Logo Przewdonik Katolicki

Ubodzy. Miłość dla średniozaawansowanych

Monika Białkowska
ILUSTRACJA AGNIESZKA ROBAKOWSKA

Ani ubrań, ani jedzenia – nawet czekolady nie chciała 83-letnia pani Maria z Warszawy, która od 12 lat rozdaje ulotki. W ten sposób reperuje swój wątły budżet. I zamiast litości, chce, aby doceniać jej pracę. Wtedy sobie poradzi.

Takich ludzi w Polsce jest wielu. Nie wszyscy biedni to bezdomni. Zastanawiam się więc, czy poza skrajnymi przypadkami ludzi już na pierwszy rzut oka wyglądającymi bardzo źle, jesteśmy zdolni, aby rozpoznać ubóstwo bardziej ukryte. Wobec krzyczącej biedy mało jest takich, którzy nigdy nie wrzucili ani złotówki do wyciągniętej przed nimi puszki. Poziom podstawowy wszyscy mamy chyba zaliczony. Poziom dla zaawansowanych może natomiast przerażać: naprawdę muszę iść do bezdomnych na ulice? Nie chcąc zatrzymać się jednak na poziomie zbyt niskim, a jednocześnie nie mogąc wejść na szczebel zbyt wysoki, warto odkryć poziom dla średniozaawansowanych. On nie wymaga heroizmu, ale większej wrażliwości. Także na ubogich, których bieda wcale na ulicach nie krzyczy.
 
Ubogi w czystych butach

W orędziu papieża Franciszka na tegoroczny Światowy Dzień Ubogich najmocniej wybrzmiewa motyw słuchania. Franciszek oczekuje od nas trzech rzeczy: zrozumienia, kim są ubodzy – usłyszenia ich wołania – i rozeznania ich potrzeb. Wyprowadza nas przy tym ze stereotypu o ubogich. Tak: to też ludzie bezdomni na dworcach albo w zimowe wieczory krążący autobusami po mieście. Ale ubodzy to również samotni i wykluczeni, zastraszeni przez przemoc i prześladowani przez fałszywą sprawiedliwość, ludzie odrzuceni i odsunięci na margines jako niemieszczący się w „porządnym świecie”. To nie sam status materialny stanowi zatem o prawdziwym ubóstwie człowieka. Stanowi o nim to, na jakiej pozycji społecznej został ustawiony lub w jakiej sam się ustawił. Najczęściej jest to rzeczywiście związane z brakiem pieniędzy – ale mówienie o samych tylko pieniądzach to za mało. Ubogi równie dobrze może być niewidzialny: przychodzić codziennie do sklepu po bułkę, mieć czyste buty i wysprzątane mieszkanie. Dostrzeżenie w nim biedy zawstydzonej, w milczeniu wołającej o pomoc jest prawdziwą sztuką.
 
Ubogi wyobrażony

Sztuka dostrzeżenia ubóstwa zaczyna się od słuchania. Czy potrafimy słuchać drugiego człowieka tak, by usłyszeć, że jest ubogim? To pytanie, do którego papież wzywa jak do rachunku sumienia. Jest ono ważne, bo często zaangażowani w pomoc żyjemy złudzeniem słuchania. Tymczasem prawdziwy głos ubogich zagłuszyć jest bardzo łatwo. Czasem zagłuszają go wielkie akcje. Czasem zagłuszają proste formy pomocy. Zagłusza go to wszystko, co jest naszym wyobrażeniem o potrzebach drugiego człowieka. Ktoś powie: dobra jest każda pomoc, nawet jeśli nie jest do końca trafiona. Papież odpowiada, że bez wsłuchania się w rzeczywiste potrzeby drugiego to nie jest pomoc, ale troska o własne dobre samopoczucie. Nie da się pomóc drugiemu, kierując się własnym o nim wyobrażeniem. Żeby pomóc, trzeba go usłyszeć: usłyszeć jego cierpienie, jego rozczarowanie i jego nadzieję.
 
