Logo Przewdonik Katolicki

On za mnie widzi

Mateusz Wyrwich
Fot.

W Polsce jest ich stosunkowo niewiele. Kilkaset sztuk. Dopiero od kilkunastu lat widać je coraz częściej na ulicy. Są stateczne. Cierpliwe. Spokojnie idą po ulicy, bacznie rozglądając się, by jak najlepiej ominąć przeszkodę. Wiedzą, że od nich zależy bezpieczeństwo podopiecznych. Gaspar kluczy pomiędzy gęsto rozstawionymi samochodami śródmiejskich wrocławskich uliczek Starówki....

W Polsce jest ich stosunkowo niewiele. Kilkaset sztuk. Dopiero od kilkunastu lat widać je coraz częściej na ulicy. Są stateczne. Cierpliwe. Spokojnie idą po ulicy, bacznie rozglądając się, by jak najlepiej ominąć przeszkodę. Wiedzą, że od nich zależy bezpieczeństwo podopiecznych.


Gaspar kluczy pomiędzy gęsto rozstawionymi samochodami śródmiejskich wrocławskich uliczek Starówki. Staje na czerwonych światłach. Czeka na pomarańczowym. Rusza dopiero w kilka sekund po zapaleniu się zielonego. Niedbale spogląda za siebie, czy swoim powolnym zwalistym krokiem idzie za nim Leszek, dziennikarz wrocławskiej rozgłośni radiowej. Wielki jak przysłowiowy dąb i w pełni ufający swojemu przewodnikowi. Gaspar jest owczarkiem kaukaskim. Ma cztery lata i zapracowany wyraz pyska. "Ubrany jest" w długą czarno-brązową sierść. Od kilku lat służy jako przewodnik niewidomego. Skończył kurs w prywatnej mławskiej szkole tresury psów.
Biała suka labradorka sunie chodnikiem, uważając na krawężniki. Co i rusz przystaje. Ostrożnie rusza. Skręca w lewo. Tuż zaraz w prawo. Bacznie wsłuchuje się w dyspozycje swojej pani. Wyciągnięta biała laska delikatnie stuka o trotuar. Obie stają przy wysokich schodach. Łapa po łapie. Stopa po stopie. Wspinają się do drzwi wejściowych urzędu.
Biała psica pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Tam kończyła kilkumiesięczny kurs przewodnictwa dla niewidomych. Ale już od lat jest "polsko- i angielskojęzyczna". Jej właścicielką jest Magdalena Radwańska, psycholog mieszkająca w niewielkiej kamienicy we Wrocławiu.

Nie każdy chce mieć psa


Wyszkolone psy przewodnickie wykorzystywano już w Polsce przedwojennej. Ale było ich zaledwie kilka. Kilkunastu psich przewodników pojawiło się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Tresurę odbywały w szkole milicyjnej, lecz nie zdały egzaminu dla potrzeb ówczesnej milicji. Dziś w Polsce jest ponad 150 psów-przewodników. Można się o takiego psa starać w Polskim Związku Niewidomych. Żeby go jednak mieć, trzeba być wcześniej "zrehabilitowanym" - to znaczy umieć się swobodnie poruszać z białą laską. Zwierzak wraz z tresurą i kursem dla niewidomego kosztuje dziewięć tysięcy złotych. Osoba ociemniała płaci dziesięć procent tej sumy. Na Zachodzie podobny pies, wraz z kursem, kosztuje około dziesięciu tysięcy euro. - Psa na ogół nie dostaje osoba poważnie chora na epilepsję lub cukrzycę - mówi Elżbieta Oleksiak z Polskiego Związku Niewidomych. - Słaba fizycznie czy psychicznie. Nie może liczyć na psa ktoś, kto jest uzależniony od narkotyków czy alkoholu. Oczekiwanie na psa, od chwili złożenia wniosku, to kwestia roku. Niektórzy niewidomi nie chcą jednak mieć psa. Uważają, że bardziej kłopotliwa byłaby opieka nad nim, niż korzyści.

