Siedziałem w tramwaju, był piękny poniedziałkowy poranek, właśnie wracałem z pomyślnie zakończonego egzaminu na prawo jazdy. A tu nagle kolejny egzamin. Z wiary i odwagi. Dostałem na nim trzy pytania. Od jednego z trzech typków w dresach, którzy przysiedli się do mnie w tramwaju. Pytania brzmiały: 1. Masz kasę? 2. Skąd jesteś? 3. Znasz tu kogoś? Zerknąłem kątem oka na ludzi w tramwaju. Ktoś pisał SMS-a, ktoś inny czytał gazetę, jakiś pan czytał wyciąg z regulaminu przewoźnika przyklejony do szyby. Na żadną pomoc nie miałem co liczyć. Byłem przerażony. W sercu paniczne „Jezu, ratuj!”. Trzecie pytanie dudniło w głowie. Niestety, nie znałem w tamtych rejonach żadnej szychy. Nie mając nic do stracenia, powiedziałem: „Znam Jezusa Chrystusa, czy słyszałeś o Nim?”. Wykorzystując zaskoczenie agresora, zacząłem składać chaotyczne świadectwo, mówiąc o dwóch drogach: życiu i śmierci. „Przestań mi mówić o śmierci, nie wiesz, ilu ludziom pomogłem wejść do grobu!” – warknął. Niezrażony tłumaczyłem, po co była śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Zaproponowałem chłopakom modlitwę. Nie chcieli. Kpiąc i obrzucając mnie epitetami wysiedli z tramwaju. Zamiast bez zębów i portfela, udało się wyjść z tej sytuacji cało. Choć przerażony i spocony, doświadczyłem, że „nauka z mocą” naprawdę działa. I że dobrze mieć znajomości. Jezus jest najważniejszą z nich.