Ubogi przyjaciel
Kto usłyszy ubogiego, zobowiązany jest odpowiedzieć na jego głos. Odpowiedzią tą według papieża znów nie są same tylko akcje czy pieniądze. One są środkiem do celu: do przywrócenia człowiekowi godnego życia i opatrzenia jego ran na ciele i duszy. To właśnie dlatego, jak podkreśla Franciszek, wierzący nie może ograniczać się do samego dawania pieniędzy, łatwo się przy tym rozgrzeszając z innych działań. Kto naprawdę wierzy w Ewangelię Chrystusa staje się wrażliwy, widzi w uboższym od siebie cenną osobę i szuka jej dobra. Tym liczy się waga odpowiedzi.
Odpowiedź chrześcijanina powinna więc nieść drugiemu wyzwolenie. Jeśli brakuje takiej postawy, warto zapytać o jakość samej wiary. Bo wyciągnięta dłoń, dająca gościnność i przyjaźń, jest według papieża działaniem w imieniu samego Boga. Każdy, kto pomaga ubogiemu, staje się Jego narzędziem. Bóg mówi do człowieka łagodnie. Ubodzy również „czekają, aż ktoś podejdzie do nich i powie: «Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię!»”. Nie czekają na samo tylko ubranie, nakarmienie czy pomoc w spłacie kredytu. Chcą usłyszeć, że odtąd już ze swoim problemem nie są sami. Franciszek mówi krótko: ubodzy, żeby pokonać ubóstwo, potrzebują ludzi, którzy się o nich troszczą, ludzi bezpośrednio zaangażowanych w relację. Nie wyjdzie z ubóstwa ten, kto nie spotka przyjaciół. To radyklany wniosek – ale taki właśnie radykalny jest list papieża na tegoroczny Światowy Dzień Ubogich. Co z nim zrobić mają średniozaawansowani?
 
Ubogi chce tworzyć
Na tegorocznych Targach Designu w Lipsku zaprezentowano niezwykłe meble: stoły wykonane z materiałów „po przejściach”, z wyrastającymi z blatów żywymi roślinami. Niemcy się nimi zachwycili. Zdjęcia w internecie publikował nawet wiceprezydent Berlina.
Zdobywające światowe uznanie stoły to nie pomysł szalonego projektanta, ale bezdomnych z Wrocławia, działających jako pracownia MiserArt. To oni znajdują stare drzwi na śmietnikach albo dostają po remoncie seminarium duchownego czy aresztu śledczego. Nie wygładzają ich specjalnie – mają być chropowate, jak życie tych, którzy zachowują swój bagaż doświadczeń, ale próbują go twórczo wykorzystać. W tym spotkaniu trudnego życia z twórczością wyrasta nowe: jak zielone rośliny na zniszczonych blatach.
Wrocławscy bezdomni są twórczy, bo ktoś w nich to zobaczył. Ktoś zaprzyjaźnił się z nimi i przekonał się, że każdy człowiek chce coś po sobie zostawić. Andrzej Ptak, od lat pracujący z bezdomnymi szef pracowni MiserArt tłumaczy, że najlepsze efekty pracy osiąga się właśnie przez przyjaźń. Mówi, że nie próbuje zmieniać kogokolwiek, nie oducza bezdomności i nie udowadnia, że ktoś powinien żyć tak jak inni. To dlatego w MiserArt poszczególni ludzie przestają być bezosobową częścią dużej grupy z logo „bezdomni”. Każdy z nich odzyskuje indywidualność: nie tylko imię, ale też umiejętności i talenty, które wyrywają go z przeszłości i pokazują przyszłość. W ten sposób ludzie przestają również być marginesem miasta, kimś wykluczonym. Stają się jego uczestnikami jak każdy inny, wnoszącymi w jego tkankę swoją niepowtarzalną wartość. Nie byłoby MiserArt bez słuchania.
 
