Do niedawna prawdziwi lub domniemani przeciwnicy systemu trafiali, jak wszędzie indziej w Chinach, do więzień i obozów. Dziś kieruje się ich do „ośrodków szkolenia zawodowego”. Ale jaka to różnica? W tych drugich nie ma, co prawda, jawnego bicia ani tortur, ale za to stosuje się tam ideologiczne pranie mózgów oraz szykany nie mniej skuteczne od tych w starym stylu.
Co najważniejsze – nowa formuła ośrodków odosobnienia umożliwia władzom uwięzienie znacznie większej liczby ludzi, niż było to praktykowane do tej pory. Można to udowodnić, posługując się nawet oficjalnymi danymi Najwyższej Prokuratury Ludowej: w ubiegłym roku liczba aresztowań za przestępstwa kryminalne wyniosła w Sinkiangu prawie 30 proc. wszystkich tego typu przypadków w całych Chinach. A przecież ludność tej prowincji stanowi zaledwie 1,5 proc. całej populacji Chin. Oznacza to, że statystyczny mieszkaniec Sinkiangu obciążony jest dwudziestokrotnie większym ryzykiem trafienia za kratki lub za druty niż przeciętny obywatel Chińskiej Republiki Ludowej! Co więcej, w tym samym 2017 r. liczba wyżej wymienionych aresztowań podskoczyła w Sinkiangu dziesięciokrotnie względem lat poprzednich. Wtedy bowiem, w kwietniu ubiegłego roku, ruszyły pełną parą świeżo pobudowane „ośrodki szkolenia zawodowego”.
Aresztowani za starość
Dzisiaj w Sinkiangu można zostać skazanym pod byle pretekstem. Ale często nie trzeba i tego, gdyż wiele zatrzymań ma charakter pozasądowy. Do ośrodka reedukacji trafia się za legalne przecież odbycie zagranicznej podróży, za kontaktowanie się z krewnymi za granicą lub nawet za posiadanie na smartfonach aplikacji nieatestowanych przez państwo. Swoistym kuriozum są zatrzymania osób starszych, którym niczego się nie zarzuca, lecz od razu przystępuje do aplikowania im programu wierności wobec rządzącej partii oraz chińskiego przywódcy Xi Jinpinga. Wiele wiekowych już i często schorowanych osób nie wytrzymuje takiego kursu i umiera za drutami „ośrodka szkoleniowego”.
Według Adriana Zenza, dzielnego Niemca, który już od lat pilotuje problem przestrzegania praw człowieka w Sinkiangu, obecnie w prowincji tej działa około 1,3 tys. podobnych obozów. Nie wiadomo dokładnie, ilu mieszczą pensjonariuszy, ale w grę wchodzić może nawet milion osób. Nowo zbudowane ośrodki odosobnienia mają też różnoraki charakter. W głębi pustyni, z dala od ludzkich oczu, działają obozy nieróżniące się niczym z zewnątrz od dawnych kacetów, z drutami i uzbrojonymi strażnikami na wieżyczkach. Tam prawdopodobnie trafia większość zatrzymanych za drobne przestępstwa kryminalne. Ale są też, pozornie niewinne, „szkoły”, umieszczone w centrach dużych miast, w których jednakowoż „studenci” pozostają prawie kompletnie oddzieleni od kontaktów ze światem zewnętrznym, zaś rozmowy z odwiedzającymi odbywane są za pomocą wideokonferencji. W praktyce – jak wynika z relacji tych, którzy jakoś wyszli cało z owych „kursów” – ludzie poddawani są tam wyczerpującym, wielogodzinnym ćwiczeniom fizycznym, z wykrzykiwaniem sloganów typu „Partia komunistyczna jest dobra!”. Opornych głodzi się lub przywiązuje na noc do stołka.
Zadecyduje przyrost naturalny
Wszystko to ma na dłuższą metę zmienić świadomość obywateli Sinkiangu, spośród których większość kieruje się na co dzień, miast wytycznymi partii, wskazaniami islamu. Położony na zachodzie Chin Sinkiang to kraj tradycyjnie muzułmański. Islam wyznają tam Ujgurzy, najliczniejsza grupa etniczna prowincji, a także Hui, Chińczycy mieszkający w Sinkiangu od wieków. Liczni są Kazachowie i Kirgizi, narody także muzułmańskie. Pekin, dla równowagi, sukcesywnie osiedla tam Hanów, czyli Chińczyków z centralnych prowincji, ale jak dotąd stanowią oni niewiele ponad jedną trzecią populacji. W dodatku strumień osadników z roku na rok słabnie. Sinkiang, w odróżnieniu od centralnych Chin, jest rzadko zaludniony, lecz w sumie stanowi terytorium rozległe, w dodatku strategicznie ważne, gdyż graniczące z Mongolią, Rosją, Kazachstanem, Kirgizją, Tadżykistanem, Afganistanem, Pakistanem oraz Indiami.
Względem Pekinu islamski Sinkiang zawsze dryfował ruchem odśrodkowym, dlatego kolejne chińskie reżimy starały się podporządkować go siłą. Za czasów Mao i w początkowych latach rządów Deng Xiaopinga politykę ukorzenia tej prowincji powiązano z ogólnochińską „polityką jednego dziecka” w rodzinie. W przeludnionych wsiach rdzennych Chin program ten, aczkolwiek niemoralny, miał przynajmniej jakieś logiczne uzasadnienie. Dla wielodzietnych rodzin sinkiangskich muzułmanów był on czystą i brutalną przemocą, której nierzadki przykład stanowiło zmuszanie kobiet – w najprostszym sensie tego słowa, czyli za pomocą fizycznej siły – do aborcji, nawet na parę tygodni przed terminem narodzin.
Poligon doświadczalny
Wszystko to jednak, w oczach Pekinu, było społecznie kosztowne, gdyż generowało otwarty opór, protesty i zamieszki. Władze Chin zdecydowały się więc na eksperyment, forsując „miękką”, lecz w założeniu bardziej skuteczną formę perswazji. Jeśli próba masowego prania mózgów powiedzie się w Sinkiangu, rząd z pewnością zastosuje ją w innych autonomicznych, zamieszkanych przez etniczne mniejszości prowincjach: w Tybecie, w chińskiej Mongolii, na wielonarodowych obszarach południa.
Jeśli się nie uda, będzie to zapowiedzią ogólnochińskiego kryzysu. W ostatniej dekadzie Chiny, krok po kroku, utraciły podstawowy atut, którym dotąd imponowały i poniekąd groziły światu: masowy przyrost naturalny. Demografowie alarmują, że poziom rozrodczości chińskich kobiet spada i spadać będzie. Już teraz rząd wycofał się praktycznie z „polityki jednego dziecka” i nie hamuje już rozwoju wielodzietnych rodzin. Ale to za mało.
Wszystkie te sygnały dotyczą jednak dominującej w kraju populacji Hanów. Mniejszości z reguły mają się dobrze, a demograficzne wskaźniki wciąż nakierowane są tam w górę. Ta zdrowa tendencja dotyczy też muzułmanów w Sinkiangu. Pozwala to mieć nadzieję, że program „reedukacji”, tak jak poprzednie, zakończy się tam klęską.