Jest oczywiste, że nigdy nie będziemy emerytami. Składki sobie płacimy, ale starczy z nich zaledwie na czynsz i inne opłaty. Nie jest nam przeznaczone typowe spokojne życie „na emeryturze”. Z drugiej strony, na razie wcale nas to nie martwi aż tak, lubimy to, co robimy, ani nam w głowie narzekać. Pisać mogłabym do końca życia, byle mieć sprawne ręce, oczy i umysł.
No właśnie, oczy dla kogoś, kto żyje z pisania, są dość ważne. Nie wyobrażam sobie, że miałabym dyktować. Od razu przyszedł mi na myśl Fiodor Dostojewski i jego podyktowana w ekspresowym tempie powieść Gracz. Po śmierci żony i brata pogrążony w depresji i długach Dostojewski podpisał fatalną umowę z wydawcą. Był już wtedy autorem Zbrodni i kary. W umowie zobowiązał się oddać wydawcy nową powieść o określonej objętości i w określonym terminie. Jeśliby nie wywiązał się z tego kontraktu, wydawca na dziesięć lat mógł przejąć prawa do wszystkich napisanych i jeszcze nienapisanych książek autora, nie płacąc mu za to ani grosza. Termin się niebezpiecznie zbliżał, a nowa powieść istniała tylko w fabularnym zarysie. Wydawca ani myślał przesuwać datę deadline’u. Przyjaciele Dostojewskiego wpadli nawet na pomysł napisania dzieła wspólnymi siłami, ale Fiodor się nie zgodził. Pozostał miesiąc. Wyjściem z tej sytuacji, choć i tak ryzykownym, było dyktowanie. Przysłano do domu pisarza najzdolniejszą stenotypistkę z pobliskiej szkoły, Annę Snitkinę. Przez dwadzieścia dni przychodziła codziennie do Dostojewskiego, zapisywała to, co jej podyktował, wracała do domu, odczytywała stenogram, na drugi dzień przynosiła do poprawek, a potem wysyłała do kaligrafa. I tak powstał Gracz, a wydawca musiał obejść się smakiem. W czasie tej pracy Anna zakochała się w Dostojewskim, a on w niej, pobrali się pomimo sporej różnicy wieku. Przy okazji polecam wspaniały, bo pisany zupełnie na żywo dziennik Anny Mój biedny Fiedia.
Wracając do dyktowania, z wielkich pisarzy obawiał się takiego wyjścia z sytuacji tracący wzrok James Joyce. Również z powodów zdrowotnych przejść na dyktowanie musieli Sartre i Bułhakow (dyktował poprawki do Mistrza i Małgorzaty, a nawet dodawał całe fragmenty). No ale Dostojewskiego i Bułhakowa mam za geniuszy i książki obu znalazłyby się w dziesiątce najważniejszych lektur mojego życia. Dyktowanie należy do kultury opowiadania, ustnego przekazywania treści, a ja nigdy nie lubiłam i nie umiałam mówić. Zdecydowanie wolę pisać – i obym mogła to robić do końca życia.