Ubogi nie chce jałmużny
Ani ubrań, ani jedzenia – nawet czekolady nie chciała 83-letnia pani Maria z Warszawy, która od 12 lat przez budynkiem sądu rozdawała ulotki. Pracę tę dostała od jednego z miejscowych adwokatów. Na pytania, w czym można jej pomóc, odpowiadała krótko: korzystać z usług jej pracodawcy. Ludzie wzruszeni stojącą na ulicy staruszką ruszyli z pomocą. Kobieta nie chciała przyjąć pieniędzy? Daria Różańska, dziennikarka jednego z portali informacyjnych usiadła więc i zaczęła z nią rozmawiać. Nie było to łatwe, bo pani Maria próbowała ją zbyć. Nie zgadzała się na ujawnienie nazwiska. Nie chciała nawet skorzystać, gdy ktoś podchodził do niej i proponował zabranie jej na zakupy – twierdziła, że musi „pilnować roboty”. Martwiła się za to o dziennikarkę, żeby nie siadała na zimnym betonie i zaproponowała jej podzielenie się zawartością swojej szafy, gdy dziennikarka zachwyciła się jej spódnicą w kratę. Udało się jednak ustalić fakty. Okazało się, że pani Maria padła kiedyś ofiarą oszustwa, spłaca więc dług u komornika. Choruje też na zaćmę. Dziennikarze zorganizowali internetową zbiórkę pieniędzy – a skoro pani Maria nie zgadzała się na ich przyjęcie, posłuchali jej. Zrozumieli, że skuteczna pomoc wyglądać musi inaczej. Najpierw spłacili komornika. Później poszli z panią Marią do lekarza, który przeprowadził operację. Zorganizowali też wszystko tak, by pani Maria mogła wrócić do domu tego samego dnia, żeby psy nie były za długo same – to było dla niej bardzo ważne. Pieniędzy jeszcze zostało. Panią Marię bardzo to ucieszyło. Prosiła, żeby wszystkie przekazać na leczenie dziesięcioletniej Gabrysi, walczącej z nowotworem – posłuchali i tego. Na koniec tej historii dziennikarze portalu opublikowali materiał, w którym rozliczyli się dokładnie z każdej złotówki, przedstawiając skany dokumentów i potwierdzenia przelewów. Pani Maria w ramach podziękowań przekazała dziennikarkom portalu połowę swojej szafy. I nadal rozdaje ulotki, ale już nie dlatego, że musi: po prostu lubi być między ludźmi.
 
Ubogi potrzebuje konkretu
W 2015 r. głośno zrobiło się o panu Józefie z Rzeszowa, znanym z tego, że grywał na ulicach miasta na akordeonie, zarabiając w ten sposób na życie. Napisała o nim na swoim profilu rzeszowska studentka Adrianna Mazur. – Zobaczyłam pana Józefa i jego twarz, która była smutna – opowiadała wówczas. – Podeszłam i zaczęłam z nim rozmawiać. Zapytałam: „I jak tam?”, a on na to, że bardzo ciężko. Powiedział, że go okradli i że nie ma już akordeonu, a to jest dla niego wszystko. Poszłam do domu i stwierdziłam, że muszę jak najszybciej działać.
Informację pani Adrianny ludzie przekazywali między sobą. Zanim jednak na dobre rozkręciła się zbiórka pieniędzy, znalazł się nowy akordeon dla pana Józefa. To znów wymagało uważnego słuchania: akordeon nie mógł być pierwszy lepszy. Gdyby ktoś w porywie serca kupił mu nowy i drogi instrument, pewnie szybko i on padłby łupem złodziei. Gdyby był za duży i ciężki, starszemu mężczyźnie trudno byłoby poruszać się z nim po mieście. Udało się znaleźć taki, który nie był najlepszy na świecie, ale był najlepszy dla pana Józefa. Zbiórka pieniędzy została zakończona, a pani Adrianna zaapelowała do mieszkańców Rzeszowa, żeby pomagać panu Józefowi tak, jak on tego oczekuje: wrzucając drobne do jego kubeczka w podziękowaniu za grę. Tylko tyle.  
 