Można się z nim dogadać


Leszek Kopeć wzrok stracił na początku szkoły podstawowej. Już prawie nie widząc, jeździł jeszcze na rowerze. I, jak mówi, miał dość dużo czasu na przygotowanie się do dorosłego "normalnego - niewidomego" życia. Jako młodzieniec starał się zachowywać jak widzący. Wszędzie swobodnie się poruszał, choć z białą laską. Psy, i owszem, lubił, ale nie przyszło mu do głowy, by mieć psa-przewodnika. Żeby aż tak zaufać zwierzęciu? Tak się z nim po ludzku dogadywać? W końcu jednak, przed kilkunastu laty, zdecydował się, że kupi psa i pojedzie na kurs. - Pierwszy dzień mój pies-przewodnik chodził jak w zegarku. Lecz później nagle zapomniał całej wiedzy, którą mu włożono na kursie - wspomina swoje przygody Leszek Kopeć. - Zamiast przechodzić przez skrzyżowanie, szedł na ukos. Katastrofa. Ja utwierdzałem się w swojej nieufności, treserzy załamywali ręce. Treserka postanowiła w tej sytuacji zrobić wyjątek i dać mi go do pokoju. Ale pod jednym warunkiem: że go wykąpię. Olbrzymi, czarny wilk. Taki naprawdę wielki. Ja się psów nie bałem nigdy, ale wiedziałem, że różnie reagują na wodę. Wszyscy mieli ubaw. Bo ja przeprowadziłem prawdziwe negocjacje z psem przed łazienką. Dawałem mu smakołyki i powtarzałem: "Widzisz, stary, jest taka sprawa, że muszę cię wykąpać. Od tego zależy, czy będziemy razem, czy nie". Pies milczał, siedział spokojnie i czekał, co dalej będzie. W pewnym momencie otworzyłem drzwi do łazienki, a tam już była wanna pełna wody. Sądziłem, że za chwilę zostanę rozszarpany i powalony na ziemię. Jakież było moje zdziwienie, kiedy pies przytulił łeb do mojej nogi i "powiedział": "Dobra, szoruj, tylko szybko". Wymyłem go więc ekspresowo, wytarłem i wydawało się, że wszystko jest już w porządku. Poszedłem na kolację. Wracam. Chcę się położyć, a tu łóżko zajęte. Znów więc musiałem rozpocząć pertraktacje - żeby się choć trochę posunął. Ja go prosiłem, a on powarkiwał. I tej nocy spaliśmy na jednym łóżku. Ale za to następnego dnia odzyskał pamięć. Doskonale zdał egzamin i przez lata znakomicie mi służył.

Amerykanie nie mogli zrozumieć


Magdalena Radwańska nie była zadowolona ze swojego pierwszego psa szkolonego w Polsce. Był "odpadem" ze szkoły milicyjnej. Nie nadawał się do pracy w policji, więc przeznaczono go do pracy z niewidomymi. Ale i z tym niezbyt sobie radził. Na psa wyszkolonego w USA Magdalena Radwańska musiałaby pracować długie lata. Ale dzięki amerykańskiemu stypendium mogła stać się jego właścicielką i odbyć kilkumiesięczny kurs. - W Stanach jest inny rodzaj szkolenia - opowiada Magdalena Radwańska. - Kiedy przyjechałam do Rochester w stanie Michigan, od razu powierzono mi psa. Był ze mną w pokoju przez cały czas. Miałam go karmić, kąpać, czesać. I uczyliśmy się chodzić po miasteczku. Głównie przed południem. Z nauką nie było żadnego problemu. Ale Amerykanie nie mogli zrozumieć, że ja mieszkam w dużym mieście. W amerykańskich miasteczkach nie ma prawie ruchu przed południem. Nie docierało także do nich i to, że ich kierowcy stają przed pasami, kiedy widzą przy nich niewidomego. Ja tymczasem wiedziałam, że u nas tak nie jest. I złościli się, że uczę psa zwalniania przed wejściem na ulicę. Innym problemem jest status psa-przewodnika. Takiego pojęcia nie ma w polskim prawodawstwie. I tu się zaczynają nieporozumienia. Na Zachodzie taki pies jest "przylutowany" do osoby niewidzącej i ma wstęp wszędzie. Pamiętam w Anglii tabliczki, które mówiły, że wstęp wzbroniony psom, poza psami-przewodnikami. U nas generalnie psa traktuje się jak psa, a nie jak przewodnika. Szczęśliwie, że od kilku lat zmienia się sytuacja w kawiarniach, czy małych sklepach. Tam mam wstęp, ponieważ właściciele walczą o klienta. Ale zdarza się w supermarketach, że ochroniarz mnie stamtąd wygania. Chciałam kiedyś wejść na Wawel. A tu wyskoczył jakiś strażnik i warknął, że z psami nie można. Powiedziałam, że mogę mu go zostawić. On mi na to: "My mamy swoje psy. Co, mam go włożyć do szuflady?"

