Kard. Wojtyła spodziewał się, że zostanie wybrany?
– Tak, musiał spodziewać się tego na październikowym konklawe w 1978 r. Takie szanse pojawiły się już na sierpniowym, kiedy wybrano kard. Albino Lucianiego. Oczywiście wybór papieża okryty jest tajemnicą, niemniej pewne informacje są potem ujawniane i to one pomagają w odtworzeniu konklawe. Poza tym papież może zwolnić z tej tajemnicy, a zatem może i siebie samego: co najmniej w dwóch rozmowach Jan Paweł II wspomniał o tym, że na pierwszym konklawe 1978 r. otrzymał kilka głosów. Według mnie nie kilka, a kilkanaście. Zatem już wówczas jego kandydatura była brana poważnie pod uwagę. Najbliżsi współpracownicy kard. Wojtyły wspominają, że wrócił on z sierpniowego konklawe jakby z poczuciem ulgi. Poważnie potraktował więc ewentualność elekcji. Wiele mówiła też jego reakcja na śmierć Jana Pawła I. Świadkowie zapamiętali, że silny wstrząs, który przeżył wówczas kard. Wojtyła, nie wynikał tylko z faktu, że umarł papież i to po tak krótkim pontyfikacie, ale że wstrząs ten miał charakter osobisty. Przed odjazdem na drugie konklawe bliscy odnosili wrażenie, że Wojtyła był wyraźnie przejęty i jakiś nieswój. I jeszcze jedna sprawa: w pierwszych reakcjach po wyborze Jana Pawła II, zauważono jak zdecydowanie wszedł w urzędowanie. Sekretarzowi kard. Wyszyńskiego, ks. Bronisławowi Piaseckiemu, powiedział: „Wiesz Bronek, ja czuję się jakbym w tym fotelu siedział od zawsze”. A bp. Tadeuszowi Pieronkowi: „Widocznie Pan Bóg chciał, abym coś zrobił dla Kościoła i świata”. Jeśli człowiek jest zaskoczony, to tak nie reaguje.
Zaskoczony tym, że podczas sierpniowego konklawe nie wybrano kard. Wojtyły był podobno sam Jan Paweł I.
– Istnieje hipoteza, że w pierwszym momencie kard. Luciani nie przyjął wyboru i konieczne było powtórne głosowanie. Potem zaś wiele sygnałów świadczyło o tym, że czuł, iż jego pontyfikat będzie krótki. Kiedy po wyborze spytano go o papieskie imię i powiedział „Jan Paweł I”, kard. Villot wyjaśnił, że może przyjść „Jan Paweł”, ale bez numeracji. Wówczas miał powiedzieć: „Nie, nie, Jan Paweł I, bo ten pontyfikat nie będzie długi”. Przede wszystkim jednak powiedział swojemu sekretarzowi Johnowi Magee – i kilka osób potwierdza, że im także – że wybrany zostać powinien nie on, ale ten kardynał, który siedział naprzeciw niego w kaplicy Sykstyńskiej. Kiedy sprawdzono, okazało się, że był to fotel kard. Karola Wojtyły.
Skoro dla samego kard. Wojtyły elekcja nie była zaskoczeniem, to czy była dla świata?
– Niespodzianką było raczej to, że w ogóle został wybrany cudzoziemiec, że po 450 latach wybrany został nie-Włoch. Ale jeśli miał zostać wybrany cudzoziemiec, to właśnie największe szanse miał kard. Wojtyła. Dlatego w tym kontekście nie była to niespodzianka. Gdyby kard. Wojtyła był Włochem, jego wybór byłby czymś oczywistym. Wybitni uczestnicy Soboru Watykańskiego II od lat mówili o nim jako o możliwym kandydacie, ale jednocześnie uważali, że to przecież niemożliwe, bo on nie jest Włochem. Henri de Lubac, którego Jan Paweł II ogłosił po latach kardynałem, mówił: „Miejmy nadzieję, że Opatrzność na długie lata zachowa nam Pawła VI, lecz jeśli pewnego dnia potrzebować będziemy papieża, mój kandydat jest jeden: Wojtyła! Niestety, to niemożliwe. On jest bez szans”.