Chodzi o pieniądze?
Internetową zbiórkę może zorganizować każdy. Wystarczy opisać historię potrzebującego człowieka i umieścić ją na jednym z serwisów charytatywnych. Zwykle historia ta jest weryfikowana przed publikacją tak, żeby ograniczyć do minimum możliwość wyłudzeń. Zwykle również pieniądze nie są przekazywane potrzebującym bezpośrednio, ale za pośrednictwem fundacji. Przeprowadzenie zbiórki umożliwiają też serwisy crowdfundingowe, w których pieniądze przeznaczone mogą być na realizację konkretnych projektów czy nawet marzeń. Tu nikt nie weryfikuje zasadności potrzeb i tylko od zbierającego zależy, czy do swojego pomysłu będzie potrafił przekonać potencjalnych darczyńców. Jednak w wielu wypadkach nawet zbiórka pieniędzy nie jest potrzebna. Nie potrzebował jej przecież pan Zenon z Poznania. Wystarczyło opisać w internecie historię jego choroby, żeby ludzie zaczęli kupować sprzedawane przez niego na rynku Jeżyckim książki, a on miał pieniądze na leki. Bez zbiórki udało się kilka miesięcy temu uratować zakład szewski w Warszawie, gdy po przeczytaniu historii najstarszego szewca w mieście ludzie zaczęli ustawiać się do niego w kolejce. Zbiórka była też tylko dodatkiem w ratowaniu pana Włodka z Tczewa, któremu ktoś spalił starego żuka, z którego sprzedawał książki. Żuka bez pieniędzy pewnie odzyskać by się nie dało, ale księgozbiór szybko został odbudowany dzięki pomocy tczewian i przesyłkom z całej Polski.
Czasem żeby pomóc, potrzebne są ogromne pieniądze. To nie znaczy jednak, że ich brak usprawiedliwia bezczynność. Miłość ubogich na poziomie średniozaawansowanym z pomaganiem radzi sobie nawet wtedy, gdy ma puste kieszenie.
 
Jak kochać?
Jaka zatem jest ta miłość dla średniozaawansowanych? Po pierwsze: jest wrażliwa i nie szuka daleko. Rozgląda się i widzi, że pani z warzywniaka posmutniała, że sąsiadka zza ściany chodzi z podpuchniętymi oczami, a dziecko po raz kolejny mówi, że oddało kanapkę Zuzi. Nie szuka „bezdomnych” ani „ubogich”. Widzi człowieka pojedynczo: pana Kazia i panią Stasię.
Po drugie: ma odwagę. Zagada do pana na bazarku, uśmiechnie się do sąsiada albo przysiądzie obok zmęczonej matki z wózkiem czy mężczyzny karmiącego gołębie.
Po trzecie: nie jest nachalna. Nie wciśnie pieniędzy do kieszeni. Nie będzie wymuszać zeznań, ale zapyta: „I jak tam?”. A potem posłucha odpowiedzi.
Po czwarte: daje się ponieść impulsom. Nie czeka, aż wzruszenie jej przejdzie, aż ktoś ją wyręczy. Nie kalkuluje, jakie ma szanse powodzenia.
Po czwarte: jest twórcza. Zaprosi kogoś na obiad i zrobi podwójne kanapki, żeby i dla Zuzi wystarczyło. Zabierze przyjaciółkę na kawę, bo wtedy łatwiej się wygadać. Zostanie z dzieckiem sąsiadki, żeby ta mogła pójść do fryzjera.
Po piąte: jest solidarna. Nawet jeśli sama doświadcza braków, nie zamyka się w żalu, tylko wychodzi do innych. Rozumie, że dwojgu – choćby oboje nic nie mieli – zawsze będzie łatwiej niż w samotności.
Po szóste wreszcie: jest mądra. Nie pomaga bez słuchania. Spotyka człowieka, a nie swoje o nim wyobrażenie. Odpowiada na jego potrzeby, a nie na swoją potrzebę bycia dobrym. Wie, że może być przydatna nawet wówczas, gdy sama nie ma pieniędzy: bo może dać wiedzę, umiejętności, pomysł albo tylko czas. Jest przyjacielem – nie „ubogich” czy „bezdomnych”, ale konkretnego człowieka: choćby ten człowiek na początek miał być tylko jeden.
Czy to dużo? Wystarczająco dużo dla tych, którzy chcą być dobrzy, a jeszcze nie mają w sobie siły, żeby iść na dworce czy do noclegowni. Niezależnie bowiem od poziomu zaawansowania, każde prawdziwe spotkanie z ubogim – jak pisze papież w orędziu – wyprowadza nas z obojętności i z koncentracji na swoich problemach. I rodzi radość: po obu stronach tej miłości.
 
 
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki