Tym bardziej nas samych zaskoczyło, gdy w kontekście Światowego Dnia Ubogich byliśmy zgodni: nie chcemy mówić o bezdomnych.
Owszem – bezdomność jest jedną z najskrajniejszych form ubóstwa. Z podziwem i dumą patrzymy choćby na to, co dla tych ludzi robi Caritas czy Wspólnota Sant’Egidio. To jest problem, obok którego nie chcemy przechodzić obojętnie. Ale kiedy spotykamy się w gronie ludzi świeckich, matek i ojców, rodziców i ludzi, którym trudno czasem znaleźć czas na sen łapiemy się na tym, że kiedy ktoś nam mówi o bezdomności, automatycznie i nieświadomie się wyłączamy. Bezdomność nas nie dotyczy, bo nie dotyka naszego codziennego życia. Statystycznie rzecz biorąc, jest tym rodzajem ubóstwa, z którym spotykamy się najrzadziej: dużo częściej mijamy ubogich, nawet nie wiedząc, jakiego wysiłku wymaga od nich przeżycie kolejnego miesiąca. Pomoc bezdomnym wymaga też za dużego zaangażowania, zbyt dużych nakładów sił i umiejętności, żebyśmy umieli się z nią zmierzyć tu i teraz. Być może zresztą nie chodzi ani o czas, ani o umiejętności, ale o to, żeby wejść ze zwyczajnego świata w świat bezdomnych, trzeba dokonać w sobie jakiejś rewolucji?
Nie jesteśmy na rewolucję gotowi. Ale to przecież nie znaczy, że nie mamy w sobie wrażliwości, że jesteśmy obojętni na biedę, że nie chcemy, że nie tli się gdzieś w nas wyrzut, że robimy za mało. To przecież nie znaczy, że papież Franciszek w swoim orędziu na Światowy Dzień Ubogich nie mówi również do nas.
Jeśli zatem nie rewolucja – to może ewolucja? Papież Franciszek chce, żebyśmy uczyli się ubogich, uważnie słuchając człowieka: bezdomnego, ale też sąsiadkę, ulicznego grajka, chłopaka rozdającego ulotki. Może on też jest ubogim, choć wstydliwie to ukrywa? Może woła o pomoc, choć milczy? O tych ludziach chcemy powiedzieć: o nich i o nas, i o wrażliwym słuchaniu. Z wysłuchania rodzi się przyjaźń, a z przyjaźni pomoc, która nie jest wyzwaniem tylko radością. Na to stać nas wszystkich: niezależnie od tego, czy na naszej drodze spotkamy bezdomnego, czy zmartwioną sąsiadkę. Może to tylko mały krok, ale lepiej jest iść małymi krokami, czy stać w miejscu w poczuciu, że droga jest za trudna?