Skąd to przekonanie, że kard. Wojtyła byłby dobrym kandydatem?
– Ono narastało latami. Kluczowe było kilka elementów. Najpierw Karol Wojtyła dał się poznać na soborze. Uczestniczył wówczas w obradach Podkomisji Centralnej, która przygotowywała najważniejszy dokument: Konstytucję o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, do której wniósł swój ważny wkład. Uczestniczący w soborze prof. Stefan Swieżawski, przyjaciel i mistrz Wojtyły w dziedzinie filozofii, wspominał, że już wtedy postać biskupa krakowskiego pojawiała się jako możliwego papieża. Poza tym kard. Wojtyła przez lata był członkiem kilku watykańskich urzędów, które mają spotkania kilka razy w roku. Były to okazje do nawiązywania kontaktów.
Ważne były też zapewne jego liczne podróże zagraniczne.
– Dzięki nim świat zaczął poznawać krakowskiego kardynała. Taki mieli zresztą podział ról z kard. Wyszyńskim: prymas uważał, że jego rolą jest bronić Kościoła w Polsce, a Wojtyła miał go reprezentować zagranicą. Przed sierpniowym konklawe w 1978 r. w Watykanie Wyszyński powiedział do Wojtyły: „Wiesz, ja już prawie nikogo z nich nie znam” (był wówczas na trzecim miejscu pod względem wieku wśród kardynałów elektorów). Wojtyła miał odpowiedzieć: „A ja znam wszystkich”.
Znamienny był rok 1976, kiedy biskup krakowski odbył podróż do Kanady i USA. W sierpniu tamtego roku „New York Times” wymienił go wśród potencjalnych kandydatów na papieża. A gdy wygłaszał wykład na Harvardzie, jego zdjęcie umieszczone w gablocie podpisano: „Prawdopodobny następca Pawła VI”. Te wszystkie elementy dowodzą, że wybór Polaka nie był niespodzianką, ale wyrazem podziwu dla jednego z najwybitniejszych ludzi, jakich miał Kościół powszechny w tamtych latach. W drugiej połowie lat 70. Karol Wojtyła nie był już postacią anonimową ani dla Kościoła, ani dla świata.
W tym samym 1976 r. kard. Wojtyła wygłosił rekolekcje wielkopostne dla papieża i Kurii Rzymskiej. Czy Paweł VI świadomie przygotował swego następcę?
– Z rozmów ze świadkami i obserwatorami wydarzeń sprzed 40 lat wynika jasna teza, że papież Montini widział dwóch kandydatów do następstwa po sobie: kard. Lucianiego i Wojtyłę. Jeżeli chodzi o rekolekcje, to na pewno przyczyniły się do tego, że został jeszcze lepiej poznany, ale naturalnie nie wszyscy rekolekcjoniści zostają papieżami (uśmiech).
Przez lata współpraca z Pawłem VI była coraz ściślejsza. To on uczynił Wojtyłę kardynałem w 1967 r. Przez kolejne lata Polak dał się poznać jako sprawny administrator diecezji w państwie rządzonym przez komunistów, nie tylko jako gorliwy duszpasterz, ale także jako ktoś kto udzielił Pawłowi VI bardzo zdecydowanego poparcia po tym, jak spadła na niego krytyka za encyklikę Humanae vitae.
W książce o konklawe 1978 r. pisze Pan o roli polskiego kard. Andrzeja Deskura.