Różne bywają sytuacje


Niewidomi opowiadają o różnych barierach i utrudnieniach, jakie ich dotykają. W wielu instytucjach ich obecność z psem jest niemile widziana. Również zamknięte są dla nich drzwi wielu świątyń. Ciężko jest im też spacerować po polskich ulicach. Nieostrożni kierowcy są równie niebezpieczni, jak zbyt wysokie krawężniki, czy dziury w chodnikach. Wielkie zagrożenie stanowi brak zabezpieczeń podczas prowadzonych robót hydraulicznych na jezdniach czy chodnikach. Czasem "dowcipni" kierowcy podjeżdżają blisko niewidomego, chcą sprawdzić: "Jak ten niewidomy widzi". - Boję się polskich ulic, bo kierowcy są kompletnie nieuważni. Pomijam, że kiedy staję na przejściu i macham laską, to co dwudziesty stanie. Może ludzie nie zdają sobie sprawy, ale ja boję się wpaść pod samochód. Wystarczy mi już ten kłopot, że jestem niewidoma. Nabawiłam się kiedyś takiej nerwicy, że nie wychodziłam przez jakiś czas z domu.
- Nie jesteśmy pod szczególną ochroną - mówi Leszek Kopeć. - Przydarzają nam się, jak innym, przykre sytuacje. Na przykład źle zaparkowany samochód, który zagradza drogę. Ja z domu do ulicy muszę przejść krótkim tunelem. I często samochody parkują w taki sposób, że trzeba by fruwać. I gdyby nie pies-przewodnik, to naprawdę bym chyba stamtąd nie wyszedł. Bardzo smutno mi się zrobiło, kiedy musiałem zgłosić się po jakieś badania w przychodni. Poszedłem z psem. I bardzo dobrze, bo omijaliśmy różne wertepy spowodowane robotami drogowymi. Pies przeprowadził mnie pięknie przez kładkę, doprowadził do bocznych drzwi i zaraz przy wejściu pani wykrzyczała: "Gdzie?! Tu nie ma wejścia dla psów! Psy na łańcuch! Niech go pan zostawi i wejdzie". Doszło do awantury. Przyszedł dyrektor przychodni, który jakby moją stronę trzymał. Ale awantura była niezła, bo włączyło się w to kilka osób. I przechodniów, i pacjentów. Wszedłem, ale sytuacja nie była sympatyczna. Ludzie są bardzo dziwni. Trzeba ich kochać. Trzeba im wybaczać, ale są czasem sytuacje bardzo trudne do zrozumienia. Mój pierwszy pies-przewodnik został otruty przez kogoś, kto mieszka ze mną na jednym podwórku. Dlaczego...?

Trzeba się nawzajem uczyć


Niewidomy, który chce mieć psa-przewodnika, powinien nauczyć go najpierw tras - aby pies bezbłędnie je pokonywał. Nawet najlepszy pies nie zna przecież myśli swojego ociemniałego pana. - To nie jest tak, że ja psu mówię: "kino", a on mnie prowadzi do kina. Tu dużo zależy od mojej orientacji. Ona generalnie pamięta drogi, bardzo łatwo się ich uczy - mówi Magdalena Radwańska. - Moja poprzednia suczka nie lubiła zmiany tras. Jak raz nauczyła się jednej drogi, to później musiałyśmy długo dyskutować, żeby zmienić trasę. Ale obecna bardzo chętnie zmienia trasy. Więc dużo chodzę w terenie, którego nie znam. Jak szukam sklepu, to dochodzimy do jakiegoś miejsca, w którym mi się wydaje, że już muszą być gdzieś drzwi. Albo schody. Mówię jej, a ona znajduje. Poza tym pies każdą przeszkodę widzi z daleka i wcześniej na nią reaguję. Wcześniej, niż ja wyczułabym laską. Z psem chodzę szybciej i sprawniej. Nie muszę uważać, czy już się dom skończył, czy za chwilę będzie krawężnik, czy nie.
- Trzeba zaufać psu. Nie ufałem i dostałem raz niezłą lekcję pokory - opowiada Leszek Kopeć. - Stoimy przy drzwiach tramwaju. Daję mu komendę: "Prowadź - drzwi". A pies wykonał jakiś inny manewr. Ruszył w lewo ku środkowym drzwiom wagonu. Skrzyczałem go. Powiedziałem: "Gdzie idziesz, skoro masz tutaj drzwi? Idź do tych!" I za chwilę zrozumiałem, dlaczego on chciał iść do innych. Bo on odbił się i wskoczył do tramwaju, a ja wszedłem w kałużę, która była po kostki. Przeprosiłem psa. Na co on zajął śmieszne stanowisko. Ja usiadłem na jednym siedzeniu, a on za mną na drugim... Zauważyłem, że trzeba dużo do psa mówić. To nie żaden fanatyzm. Pies uczy się intonacji głosu. Wie, po samej barwie, że coś zbroił. To nie jest tak, że pies-przewodnik nic nie narozrabia. Że zawsze jest "na służbie". Ma też słabości. Na przykład do rzeczy, które są na stole. I jeśli mnie nie ma w domu, a bardzo mu się nudzi, to lubi ze stołu coś skubnąć. Ale jest między nami dżentelmeńska umowa. Ja nie zauważam, że coś zwędził, a on nie zauważa, że zapomniałem zostawić mu miejsca na wersalce, kiedy chciał się zdrzemnąć po południu. A poza tym... Mój pies jest najpiękniejszy na świecie. Ma piękną, długą sierść. Jest taki przystojniak, że niejedna dziewczyna, kiedy przechodzę, mówi: "O, jaki piękny pies". A ja wtedy na to: "To było o psie, a co o właścicielu?"

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki