Wybicie:
Nie można przechodzić obojętnie obok ludzi potrzebujących tylko dlatego, że pomaganiem im powinny zająć się jakieś organizacje. Jedno drugiemu nie przeczy
Zajmuje się Pani służbą wśród ubogich i bezdomnych na ulicach Warszawy. Czy wezwanie Chrystusa, aby podróżnych w dom przyjąć, należy potraktować dosłownie? Tymi podróżnymi dzisiaj nie są po prostu bezdomni?
– Kiedy słyszę, że mowa jest o podróżnych, to myślę najpierw o uchodźcach. Oni dopływają do granic Europy jako ci podróżni, którzy nie mają domu. W tej sprawie powinniśmy zrobić sobie solidny rachunek sumienia.
Przecież bezdomni są także wśród nas.
– Tak. I wśród nich często są także emigranci, tyle że przyjechali do nas wcześniej.
I mamy im otworzyć własne domy?
– Rozumiem, że nie wszystkich stać na otwarcie własnego domu takim ludziom. Zarówno z przyczyn finansowych, jak i duchowych. To jednak może w jakiś sposób zrobić wspólnota. Może to być parafia, miasto.
Zna Pani takie parafie w Europie, które przyjęły uchodźców dosłownie do swoich domów?
– Oczywiście. Myślę np. o Rzymie i naszej wspólnocie Sant’Egidio. Razem z waldensami, luteranami i rządem włoskim podjęliśmy ekumeniczny projekt utworzenia kanałów humanitarnych dla uchodźców z Afryki do Europy. Wiele z tych osób, które w ten sposób do nas dotarły, trafiły do domów konkretnych ludzi. Dotyczy to szczególnie osób chorych, starszych i rodzin z dziećmi. Zresztą wspólnota przyjmuje uchodźców od wielu lat. Ostatnia fala to dla nas żadna nowość.
Czym są kanały humanitarne?
– To pomysł na wyrwanie uchodźców z rąk przemytników. Sami udajemy się do Afryki i konkretnym ludziom proponujemy przeprawę do Europy. Rząd włoski wypracował specjalne przepisy, które mają nam w tym pomóc. Zaproponował tzw. wizy humanitarne, czyli pozwolenie na legalny przyjazd do Włoch dla osób najbardziej potrzebujących. Dotyczy to obecnie trzech państw: Libanu, Maroka i Etiopii.
Są jakieś reguły udzielania takiej wizy?
– Wraz z rządem wypracowaliśmy formułę prawną, która posiada pewne kryteria. Nie umiem jednak powiedzieć szczegółów. Wspólnota Sant’Egidio współpracuje z organizacjami pozarządowymi w tych krajach i razem z nimi podejmowane są decyzje w sprawie udzielania wiz. Pierwszą rodziną, która przybyła w ramach tej pomocy, są Syryjczycy. W centrum naszej uwagi znalazła się siedmioletnia dziewczynka, która była chora na raka. Otrzymaliśmy również diagnozę medyczną i dokumentację leczenia. Kontynuujemy je w Europie.
Jesteście w stanie w ten sposób zatrzymać nielegalny przemyt?
– Kanały humanitarne to tylko jeden z wielu sposobów na poprawienie sytuacji uchodźców. Przecież brak rozwiązania problemów tam, gdzie one są, przede wszystkim w Syrii, będzie wzmagał falę migrantów. Mamy świadomość, że to, co robimy, jest kroplą w morzu potrzeb. Zgoda rządu na udzielenie wiz humanitarnych dotyczy na razie zaledwie tysiąca osób. Projekt przewiduje jednak stałą współpracę.
Co się z nimi dzieje dalej?
– Wspólnota stara się o to, aby mogli zacząć nowe życie. Znajduje dla nich miejsca pobytu. Często są to, jak mówiłam, dosłownie domy rodzinne. Potem także uczą się języka i szukamy z nimi pracy.
Nie zmieniliście zdania o uchodźcach po zamachach w Paryżu?
– Już mówiłam, że pomagamy od wielu lat. To, co się dzieje, jest dla nas przynagleniem, że trzeba pomagać. Wciąż jest wiele osób, które giną po drodze. To jest silny wyrzut sumienia. Musimy coś zrobić.
Wierzycie więc, że integracja jest możliwa.
– W dużym stopniu to się udaje. Chcę jednak, abyśmy nie myśleli zbyt abstrakcyjnie. Integracja dotyczy także naszych bezdomnych. To tak, jakby powiedzieć, że możliwe jest pełne zintegrowanie osób bezdomnych, np. w Warszawie. Wciąż jest około tysiąca osób, dla których nie mamy nigdzie miejsca. Poza tym są to często ludzie noszący wiele złych doświadczeń, z zaburzeniami emocjonalnymi czy nawet chorzy psychicznie. Do tego potrzeba dużo czasu i cierpliwości.
Może powinniśmy dosłownie otworzyć nasze domy…
– Czasami o tym myślę. Wiem jednak, że to, co powinniśmy robić i co robimy ze wspólnotą Sant’Egidio, to wyjście do ludzi. Chodzimy każdego tygodnia. Szukamy ich nieustannie i nawiązujemy osobiste relacje. Wspólnota kładzie nacisk na bezpośredni kontakt.
A może powinna to zrobić jakaś organizacja? Na przykład Caritas?
– Czujemy się za siebie nawzajem odpowiedzialni. Jeżeli Jezus powiedział, że zapyta nas na sądzie o to, czy daliśmy Mu jeść albo pić poprzez służbę miłosierdzia wobec tych „najmniejszych”, to wyjście do ubogich traktujemy jako chrześcijańskie posłanie. Nie można przechodzić obojętnie obok ludzi potrzebujących tylko dlatego, że pomaganiem im powinny zająć się jakieś organizacje. Jedno drugiemu nie przeczy. Pomoc systemowa jest potrzebna. Nie można jednak zapomnieć o tych, do których organizacje działające w pewnym schemacie nie dotrą. Nie możemy też zapomnieć o konkretnym spotkaniu, o zbliżeniu się do tych ludzi.
Niektórzy jednak uważają, że trzeba sprawę całkowicie rozwiązać systemowo.
– Obawiam się haseł: „rozwiązanie problemu bezdomnych”. To utopia. Bezdomni zawsze będą. Także ubodzy. Jezus powiedział, że ubogich zawsze mieć będziemy. Nie znam ani jednego państwa, w którym problem bezdomności byłby całkowicie rozwiązany. To nie znaczy, że nie należy tworzyć programów naprawczych. Nasza wspólnota współpracuje z różnymi organizacjami. Nie można jednak zapomnieć o konkretnych ludziach. Nie można jedynie wpłacać pieniędzy na odpowiednie konta i stać od ludzi potrzebujących z daleka. Rozwiązanie instytucjonalne sprawy ubogich i bezdomnych nie może zastąpić naszego człowieczeństwa. O tym przypomina często papież Franciszek.
Co więc robicie?
– Zatrzymujemy się przy nich. Słuchamy. Trzymamy się za ręce. Dajemy im jedzenie. To czasami jest początek nadziei, aby coś chcieć zmienić. Ci ludzie dowiadują się, że ktoś w tej zmianie może im pomóc. Jest w nas pokusa, że niektóre sprawy chcemy rozwiązać natychmiast. Natomiast ci ludzie noszą w sobie wiele nagromadzonych doświadczeń, które wymagają cierpliwego towarzyszenia. Czasami wystarczy zastosować rozwiązania bardzo proste, które skutkują od razu. Często jednak wymaga to działania bardziej przemyślanego. Bywa, że musimy być bardzo zdeterminowani do doprowadzenia niektórych spraw do końca.
To może na razie wstrzymajmy się z uchodźcami, a pomagajmy tym, którzy są wśród nas.
– Nie doceniamy chyba hojności naszych serc. Żyjemy w świecie, w którym dowiadujemy się bardzo szybko, co dzieje się daleko od nas. Wiemy, że wielu ludzi potrzebuje pomocy. Te informacje pozostają w naszym sumieniu. Nie da się przejść obojętnie wobec problemów ludzi z daleka. Dzisiaj trudniej się odizolować od świata, który jest w znacznie gorszym położeniu materialnym niż my. Nie można na tę dysproporcję zamykać oczu.
Podróżnych w domu przyjąć
To już nie te czasy, aby podróżnymi były przypadkowe osoby, które nie zaplanowały pobytu w hotelu. Chyba że są to ludzie, którzy świadomie przemierzają świat na stopa. Ci jednak nie oczekują, że spotykać ich będzie współczucie w trudnościach, ale same trudności traktują jak przygodę. Przyjęcie podróżnych staje się uczynkiem miłosierdzia dopiero wtedy, gdy spotykamy osoby naprawdę potrzebujące schronienia. Pewnie są nimi dzisiaj bezdomni i uchodźcy. Pytanie rodzi się jednak, jak rozpoznać tych ostatnich.
|