– Jego rola była ważna, ale nie należy jej przeceniać. Nie prowadził on żadnej akcji agitacyjnej. To dokonywało się niejako przy okazji różnych spotkań, na które zapraszał Wojtyłę. Kard. Deskur był jego serdecznym przyjacielem. 13 października 1978 r., dzień przed konklawe doznał wylewu krwi do mózgu. Pierwszy wyjazd Karola Wojtyły już jako papieża z Watykanu był do szpitala, by odwiedzić przyjaciela. Kard. Deskur był najwybitniejszym spośród polskich znajomych Wojtyły w Rzymie. Ułatwiał kontakty z hierarchami i przedstawicielami administracji watykańskiej. Pamiętam, jak wspominał, że w 1978 r., jeszcze za życia Pawła VI, podczas jednego z tego typu spotkań, kard. Jean Villot, ówczesny sekretarz stanu, powiedział Wojtyle, że jego nazwisko pojawi się na najbliższym konklawe. Deskur był tym zaskoczony, bo Paweł VI jeszcze żył, nie rozmawia się o takich sprawach. Ale kard. Villot następnego dnia przesłał karteczkę, na której napisał: „Potwierdzam to, co powiedziałem wczoraj”.
Wspomniał Pan wcześniej o kard. Wyszyńskim. Czasem pojawiają się głosy, że był niechętny wyborowi Wojtyły na papieża.
– Podczas październikowego konklawe metropolita Wiednia kard. Franz König miał spytać kard. Wyszyńskiego co on na to, by zagłosować na Polaka. Prymas miał wówczas to wziąć do siebie i odpowiedzieć, że jest za stary. A kiedy padło nazwisko Wojtyły, powiedział, że on z kolei jest za młody i nieznany. Kard. König kilkakrotnie to potem powtarzał. Myślę, że taka rozmowa mogła się faktycznie odbyć, ale to, co potem do niej dobudowano, że Wyszyński sprzeciwiał się wyborowi Wojtyły, jest po prostu bzdurą. Niektórzy biografowie uparcie to powtarzają z powodu niechęci do prymasa. Prymas Tysiąclecia przede wszystkim uważał, że papieżem – biskupem Rzymu, powinien być Włoch. Gdy jednak podczas konklawe widać było, że wybrany może zostać kard. Wojtyła, powiedział do niego: „Jeśli wybiorą, proszę nie odmawiać. Musisz wprowadzić Kościół w trzecie tysiąclecie”. O tych słowach kard. Wyszyńskiego słyszałem z ust samego Jana Pawła II.
Kard. Wojtyła należał więc do papabili.
– Tak, choć nie był wśród najmocniejszych kandydatów. Mimo że jego nazwisko pojawiało się często, to właściwie zmiana z Włocha na cudzoziemca nie mieściła się chyba nikomu w głowie. Nie tylko kard. Wyszyński uważał, że papieżem powinien być Włoch, takiego zdania był też kard. Joseph Ratzinger.
Kim byli główni faworyci?
– Dwaj Włosi. Pierwszym 72-letni kard. Giuseppe Siri z Genui, mający poglądy zachowawcze, faworyt już na poprzednich trzech konklawe. Z drugiej strony szukano przeciwwagi dla jego konserwatywnej kandydatury. Nadzieję pokładano w młodym, jedynie 57-letnim arcybiskupie Florencji, kard. Giovannim Benellim.
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.
– W pewnym momencie podczas głosowań pojawił się impas. Konklawe październikowe pokazało, że Włosi nie są w stanie wyłonić jednej kandydatury, tak jak to było możliwe dzięki ich dużej mobilizacji podczas sierpniowego. W kolejnych głosowaniach zaczęli pojawiać się i inni włoscy kandydaci. W końcu zdano sobie sprawę, że nadszedł czas na otwarcie spoza Włoch.
Pewnie byli tacy, którzy od początku stali za Wojtyłą.
– Tym, który lansował kandydaturę Polaka, jeszcze od pierwszego konklawe 1978 r., był wspominany Franz König. Miał on być jednym z trzech króli, którzy przyczynili się do wyboru biskupa krakowskiego. Usłyszałem o tym podczas pobytu w USA w 1988 r. w rozmowie z kardynałem polskiego pochodzenia Johnem Królem. König po niemiecku znaczy król. Byłem ciekaw, kim był ten trzeci. „Paul-Emile Leger z Kanady”. Zdziwiony zauważyłem, że jego nazwisko nie znaczy „król”. Wówczas kard. Król spytał, jak nazywa się jego metropolia. „Montreal” – odpowiedziałem „Właśnie: Mont Real, czyli Królewska Góra”.
Ważną rolę odegrali też biskupi niemieccy. Między jednym a drugim konklawe kard. Wyszyński i Wojtyła odwiedzili biskupów niemieckich w ich kraju. Wówczas zarysował się sojusz episkopatów niemieckiego i polskiego. Pod wpływem tych spotkań niemieccy biskupi bardziej stali się zwolennikami wyboru Wojtyły.
Najwyraźniej był to bardzo skuteczny sojusz, skoro dwóch kolejnych papieży pochodziło z Polski i Niemiec. Zastanawiam się, na ile jesteśmy w stanie odtworzyć przebieg głosowań podczas październikowego konklawe.
– Jesteśmy zdani na przypuszczenia, ale co nieco możemy powiedzieć. Bardzo pomocne są zapiski Pro memoria, które prymas Wyszyński prowadził przez kilkadziesiąt lat, także podczas konklawe. Nie zdradzają one jego tajemnicy, ale wiele można się z nich domyślić.
Wszystko wskazuje na to, że od pierwszego dnia (14 października) na czoło wybili się kard. Siri i Benelli, prawdopodobnie kilka głosów zyskał kard. Wojtyła. W kolejnych glosowaniach włoscy kandydaci wzajemnie się blokowali, powstał impas. Także inni włoscy kardynałowie zyskiwali głosy, ale nie wystarczało ich do uzyskania znaczniejszej przewagi.
15 października kard. Wyszyński napisał: „W czasie wieczerzy – długa rozmowa z kard. Królem, kard. Wojtyłą i kard. Siri, moim sąsiadem z Conclave”. Być może wtedy Siri zdecydował się przekazać swoje głosy na Wojtyłę. W każdym razie w nocy z 15 na 16 października nastąpił przełom: zaczęto myśleć poważnie, że papieżem nie musi być Włoch. Tej samej nocy agitację na rzecz Polaka miał prowadzić kard. König. Jeden z kronikarzy konklawe zapisał jego wypowiedź z tamtego czasu: „W naszych krajach, w tej części świata, to, co zwykliśmy nazywać cywilizacją, zmierzcha. Tracimy na sile i przyszłość nie należy do nas. Jestem przekonany, że odnowa wartości i samej religii chrześcijańskiej przyjdzie z Europy [Środkowo-Wschodniej], z Rosji, z tej części świata, aktualnie [we władaniu] reżimu socjalistycznego, w której ateizm państwa nie zdołał oddzielić młodzieży od transcendencji”.
Co ciekawe, w tych nocnych rozmowach uczestniczył także kard. Ratzigner, który miał wzywać do zerwania z logiką „bloków”, ale wyboru według sumienia kandydata najbardziej odpowiedniego. Mimo to rano 16 października szóste głosowanie wciąż nie przyniosło rozstrzygnięcia, a Wojtyła uzyskać miał tylko 11 głosów; sporą ilość nadal mieli Włosi, a z obcokrajowców najwięcej głosów miał otrzymać holenderski kard. Johannes Willebrands. W kolejnej, siódmej turze jego zwolennicy mieli już przejść do głosowania na Wojtyłę, który dzięki temu uzyskać miał już blisko 50 głosów. Ostatnie, ósme głosowanie rozpoczęto przed 17.00. Prymas Wyszyński zapisał w Pro memoria, że szepnął wtedy do kard. Wojtyły: „Gdyby księdza kardynała wybrano, proszę pomyśleć, czy nie przyjąć imienia Jana Pawła II”. „Myślałem o tym” – odpowiedział przyszły papież. Metropolita krakowski uzyskał prawdopodobnie około 100 głosów na 111 elektorów. Po wyborze podszedł do niego kard. Jean Villot i spytał, czy przyjmuje wybór. „W posłuszeństwie wiary wobec Chrystusa, mojego Pana, zawierzając Matce Chrystusa i Kościoła – świadom wielkich trudności – przyjmuję” – odpowiedział Jan Paweł II.
