– Może nie jest im przedstawiona jako Dobra Nowina? Może tutaj jest problem? Teraz cała troska Kościoła na tym w gruncie rzeczy polega, żeby on był tym, czym naprawdę jest. Żeby sam siebie nie chował za szatami, które przed ludźmi kryją jego prawdziwą istotę”. Trudno nie zgodzić się z tymi słowami.
Ale też – tu odchodzę już nieco od myśli ks. Tischnera o sekularyzacji – można zrozumieć tych, którzy za takimi szatami chcą się czasem schować. Nie brakuje bowiem dziś osób, którym wystarczy byle pretekst, żeby Kościołowi chcieć przyłożyć. Dlaczego? Bo tak, dla zasady! A co tu dużo mówić: nie każdy z nas jest gotów do tego, żeby po oberwaniu w jeden policzek, ochoczo nadstawiać drugi. Nic więc dziwnego, że czasem, żeby nie zbierać razów, wolimy się schować.
Dziś w życiu społecznym dominuje zasada „mówię, nie słucham” – opowiada w rozmowie z „Przewodnikiem” specjalista od ks. Tischnera, Wojciech Bonowicz. – Podstawą demokracji jest słuchanie innych. Nawet jeśli nie jest mi miło słuchać tego czy innego gadania, w imię demokracji to zniosę, bo to jest dobre dla wspólnoty. Tymczasem dziś słuchanie innych przestano uważać za cnotę. „Cnotą” jest mieć własne zdanie i upierać się przy nim – mówi w rozmowie z Marcinem Perą.
Wygląda więc na to, że nie bardzo mamy wyjście: na nowo musimy nauczyć się słuchać siebie nawzajem (do tego zresztą zachęca nas wszystkich papież Franciszek). Dotyczy to nie tylko relacji pomiędzy wierzącymi a niewierzącymi, ale również relacji w samym Kościele. Jak podpowiada nasz temat numeru, także my – świeccy i duchowni – mamy tutaj do odrobienia zadanie domowe.