryjówek.
Czy Pana Boga nudzi nasza wiara, jej przeżywanie, religijność?
– Nie bardzo lubię odpowiadać za Pana Boga, ale sądzę – i Tischner też tak sądził – że pewne formy religijności rzeczywiście mogą się Mu „nudzić”.
Jakie?
– Chyba takie, które nie trafiają już do człowieka, nie poruszają jego wnętrza, nie otwierają go ani na Boga, ani na bliźnich. Najlepszy dowód, że religijność podlega ciągłym zmianom. Tu zresztą sprawa jest bardzo delikatna, bo to, co jednemu wydaje się absurdalne (np. kult relikwii), innemu może ciągle przynosić pożytek. Nie należy niszczyć tego, co jest bogactwem. Ale zmiany i tak następują.
Podam przykład: moja mama była osobą wierzącą w sposób bardzo tradycyjny, słuchała tego, czego nauczał Kościół, modliła się na różańcu, odprawiała zalecane nabożeństwa. Ale miała też pewien punkt sporu z Kościołem: uważała, że należy zmienić treść polskiego tłumaczenia modlitwy „Ojcze nasz” i wstawić do niej słowa: „nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie”. Chodziła w tej sprawie do proboszcza, pisała do biskupów. Nic nie wskórała, ale dziś by się cieszyła, widząc, że papież Franciszek idzie w tym kierunku. Nie należy bać się zmian, które są przejawem mądrości, lepszego rozumienia wiary.
Są takie spotkania z Bogiem, kiedy ludzie ubodzy nagle odkrywają, że są bogaci, że człowiek, spotykając Boga, czuje się lepszy od samego siebie, pisze Tischner. Jednocześnie wydaje się, że dziś coraz trudniej jest zwykłemu człowiekowi Boga spotkać. Tischner, co ustaliliśmy wcześniej, mówi wiele o wyjściu z kryjówki i spotkaniu z drugim człowiekiem. Jakie są jego lekarstwa na lęk, niemożność spotkania z Bogiem?
– Powiedziałbym: cierpliwość, chociaż akurat to słowo nie pada wprost w tekstach Tischnera. Pada ono w tytule książki ks. Tomasza Halika: Cierpliwość wobec Boga. Tak opisana postawa byłaby bliska Tischnerowi. Nie czujesz obecności Boga? Nie potrafisz uporać się z lękiem? Nie spiesz się, zaczekaj. Już samo to, że dostrzegłeś problem, jest ogromną wartością. Przyjrzyj się, jak z tym problemem zmagali się inni. Tischner na pewno nie nawracałby nikogo ani strachem, ani szantażem, jak to się nieraz dzieje. Nie mówiłby: „Zobacz, jaki ten świat zły. Jeśli chcesz się ratować, przylgnij do Boga”. Powiedziałby raczej: „Bóg nie chce Twojego strachu. Liczy na Twój zachwyt”.
To już trzecia książka w serii „Mądrość człowieka gór”. Powstaje też zaktualizowana wersja biografii Tischnera. W całym kraju odbywa się szereg wydarzeń związanych z Tischnerem, które cieszą się sporym zainteresowaniem. Czy mamy do czynienia ze swoistą modą na Tischnera? I czy nie obawiasz się, że zyskuje on pewien wymiar popkulturowy, który jednocześnie jakoś deprecjonuje filozofa? A może nie ma w tym nic złego, bo może to sposób na dotarcie z myślą Tischnera do ludzi?
– Kluczowa sprawa to popularyzować w taki sposób, który nie pozbawia danej myśli tego, co w niej najistotniejsze. Miałbym ochotę spytać: czy czytając Alfabet duszy i ciała, masz wrażenie, że myśl Tischnera traci swą oryginalność i staje się trywialna? Jeśli nie, to znaczy, że nie przekroczyłem wspomnianej granicy. To są w gruncie rzeczy bardzo poważne teksty, wymagające namysłu, nieraz wielokrotnego powracania do poszczególnych sformułowań. Niemniej podaję je w przystępnej formie: jak czytelnicy się na nie „załapią”, będą szukać dalej sami. Swoją drogą, to, co popularne, niekoniecznie musi być płytkie. W internecie krąży mnóstwo inteligentnych memów, aforyzmów, wierszy. Nie uważam, że popkultura wszystko mieli i przerabia na kaszę. Ludziom potrzebne są widocznie takie błyski inteligencji, a czasem po prostu – mądrości.
Ta książka to rzeczywiście świetny wstęp do Tischnera. Skonstruowana jest rzeczywiście tak, by zachęcić do dalszej lektury. Co stawiasz za główny cel tej publikacji? Czego, mówiąc konkretniej, nauczyć ma nas Tischner tą książką?
– „Rób, jak uważasz. A uważaj, jak robisz”. Choćby tego.