Na ile wpływ na wybór kard. Wojtyły miała postawa Kościoła w Polsce wobec komunizmu?
– Sądzi się, że wybór Polaka był premią za niezłomne trwanie naszego Kościoła w czasach komunistycznych. Na pewno nie była to żadna premia. Nasza postawa miała jednak znaczenie. Podczas jednego tzw. prekonklawe, czyli spotkania kardynałów dotyczącego bieżących spraw Kościoła, zarysowała się bardzo wyraźna różnica w ocenie sytuacji Kościoła w krajach pod dominacją komunistyczną. Kardynał z Węgier mówił, że sytuacja nie jest taka zła. Nasi kardynałowie z tą tezą polemizowali. Biskup krakowski dał się poznać jako przedstawiciel Kościoła, któremu udało się znaleźć drogę, która nie była ani nieprzejednaną konfrontacją z komunistami, jak to było za czasów Piusa XII w latach 50., ani ugodową i polityką wschodnią Watykanu prowadzoną w latach 60. Co więcej kard. Wojtyła nie był wybrany w kluczu: „zrobimy na złość komunistom”; na pewno nie takie były intencje kardynałów. Owszem tak to odebrano na Zachodzie; wielu komentatorów mówiło, że kardynałowie zrobili komunistom kawał, wybierając papieża z bloku wschodniego.
Jakie zatem były intencje kardynałów?
– Chcieli wybrać kogoś, kto dobrze zna tę sytuację, potrafi odważnie bronić praw wierzących, a jednocześnie znaleźć nowy sposób relacji z systemem zwalczającym Kościół.
Czyli?
– Duszpasterza! W tamtych latach nastąpił silny kryzys zaufania do Kurii Rzymskiej. Była ona uwikłana w sprawy polityczne; pojawiły się nieprawidłowości finansowe. To sprawiało, że cudzoziemcy patrzyli na Kurię Rzymską z pewną rezerwą. Szukali duszpasterza, wolnego od układów watykańskich. Co charakterystyczne, Paweł VI, który wywodził się przecież z Kurii Rzymskiej, był w niej przez lata osadzony, widział obu potencjalnych następców w duszpasterzach do szpiku kości: Albino Lucianim i Karolu Wojtyle.
Wybór Wojtyły był więc owocem szukania nowej drogi dla Kościoła?
– Szukano człowieka środka, który poprowadzi Kościół, nie popadając w skrajności. Na pewno chciano kogoś, kto będzie kontynuował dzieło Soboru Watykańskiego II. Ważne było też otwarcie na inne religie i ekumenizm. Wojtyła jako uczestnik Soboru był postrzegany jako człowiek realizator tych oczekiwań. Jednocześnie był to czas kryzysu wiary, kryzysu powołań, rewolucji seksualnej. Potrzeba było człowieka, który wniesie zdrowy konserwatyzm. Połączenie obu tych cech u Wojtyły dobrze widać w kontekście etyki małżeńskiej i seksualnej: z jednej strony występował jednoznacznie przeciwko jej liberalizacji oraz w obronie życia, z drugiej bardzo dowartościował ten wymiar życia człowieka, dał nowe spojrzenie na sferę, na którą do tej pory patrzono w Kościele podejrzliwie.
Jacek Moskwa wieloletni korespondent polskich mediów w Rzymie i Watykanie, biograf Jana Pawła II. Autor m.in. książki Tajemnice konklawe 1978 (wyd. Znak)